Woda jest na pierwszym pietrze, na stole. A na drugim jest duzo, duzo wody w kuchni i w lazience.
Tylko pragnienie moglo mnie zmusic do ruszenia sie miejsca. Lezalem na brzuchu, i to juz bylo niezle. Wyrzucajac przed siebie rece, probowalem podciagnac cialo. Nie udalo mi sie. Zakrzepla krew przykleila sie do podlogi, znowu sprobowalem podciagnac sie do przodu, odruchowo usilujac zaprzec sie nogami.
Nogi sie poruszyly. Nawet ta przestrzelona. Spojrzalem na nia katem oka – ponizej wypackanej nogawki spodni bylo widac rozowa skore, otoczona strupem spieczonej krwi.
Udaje mi sie!
Potrzebuje wody. Nie chodzi tylko o to, ze umieram z pragnienia. Nagle bardzo wyraznie zrozumialem, ze moj organizm potrzebuje wody, zeby sie zregenerowac, zeby wydalic z ciala produkt rozpadu tkanek. Jeszcze godzina czy dwie bez wody i umre – na wpol ocalony, z zamknietymi ranami i zregenerowanym organizmem. Umre z pragnienia.
Do schodow czolgalem sie dziesiec minut. Nogami szorujac podloge, opierajac sie podbrodkiem, lekko odpychajac stopami – jakos dopelzlem i wparlem sie glowa w stopien.
I wtedy zrozumialem, ze za nic w swiecie nie zdolam sie wspiac po schodach.
Poczulem sie jak plywak, ktory tonie metr od zbawczego brzegu. W przystepie rozpaczy sprobowalem zarzucic glowe na stopien – bez efektu. Cialo zrobilo juz wszystko, co moglo. Woda byla tuz obok. Dwa pietra pelne wody. Ale ja nie zdolam do niej dotrzec.
Jak wiadomo, jesli Mahomet nie moze przyjsc do gory, to gora powinna przyjsc do Mahometa. W przypadku wody to nawet prostsze do przeprowadzenia.
Popatrzylem na schody. Bez wzgledu na to, czym jest wieza, wewnatrz niej sa kable, rury, schody. Rura moze peknac i wtedy woda poplynie w dol. Rura musi peknac.
Nie probowalem zrobic tego sila woli, niczym oszalaly parapsycholog, demonstrujacy swoje nieistniejace zdolnosci, nie wydawalem bezglosnych polecen. To byloby glupie. Lezalem pod schodami i czekalem, az na drugim pietrze popekaja rury i strumienie wody splyna w dol, radosnie pluskajac na schodkach. Kilka razy tracilem przytomnosc, chyba na cale minuty.
A potem uslyszalem szum i po stopniach zaczela plynac woda. Nie czekalem, az splynie pierwsza fala zmywajaca brud. Nie zniechecilby mnie nawet widok brudnego bezdomnego psa, zadzierajacego lape pietro wyzej, czy cieknacego kanistra benzyny albo plywajacych w wodzie odpadkow.
Przywarlem policzkiem do schodka i lykalem, lykalem splywajace do moich ust cienkie struzki, pilem, pilem, pilem… Woda obmywala moje cialo, rozplywala sie po podlodze. Pilem wode, tracilem przytomnosc i znowu pilem. Mialem dreszcze, czulem sie tak, jakby w moim wnetrzu plonal piec, i pilem, zalewajac ten piekielny ogien. Raz zwymiotowalem i zrobilem przerwe na kilka minut. Kilka razy posikalem sie, lezac w ubraniu w wodzie.
Bylo mi wszystko jedno. Organizm pozbywal sie zniszczonych tkanek i nie mialem zamiaru mu w tym przeszkadzac. Wszystko jest lepsze od bezkresnej ciszy, ktora czekala na mnie tuz za progiem.
A woda ciagle plynela, obmywajac moje udreczone cialo i brudna podloge. Zar wewnatrz mnie nieco zelzal.
Rozebralem sie, nadal lezac, noga odsunalem od siebie brudne ubranie. Powoli zaczalem sie czolgac w gore po schodach; drzalem przy kazdym ruchu, ale juz moglem sie poruszac!
Na pierwszym pietrze zrobilem przerwe i zezarlem wszystko, co znalazlem na stole. Stopione kawalki czekolady, zeschnieta kielbase, ser. Dopiero potem poczulem, ze zdolam wejsc na drugie pietro, do kuchni.
Czekolada, cukier, kielbasa. Mleko skondensowane! Otworzylem puszke kindzalem podarowanym przez Wasylise. Trzeba bedzie jej podziekowac.
A potem polozylem sie przy stole na podlodze i przespalem kolejne kilka godzin. W moim organizmie nadal cos sie zrastalo i regenerowalo, ale to juz moglo sie odbyc bez mojego swiadomego udzialu.
Faktycznie, nielatwo zabic funkcyjnego.
Nim zasnalem, pomyslalem jeszcze, ze od dzis przy kazdych drzwiach na parterze bede trzymal duza butelke wody.
Z okna Arkan wygladal tak samo jak przedtem; jedyna zmiana byly dziury w koronach drzew, posiekane seria z automatow i biale rany na pniach. Skrzywilem sie, potarlem brzuch. Na skorze prawie nie zostal slad – jedynie jasniejsza plama wielkosci otwartej dloni. Tam byla dziura…
Wpatrywalem sie w krajobraz Arkanu do bolu w oczach, ale nie zauwazylem nic podejrzanego. Nawet ptaki spiewaly.
Wtedy unioslem rece, polozylem je na skrzydlach okna i gwaltownie rozsunalem, jakbym otwieral okno na osciez.
Ktoremus z zaczajonych w lesie snajperow puscily nerwy. Rozleglo sie ciche cmokniecie, jakby niesmialy chlopak po raz pierwszy pocalowal dziewczyne, i po szybie powoli spelzl olowiany kleks, z ktorego sterczal stalowy trzpien. Popatrzylem na rozplaszczona kule, a potem pokazalem niewidocznemu strzelcowi srodkowy palec. Ciekawe, czy znaja ten gest?
W szybe plasnela jeszcze jedna kula. Znaja.
Wzruszylem ramionami i zamknalem okiennice. No coz, do Arkanu nie mam wejscia. Chyba ze po kryjomu. Pod oslona nocy, z noktowizorem, obwieszony bronia. Nie, bzdura. Na miejscu mieszkancow Ziemi-jeden umiescilbym pod drzwiami wiezy miny, najlepiej zdalnie sterowane, i posadzilbym paru dyzurnych przy guziku detonacji. Zreszta, kilka wycelowanych w drzwi wielkokalibrowych karabinow tez zalatwi sprawe. O dziwo, o minach i cekaemach myslalem absolutnie spokojnie. Nie pojawialy sie zadne mysli o zemscie. Cos we mnie peklo, nie mialem zamiaru walczyc i strugac bohatera; jedyne, czego pragnalem, to trzymac sie z dala od Arkanu.
Kula, ktora trafila cie w tylek, moze spowodowac zdumiewajace zmiany w glowie.
Poszedlem do lazienki i nabralem pelne wiadro wody. Uprane ubranie juz schlo. Na szczescie nie musialem naprawiac rury – dziura zatkala sie sama. Uzbrojony w szmate, ktora niedawno byla nowa koszula, zaczalem myc podloge na parterze. Brudna wode niewiele myslac wylewalem do Nirwany – to i tak zbyt czysty swiat.
Najbardziej na swiecie nie lubie dwoch prac domowych – mycia podlog i prasowania ubran. Ale jesli kwestie prasowania mozna ostatecznie rozwiazac, przechodzac na dzinsy i sweter, to
Wlasnie skonczylem myc podloge po raz pierwszy i stalem ze scierka w reku, zastanawiajac sie, czy nie przejechac jeszcze raz, do czysta, gdy ktos zastukal do drzwi. Od strony Ziemi-siedemnascie, Skansenu.
Z jednej strony wiedzialem, ze tam jest tylko Kotia i Illan. Ale z drugiej… A jesli funkcyjni z Ziemi-jeden wrzucili grupe zabojcow do Skansenu przez inne clo?
Podszedlem do drzwi i zaczalem nasluchiwac. Cicho. Szkoda, ze nie ma wizjera. Moze by tak wejsc na pierwsze pietro i wyjrzec przez okno?
– Kto tam? – zapytalem.
– Wrogowie! – odpowiedzial rozdrazniony Kotia. – Kiryl, no cos ty?
Zastanowilem sie i zapytalem:
– O czym bylo twoje opowiadanie? To, w ktorym umiesciles notatke, zeby nie zapomniec?
Przez jakis czas Kotia milczal, w koncu powiedzial:
– Co ty? Nie jestem sam…
– O czym bylo opowiadanie?
– O nauce gimnastyki! – warknal Kotia. – O wycwiczeniu gibkosci!
Otworzylem drzwi.
Zobaczylem Kotie, a za jego plecami Illan. Oboje wygladali tak, jak powinno wygladac dwoje mieszczuchow po calej dobie spedzonej na lonie dzikiej natury: brudni, zmeczeni, niewyspani.
Kotia popatrzyl na mnie strasznym wzrokiem, niczym chlopak, ktorego rodzice na widok przyprowadzonej do domu dziewczyny zaczeli oddawac sie sentymentalnym wspomnieniom: „Alez ty urosles, a przeciez tak niedawno siusiales w majtki…”.
– Dokladnie! – potwierdzilem. – Pisales ten artykul dla „Sport-Ekspresu”. No, wchodzcie.
Kotia wszedl do wiezy bez zastanowienia, za nim weszla Illan patrzac na mnie podejrzliwie, z napieciem.
– Sprzatasz? – spytal Kotia, zerkajac na wilgotna podloge i szmate w mojej rece. – No, no!
Illan rowniez spojrzala na mnie z uwaga. Nic tak nie cieszy kobiet, jak mezczyzna zajety porzadkami w