Jesli mam racje… a czuje, ze mam, to wokol mnie juz powstal i teraz zamyka sie pierscien oblawy. Niedawno podjechal autobus z turystami… Spojrzalem w bok. Tak jest, wsrod nich bylo zbyt wielu mlodych, krotko ostrzyzonych chlopakow, bialych i czarnych, na przemian. A kilka dziewczyn mialo za bardzo rozwiniete bicepsy i zbyt plynne ruchy. I sa jakos tak dziwnie ubrani. I wszyscy, mimo pieknej pogody, maja przerzucone przez rece plaszcze albo marynarki. Niektorzy niosa sportowe torby na ramionach.

– Tu nie ma funkcyjnych – stwierdzilem z ulga. – Tylko specnaz. Nie zdazyliscie, co?

– Opamietaj sie, chlopcze – powiedzial z rozdraznieniem staruszek. – Kiedy serie z karabinow zrobia z ciebie farsz, to zadne zdolnosci funkcyjnego ci nie pomoga.

Odpowiedzialem dopiero po dluzszej chwili.

– Wszystkiego dobrego, Kir Sanycz.

– Jak sobie chcesz – odparl staruszek, rowniez nie od razu.

Wstalem z kuflem piwa. Najrozumniej byloby podejsc do baru, ze niby tak bardzo zachcialo mi sie piwa, ze nie jestem w stanie poczekac na kelnera, a stamtad isc do drzwi restauracji, skoczyc za rog, przebiec droge, wpasc do lasu i biegiem do wiezy.

Kiryl Aleksandrowicz chwycil swoja laseczke jednym szybkim ruchem i nie wstajac z krzesla, zakrecil nia, mierzac we mnie.

Mialem ochote zlapac za te palke, wyrwac mu ja i porzadnie przylozyc swarliwemu staruszkowi, ale nie zrobilem tego. Przewracajac krzeslo, machnalem reka z ciezkim kuflem, przesuwajac laske o kilka centymetrow, potrzebnych, by uchronic moja skron od zawarcia blizszej z nia znajomosci.

Laska uderzyla w stolik i pogiela aluminiowy blat, jakby byl z plasteliny.

Poczulem sie tak, jakby cos sie we mnie wlalo, w zylach poplynela fala goraca. Serce uderzylo i skurcz trwal, trwal, trwal bez konca. Zapadla cisza, powietrze stalo sie sprezyste i szorstkie.

Wyrwalem laske z rak staruszka – nie byla zwyczajnie ciezka, byla bardzo ciezka. Chyba stalowa, zalana olowiem. Pozdrowienia od Iwana Poddubnego.

Swiat wokol mnie zastygl. Cos podobnego dzialo sie juz ze mna w hotelu „Biala Roza”, ale w duzo mniejszym stopniu. Kelner Roman, patrzac na nas, nalewal czerwony sok do szklanki z woda gazowana, mala dziewczynka, czekajac na lemoniade, podskoczyla z niecierpliwosci, chcac zajrzec za lade, i zawisla w powietrzu, powoli spadajac w dol. Poruszalem sie tylko ja.

I Kiryl Aleksandrowicz.

Sprobowalem przywalic mu jego laska, bezlitosnie, z ta sama niewzruszona celnoscia, z jaka walil on, ale nie udalo mi sie, staruszek zrobil unik i chwycil laske przy galce. Spostrzeglem, ze nasze szybkie ruchy, ktorych z boku pewnie nie daloby sie zarejestrowac, nie maja zadnego wplywu na muskulature twarzy. Miesnie mimiczne byly absolutnie nietkniete tym przyspieszeniem, ktore objelo cale cialo; nasze twarze, mimo zacieklej walki pozostaly dobroduszne i spokojne. Zapewne tak walczylyby ze soba dwa roboty.

Przez kilka chwil walczylismy, wyrywajac sobie laske ponad stolem, ale sily byly wyrownane. Jego zniszczona funkcja znajdowala sie zbyt blisko.

Zrozumialem to pierwszy i puscilem laske, nim Kir Sanycz wpadl na ten sam pomysl.

Zdolal utrzymac rownowage – jego reakcje wielokrotnie przewyzszaly ludzkie – ale nie zdolal wyhamowac sily rozpedu i teraz smiesznie biegl do tylu, trzymajac przed soba laske w wyciagnietych rekach. Przewrocone przeze mnie krzeslo znalazlo sie – jakze fortunnie – na jego drodze i Kiryl Aleksadrowicz upadl na wznak.

Nie mialem zamiaru kontynuowac walki, odwrocilem sie i zaczalem biec w strone drogi. Musze wykorzystac to przyspieszenie, dopoki jeszcze dziala. Czulem, ze ten fantastyczny stan nie potrwa dlugo.

Specnazowcy w koncu zareagowali. Na ziemie jedna po drugiej spadaly marynarki i plaszcze, odslaniajac automaty z krotka lufa. Wszystko dzialo sie chyba bardzo szybko, ale dla mnie w zwolnionym tempie.

Znacznie bardziej niz ci z automatami zaniepokoila mnie ta grupka, ktora nie siegnela po bron. Unosili rece, przyciskali je do szyi i wykrzywiali sie. Przebiegajac obok, zauwazylem, ze z ich rozwartych dloni wypadaja male plastikowe strzykawki. I niemal od razu ci „ukluci” specnazowcy zaczynali sie szybciej poruszac.

Czulem sie jak w koszmarnym snie albo na planie filmu o inwazji zombi, powolnych, niezgrabnych, ktorym zapach zywego ciala dodawal wigoru. Odezwal sie pierwszy automat – powoli, z krotkimi przerwami miedzy strzalami „tak-tak-tak” i seria pociskow przeszla nad moim lewym ramieniem.

Zle, bardzo zle. Przed kulami sie nie uchyle. Cuda zdarzaja sie tylko w filmach, ludzkie cialo nie moze poruszac sie z taka predkoscia, zeby rywalizowac z kulami.

Skoczylem w strone kawiarni, chcac ukryc sie za budynkiem i biec w strone mojej wiezy okrezna droga.

Ale w moja strone juz lecial czarnoskory kelner Roman. W jednej rece trzymal tace z dwoma kuflami piwa, w drugiej dlugi, wyszywany recznik z kolorowym sznurkiem na obrzezach.

– Nie zaplaciles rachunku! – zawolal ze zlosliwa radoscia. Poruszal sie z ta sama predkoscia, co ja! On rowniez byl funkcyjnym!

Funkcyjny kelner! Co taki moze umiec? Na przyklad uspokajac pijanych gosci.

– Z drogi!

Probowalem go ominac, ale Roman juz przesunal sie w tym samym kierunku.

Machnal reka i gestem sztukmistrza przeciagnal recznik przez ucha kufli. Potem pociagnal recznik za srodek i zakrecil – nieslychana bron, skladajaca sie ze zwinietego w sznur recznika i dwoch kufli piwa na koncach. Widocznie w brzeg recznika wszyto jakies trzpienie, ktore w uchach kufli wyprostowaly sie i trzymaly kufle. Kawalki piany i bryzgi piwa otoczyly Romana piwna tecza. Teraz kelner szedl na mnie, krecac zaimprowizowanym cepem. Niech to szlag. Z tylu celuje do mnie dwadziescia luf, a z przodu mam uchodzce z Etiopii, gotowego narzedziami pracy bronic swojej nowej ojczyzny!

Decyzja byla tak niespodziewana i nietypowa, ze nie od razu zrozumialem, co wlasciwie krzyknalem:

– Na kogo reke podnosisz?! Na bialego pana?!

Efekt byl wstrzasajacy! Nigdy przedtem nie stykajac sie z rasizmem, czarnoskory chlopak oslupial. Jego reka rozwarla sie i kufle piwa, wirujac razem z recznikiem, pomknely w gore niczym zerwany wirnik helikoptera. Reakcja specnazowcow, dzialajacych teraz na instynktach i stymulatorach, byla oczywista – zaczeli strzelac do wirujacego w gorze blyszczacego kregu. Powoli opadal na nas szklany pyl, zmieszany z bryzgami piwa i strzepami materialu. Roman nadal stal jak slup, oszolomiony moimi slowami, a ja juz schowalem sie za rogiem. W sama pore – automaty znowu sie odezwaly. Uslyszalem brzek tluczonego szkla i plask kul uderzajacych w tynk. Idioci! Przeciez tam jest pelno ludzi!

Pobieglem do drogi i zobaczylem idace z naprzeciwka dzieci z Marianna na czele. Gdybym przed chwila nie obrazil Romana bieglbym dalej prosto, pod oslona budynku i czarnoskorych maluchow. To nie bedzie moja wina, jesli mimo obecnosci dzieci otworza ogien.

Gdyby te dzieci byly biale, albo biale, zolte i czarne, rowniez bym nie skrecil.

Ale po tym, co krzyknalem do Romana, nie moglem oslaniac sie grupka Murzyniatek. Wtedy obrazliwe slowa, wykrzykniete pod adresem Romana i uzyte jako bron, stalyby sie moim stanowiskiem zyciowym.

Skrecilem bardziej w lewo, wychodzac pod kule i skazujac sie na niepotrzebny hak przez las, ale pozostawiajac mieszkancow Wybrzeza Kosci Sloniowej poza sektorem ostrzalu.

W sektorze ostrzalu znalazlem sie ja.

Trafili mnie, gdy juz wpadalem pod zbawcza oslone drzew. Kule uderzaly w galezie, sypaly sie liscie i drzazgi, nadciagal podejrzany, nieprzyjemny huk i wtedy wlasnie cos uderzylo mnie w ramie. Nie poczulem bolu, to bylo jak przyjacielskie klepniecie „No dawaj, szybciej, szybciej!”.

Nie wiem, czy moglem biec szybciej. Ramie pulsowalo, ale bieglem, ciagle na przyspieszeniu. Coraz bardziej oddalalem sie od memorialu i kule z automatow juz mnie nie dosiegaly.

Za to na niebie nad lasem pojawily sie dwa helikoptery. Nie mialem czasu, zeby sie im przygladac, zauwazylem tylko szaro-zielone, nie cywilne kolory – i dwa ogniste kwiatki, rozkwitajace na uchwytach kazdego helikoptera.

Tylko nie rakiety!

Ale to byly szybkostrzelne karabiny. Nie obrzyny, z ktorymi lecieli na mnie specnazowcy, ale prawdziwe wojskowe maszynki. Gdzies przede mna upadlo drzewo, sciete kulami, za moimi plecami ktos zaczal krzyczec – moze ze strachu, a moze zraniony zablakana kula.

Probowalem biec szybciej, ale to juz bylo niemozliwe. Gdyby organizm sprobowal wydac rozkaz

Вы читаете Brudnopis
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату