przyspieszenia, to pewnie miesnie oderwalyby sie od kosci.

Druga kula przebila mi noge, gdy od wiezy dzielilo mnie juz dziesiec metrow. Golen zachrzescil i wybuchl fontanna krwi. Wrzasnalem z bolu, upadlem i potoczylem sie w dol po zboczu. Wieza jest tuz obok. Wieza mnie uratuje. Mozna ja zniszczyc jedynie pociskiem termojadrowym.

Dwie kolejne serie chybily, poszly bokiem. Helikoptery zawisly w jednym miejscu, tlukac we mnie nieskonczenie dlugimi seriami. Do tych dwoch dolaczyl trzeci, tak mu sie spieszylo, ze zaczal strzelac z odleglosci dwoch kilometrow, i to nadzwyczaj celnie. Kilka kul uderzylo w cegly nad moja glowa; uslyszalem miekkie plaskanie, gdy olowiane „placki” odskakiwaly od wiezy.

Juz otwieralem drzwi, kleczac i ciagnac za soba ranna noge, gdy weszla we mnie trzecia kula. W kregoslup, dokladnie posrodku plecow, kruszac kregi, rozrywajac jelita i pecherz moczowy, przemieniajac zawartosc malej miednicy w kisiel z krwi i gowna. Bol rozlal sie po kregoslupie ognista rzeka i zniknal, jakby w srodku mojego ciala przepalily sie bezpieczniki, nie wytrzymujac obciazenia. Przyspieszenie zniknelo bez sladu. Powolne serie karabinow zlaly sie w terkot oszalalej maszyny do szycia; moje nogi znieruchomialy. Nie czulem nic – tylko rece jeszcze sie ruszaly.

I wlasnie na rekach wczolgalem sie do wiezy, zostawiajac za soba krwawy slad i kawalki wlasnego ciala. Ostatnim wysilkiem pchnalem drzwi, zamknely sie miekko. Czy musze przesunac zasuwe? A moze zasuwa jest tylko dla picu, moze wieza sama ochrania przejscie?

Nie wiem. I nie chce wiedziec. I tak jej nie przesune…

* * *

Umieram.

20.

Kazdy normalny czlowiek wie, ze chorowanie to nic przyjemnego. Nawet banalna grypa oznacza goraczke, bol glowy, piasek w oczach, bole miesni i stawow, nieprzyjemny kaszel.

Ale na taka chorobe mozna spojrzec z innej strony.

Zimny, nieprzyjemny dzien miedzy jesienia i zima. Na drodze blotno-sniegowa papka. Na niebie szare paskudztwo. W pracy zapieprz (jako wariant: w szkole klasowka, na studiach kolokwium). Budzisz sie i ze wstretem uswiadamiasz sobie, ze czeka cie dlugi, ciezki, nieprzyjemny dzien. Wstajesz, ale juz czujesz, ze cos jest nie tak – nos zatkany, glowa ciezka, dreszcze. Po krotkiej rozmowie z zona (lub mama) postanawiasz zmierzyc temperature.

Trzydziesci siedem i piec. Oho! Wyzsza od tej, ktora mozna by zlekcewazyc. Ale zdroworozsadkowo postanawiasz zmierzyc temperature jeszcze raz. No nie, trzydziesci siedem i siedem!

Wszystko jasne, masz grype. Oczywiscie lekarz nazwie to przeziebieniem, poniewaz epidemii grypy nie ogloszono, a nie ogloszono jej dlatego, ze panstwu sie to nie oplaca. Zreszta, to nieistotne, kuracja i tak jest taka sama. Z pewnym trudem po dluzszych wysilkach dodzwaniasz sie do przychodni, potem do pracy (jesli jeszcze nie pracujesz, mama dzwoni do szkoly) i oznajmiasz, sciszajac glos i przydajac mu zrozpaczone brzmienie, ze sie rozlozyles i masz grype. Potem przychodzi nerwowa lekarka i nie zdejmujac butow, podchodzi do twojego lozka, nieuwaznie slucha twojej opowiesci o objawach, spoglada na termometr i zadaje retoryczne pytania. Godzine pozniej, otulony w cieply szlafrok i wspolczucie domownikow siedzisz w fotelu przed telewizorem i ogladasz jakis stary film sensacyjny albo kreskowke. Regularnie przynosza ci goraca herbate z cytryna, miodem i konfiturami. Pytaja, co zechcialby zjesc twoj cierpiacy organizm. Czule dotykaja dlonia czola. Biegaja do apteki, przynosza aspiryne (rozpuszczalna czy w tabletkach?), witaminy w kolorowych opakowaniach i niespieszny kryminal Rexa Stouta. Ogladasz do konca kreskowke, bierzesz lekarstwa, usmiechasz sie do zony (lub mamy) usmiechem bojownika konajacego w otworze strzelniczym betonowego schronu i idziesz do lozka, zeby poczytac o leniwym, grubym detektywie i jego dziarskim pomocniku. A za oknem jest szaro i obrzydliwie; Pan Bog robi repetycje potopu, zmoczeni i przemarznieci ludzie powarkuja na siebie.

Co to za cudowna rzecz taka grypa, jesli tylko odpowiednio sie ja przejdzie!

Oczywiscie, jesli nie jestes juz pod opieka mamy, a nie postarales sie o zone czy przyjaciolke, cala sprawa nie wyglada tak rozowo. Ale wtedy to juz sam sobie jestes winien, nie ma co zlorzeczyc na nieszczesne wirusy!

Zupelnie inaczej jest, gdy umierasz.

To nie bol jest najstraszniejszy. Wczesniej czy pozniej bol mija – albo usmierza go lekarstwa, albo nie ma juz dla niego miejsca. Najstraszniejsze jest to, ze czlowiek pozostaje sam na sam z wiecznoscia, z upadkiem w ciemna pustke. Swiat sprowadza sie do jednego punktu, ciebie, albo wybucha w nieskonczona przestrzen, nie bezlitosna czy zla, lecz absolutnie obojetna. Jestes nikim i twoje miejsce jest nigdzie. Mozesz wierzyc w Boga, mozesz nie bac sie smierci, drwic z niej i pajacowac, ale gdy oddech wiecznej nicosci dotyka twoich warg, milkniesz. Smierc nie jest okrutna czy straszna, ona jedynie otwiera drzwi, za ktorymi nic nie ma.

A ty robisz krok i przekraczasz ten prog.

W samotnosci. Zawsze w samotnosci.

Na przemian wyplywalem na czarny ocean i wracalem do brzegow rzeczywistosci. Rzeczywistosc byla znacznie gorsza. Bol czail sie tuz obok, nie czulem go, tak jak nie czuje sie predkosci samolotu odrzutowego, patrzac na odlegla ziemie, ale podobnie jak owa ziemia., bol ciagnal mnie do siebie. Podloga tanczyla i wirowala pode mna, krecone schody niczym korkociag wbijaly sie we wnetrze wiezy.

Nie mozna mnie zabic. Nie mozna. Feliks mowil, ze w swojej funkcji jestem nietykalny. A ja juz jestem w domu, juz jestem w wiezy, jestem celnikiem.

Dlaczego wlasnie celnikiem?

Idiotyczna mysl przed smiercia, ale stala sie tym kawaleczkiem zycia, ktorego sie uczepilem. Dlaczego wlasnie celnikiem? Kto wybral mi ten los? I dlaczego?

Nie chce umrzec, nie znajac odpowiedzi. Nie mam zamiaru na nikim sie mscic. Nie zdolam wszystkiego naprawic i wszystkich pokonac. Ale chce przynajmniej poznac swoj los. I dlatego musze przezyc.

„To sie nie uda” – szepnela ciemnosc. „Nie mecz sie. Zamknij oczy. Powiedz sobie: umieram. Powiedz i zamknij oczy. To wszystko niewazne. To wszystko pozostalo w minionym zyciu. To wszystko pozostalo w zyciu. Zasnij”.

– Wuja tam… – wysyczalem, patrzac na wirujace jak sruba, rozplywajace sie schody. – Wuja!

Serce bije. Pluca oddychaja. Mozg nie umarl.

Jestem w swojej funkcji. Jestem na stanowisku. Nie tak latwo mnie zabic. Nie wiem, jak to dziala, ale jesli rany goja sie bez sladu, to zagoi sie rowniez ta rana.

Musi przestac krwawic. Tak, przede wszystkim musze przestac tracic krew. Trzeba wyczyscic wszystko, co wychlusnelo do jamy brzusznej. Krew i limfocyty wessac przez sluzowke, oczyscic i wpuscic do krwiobiegu. Kawalki tkanek, zawartosc jelita. Wydalic. Kregi musza sie zregenerowac. Rdzen kregowy zrosnac. Jelita musza znow byc cale. Pecherz moczowy musi powstac na nowo, nerki maja sie zregenerowac.

Gdzies we mnie zachichotal histerycznie chlopiec Kiryl, ktorego ojciec byl lekarzem. Ciemnosc skinela mu z aprobata.

Ja wszystko wiem, wszystko rozumiem. Tkanki ciala kiepsko sie regeneruja. A z taka szybkoscia, zeby uprzedzic rozpedzajaca sie we mnie posocznice, nie regeneruje sie w ogole nic.

Ale jestem funkcyjnym. Prawie zolnierzem. Celnik jest przygotowany do walki, przygotowany na to, ze dostanie serie z bliska, a potem ma wrocic na swoje miejsce pracy.

Czyli musze sobie jakos poradzic. Sufit zaczal wirowac szybciej, w brzuchu rosl zar i pozwolilem sobie zanurkowac w ciemne wody zbawczego zapomnienia.

Ocknalem sie, czujac straszne pragnienie.

Serce walilo mi jak oszalale. Cialo plonelo, w brzuchu pulsowal bol. Ohydna won dusila.

Ale w porownaniu z pragnieniem to wszystko bylo niewazne.

Pic. Gazowana woda mineralna, goraca herbata z cytryna, zimny kwas. Nie, to wszystko polsrodki. Przyssac sie do kranu, odkrecic kurek zimnej wody i lykac pachnaca zelazem i stechlizna wode. Pasc twarza w kaluze i chleptac ciepla, brudna ciecz, nogami odpychajac konkurentow, wszystkie bezdomne kundle.

Вы читаете Brudnopis
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату