domu.
– Tak wyszlo – odparlem krotko i poprawilem slipy jedna reka; sprzatalem przeciez polnagi. – Zaraz przyjde.
– Zaczekaj – odezwala sie niespodziewanie Illan. – Stoj… Patrzyla na moj brzuch. Potem obeszla mnie dookola, jak noworoczna choinke. Przykucnela i pomacala golen.
Cierpliwie czekalem.
– Z automatu? – spytala.
– Z cekaemu.
– Ty… – Popatrzyla na mnie podejrzliwie. – To… to przeciez nie u nas, prawda? Otworzyles jeszcze jedne drzwi? Dokad?
– Wlasnie tam.
– Glupi! Glupi, glupi, glupi! – Jej twarz wykrzywila uraza. – Przeciez wszystko mielismy opracowane! Mielismy plan! Potrzebowalismy tylko przejscia na Ziemie-jeden! A ty wziales i poszedles… I co, juz po wszystkim? Wyjscie jest pod obserwacja?
Skinalem glowa.
– Pewnie teraz zaleja wieze betonem – powiedziala z gorycza Illan. – No i czujniki, miny… wszystko na maksa. Ponoc juz kiedys tak zrobili. Dlaczego tam polazles? Dlaczego na nas nie zaczekales? Uwazales sie za najwiekszego twardziela?
– Dlaczego nie podeszlas do nas, gdy weszlismy do Kimgimu? – zapytalem. – Dlaczego nie opowiedzialas wszystkiego, co wiesz o Ziemi-jeden, o funkcyjnych? Czemu zaatakowaliscie nas palkami i nozami? Uwazalas sie za najwieksza twardzielke?
Kotia spogladal niespokojnie to na mnie, to na Illan.
– Masz racje… – Illan westchnela. – Wybacz… Pretensje powinnam miec do siebie. Czy moge doprowadzic sie do porzadku?
– Slucham?
– Skorzystac z lazienki?
– Aa… Tak, oczywiscie. Na gorze.
Illan musnela dlon Kotii i poszla po schodach na gore. Popatrzylem na rozanielona twarz przyjaciela i zapytalem polglosem.
– No i co? Baba czy dama?
– Ma na imie Illan – odparl krotko Kotia.
Popatrzylem na niego i nie wiedzialem co odpowiedziec.
– Na poczatku tez czulam szczeniecy zachwyt – zaczela Illan.
Jedlismy kolacje. W Moskwie i w Kimgimie dzien chylil sie ku zachodowi, wiec nasz posilek zaslugiwal na miano kolacji. Ku mojemu zdumieniu z moich kawalerskich zapasow Illan zdolala przygotowac niemal domowy posilek – tylko poslala Kotie do Moskwy po ziemniaki i mrozonego kurczaka. Na pierwsze danie byla zupa z makaronem, na drugie smazone ziemniaki z cebulka i konserwa. Oczywiscie nie moglo sie to rownac ze specjalami serwowanymi w restauracji Feliksa, ale slowo daje, ze nie zamienilbym tej kolacji na zadne frykasy.
– Chcialam zostac lekarzem – opowiadala Illan. – No… takie mialam marzenie. Pracowalam jako salowa, siedzialam nad podrecznikami i wkuwalam. Chcialam sie dostac do akademii medycznej Angara, to mniej wiecej tam, gdzie wasz Sztokholm, bardzo prestizowa uczelnia. Czesne jest bardzo wysokie, nie mialam tyle forsy, ale gdybym zdala egzaminy celujaco, to dostalabym stypendium i prawo do bezplatnej nauki. Mysle, ze bym sie dostala. Ale ktoregos dnia przyszlam do pracy, a na moim miejscu siedzi inna dziewczyna. Pacjenci mnie nie poznaja. Pomyslalam, ze chca mnie zwolnic i nie zaplacic, zrobilam awanture. A potem zapomnieli o mnie przyjaciele.
– A potem rodzina. – Pokiwalem glowa.
– Jestem sierota – wyjasnila krotko Illan. – Ojciec byl biologiem, przywiozl mame ze Wschodu, byla wtedy bardzo mloda. Lubil mowic, ze musial sie ozenic, bo inaczej nabiliby go na bambusowy pal. Zartowal oczywiscie, w rzeczywistosci bardzo mame kochal. A potem jezdzili razem do Afryki… do Azji… Nie wrocili z Indii… Jest u was taka wyspa, prawda? A nie, to Indonezja. W kazdym razie nie wrocili. Wychowywala mnie babcia, teraz juz nie zyje. Zadnych innych krewnych nie mialam.
– Przepraszam – wymruczalem.
– Na poczatku bardzo mi sie podobalo – mowila dalej Illan. – Nie, nie jestem glupia, rozumialam, ze funkcyjnych jest za malo, zeby mogli odslonic sie przed ludzmi i zyc tak, jak zechca. Postanowilam, ze bede miala wlasna klinike. I ona naprawde sie pojawila! Nieduza, ale bardzo dobra. Myslalam, ze bede leczyc funkcyjnych, chociaz funkcyjni rzadko tego potrzebuja, i zwyklych ludzi, ze beda do mnie przyjezdzac z calego swiata. Oczywiscie, nie zdolam pomoc wszystkim, ale bede sie starac. A potem zaczelam sie zastanawiac. Widzi pan, Kiryle, tak nie bywa… Funkcyjni akuszerki twierdza, ze tylko pomagaja nam sie urodzic, ale w przyrodzie takie rzeczy sie nie zdarzaja. – Usmiechnela sie. – Przeciez porod jest poprzedzony poczeciem, ciaza! Czyli powinna byc jakas sila przemieniajaca nas w funkcyjnych. Powinna byc logika – dlaczego wlasnie my? Powinien byc cel.
– Masa rzeczy dzieje sie zupelnie bez celu – powiedzialem. – Wirus grypy tez atakuje przypadkowych ludzi.
– Bynajmniej. – Illan usmiechnela sie blado. – Wirus wybiera ludzi ze slabym systemem immunologicznym. Na poczatku tez myslalam, ze jestesmy jakos predestynowani. Tak jak w roznych smieciowych czytadlach: zyl sobie zwykly czlowiek, nic wlasciwie nie umial i nagle trach! – przemienil sie w superbohatera. U nas takich ksiazek jest duzo. U was tez.
– Dlatego ze wszyscy by tak chcieli: trach! – i zostac superbohaterem.
– Ale tak sie nie dzieje. – Illan rozlozyla rece. – W rzeczywistosci niczego nie dostaje sie za darmo. Napompowales miesnie, ale oslabiles serce i straciles ten czas, ktory mogles poswiecic na nauke, podroze, czytanie ksiazek i odwiedzenie muzeow. Zostales wielkim uczonym, ale masz wielki brzuch, zadyszke, hemoroidy i krotkowzrocznosc. A w naszym przypadku wszystkie radosci od razu. Silni, madrzy, prawie niesmiertelni! Rany same sie goja! Procz smyczy wlasciwie zadnych ograniczen.
– Smyczy? A… no tak.
– To wszystko zaczelo mnie niepokoic – mowila dalej Illan. – Zaczelam pytac. Feliksa. Chaja. Karite. Oni maja najwiekszy autorytet u nas, w Kimgimie. Chodzilam do waszego swiata, do Antyku, porownywalam, probowalam znalezc reguly. Zaczeto mi sugerowac, ze trace czas na glupstwa. Ze skoro jestem lekarzem, to powinnam siedziec w szpitalu i czekac na pacjentow. Kiedys Chaj urzadzil awanture, ze on zostal ranny, a mnie nie bylo na miejscu! Tak jakby mozna bylo powaznie zranic policjanta.
– I co, zrozumialas cos? – zapytalem. – Znalazlas regule? Kim jestesmy i dlaczego wlasnie tacy?
Illan pokrecila glowa.
– Nie. Nie wyszlo. Trafil do mnie byly funkcyjny. Wyczul mnie ta odrobina zdolnosci, jaka mu pozostala. Umieral. Chaj usilowal go zabic, ale temu nieszczesnikowi udalo sie uciec, sam byl eks-policjantem. Nazywal sie Petryd, przyszedl z Antyku.
Nazywal sie Petryd i urodzil sie w swiecie, ktory funkcyjni nazywaja Antykiem. To byl swiat zastyglej utopii – utopii Moore’a i Campanelli, tej samej, w ktorej najbiedniejszy chlop ma co najmniej trzech niewolnikow. I ten swiat, zdolny doprowadzic socjologa do histerii, istnial i rozwijal sie, chociaz dosc specyficznie. Skolonizowano Ameryke i Afryke, ale Australia nadal spokojnie drzemala w swej odwiecznej epoce kamienia lupanego.
Petryd byl niewolnikiem, ale wzial udzial w udanym powstaniu, otrzymal prawa wolnego obywatela i stal sie bogatym wlascicielem ziemskim. W wieku czterdziestu lat zostal funkcyjnym.
A piec lat pozniej zabil celnika i wszedl do Kimgimu, zrywajac lacznosc ze swoja funkcja. Scigali go. Gdy natknal sie na Illan, byl juz ranny. Illan probowala go ratowac. Duzo umiala, choc technika jej sali operacyjnej wywolalaby usmiech na twarzy ziemskiego chirurga. Zszyla rozerwana watrobe, usunela uszkodzona sledzione –