No nic. Zapelnie te biblioteke.
Stalem tak kilka minut, patrzac na puste polki. Wyobrazalem sobie, jak przyjemnie bedzie usiasc tu w zimowy wieczor, rozpalic ogien w kominku, otworzyc ksiazke i zerkajac na obrzydliwie mokra Moskwe, zaglebic sie w lekturze. I jeszcze palic fajke, koniecznie fajke, a na stoliku niech stoi kubek z goraca herbata z cytryna. I jeszcze moze kieliszek z odrobina dobrego, starego koniaku. Nawet nie po to, zeby pic, ale zeby miedzy lykami herbaty wdychac aromat i znow pograzac sie w lekturze.
Westchnalem – nie z zalu, ze marzenie jest nieosiagalne, lecz w przedsmaku chwili, gdy zostanie urzeczywistnione. Tak bedzie, na pewno. Przeciez jestem funkcyjnym, urodzonym celnikiem.
Tylko dlaczego wlasnie celnikiem? Dlaczego nie stalem sie mistrzem handlu, wlascicielem sklepu z komputerami, telewizorami i inna technika? Bylaby w tym jakas logika i konsekwencja.
Wzruszylem ramionami i zszedlem na pierwsze pietro. Kiedy czlowiek zacznie sie tak zastanawiac, to rzeczywiscie mozna dojsc do swiatowego spisku! A ja nie chce. Do diabla z nimi wszystkimi! Z politykami, policjantami, konspiratorami. Jesli ostatnie drzwi otworza sie do bezludnego swiata, to tylko sie uciesze. Moze kiedys Ksiezyc spadl tam na Ziemie i wokol wiezy wra jeziora lawy, wybuchaja wulkany? Albo jakis dziwny wybuch na Sloncu zniszczyl wszystko, co zylo, i wieza stoi wsrod wydm skrzypiacego piasku, nad ktorymi wyje azotowy wiatr? I jeszcze byloby niezle, gdyby Ziemia sie nie krecila. No co, rozne kataklizmy mogly sprawic, ze cala planeta przestala nadawac sie do zycia i teraz nie jest nikomu potrzebna! Rozloze rece przed politykiem Dima, posle w cholere Illan i Nastie i bede sobie zyl dla wlasnej przyjemnosci.
Z ta mysla zdjalem pokretla z ostatniego okna.
W pierwszej chwili pomyslalem, ze wieza stoi w lesie. Galezie drzew kolysaly sie tuz przy oknie, jakis nachalny ptak patrzyl na mnie przez szybe – no prosze, to znaczy, ze zwierzeta widza moja wieze! Tu bylo zielono i slonecznie, tu jeszcze panowalo lato, prawdziwe, zwyczajne, zywe! To nie jakas tam malowanka-Nirwanka czy tropikalny majestat – to powszednie moskiewskie lato, spokojne i umiarkowane.
A potem poprzez drzewa zobaczylem iglice wiezy Ostankino…
Czyli jednak zamieszkany swiat. Jeden z pierwszej piatki? Ziemia-cztery, piec albo szesc? A moze upragniony Arkan, swiat, w ktorym wszystko jest takie, jak u nas, tylko nieco przesuniete w czasie?
A moze mityczna Ziemia-jeden? Ha, gdyby Nastia wyjrzala przez to okno, musialbym sila wypchnac ja z wiezy.
Trzeba bedzie sprawdzic.
Jakby chcac odsunac te chwile, obszedlem pozostale okna. Najbardziej interesowala mnie teraz Ziemia- siedemnascie – moze Kotia sie rozmyslil i wrocil? Niewazne, sam czy z uciekinierka.
Ale brzeg byl pusty. W promieniach slonca blyszczala tylko pusta butelka po piwie. Nieladnie, nieladnie. Trzeba bedzie sprzatnac.
Tym jednak zajme sie pozniej. Teraz zzerala mnie ciekawosc, jaka wygrana padla na ten ostatni los.
18.
Szalenstwo ma w sobie pewien urok. Wyjsc z domu po chleb i wyjechac do innego miasta, poznac rano dziewczyne i wieczorem wziac z nia slub, zdecydowanym ruchem otworzyc drzwi do ciemnego pokoju, z ktorego dobiegaja podejrzane dzwieki, wejsc do klatki hipopotama i poklepac go po tlustym zadzie, pojechac do Tajlandii i uprawiac seks bez prezerwatywy, przyjac propozycje tajemniczego nieznajomego i podpisac sie krwia na czystej kartce papieru. Jednym slowem, rzucenie sie na zlamanie karku ku przygodzie to bardzo kuszaca wizja.
Szczegolnie jesli masz dwadziescia lat i jeszcze nigdy nie brales udzialu w prawdziwej przygodzie.
Bo prawdziwa przygoda wymaga odrobiny szalenstwa. Ilu pasjonujacych przygod nie zaznalaby ludzkosc, gdyby ludzie zechcieli najpierw odrobine pomyslec i sie przygotowac! Ekspedycje polarne nie trzymalyby ropy w zaspawanych olowiem kanistrach i nie polegaly na kucykach jako srodkach transportu, wynalazcy skrzydel najpierw skakaliby z szopy, a dopiero potem z wiezy Eiffela, abonenci poczty elektronicznej nie otwieraliby listow z tematem „Nice game!” i nie pomagali nigeryjskim ksiazetom w otrzymaniu spadku w wysokosci dwoch miliardow dolarow. Generalnie nie doszloby do calego mnostwa wydarzen – zabawnych, smutnych, a najczesciej tragicznych.
Prawdziwa przygoda wymaga ofiar.
Jeszcze miesiac temu natychmiast wyszedlbym z wiezy do nowego swiata. Nie pomyslalbym ani o pogodzie, ani o tubylcach, ani o nieznajomosci miejscowych realiow.
Ale zmienilem sie. Od czasu, gdy zostalem sam na sam z calym swiatem, zaczalem myslec.
Wyszedlem z wiezy do swojej Moskwy, zlapalem okazje i pojechalem do supermarketu. Gruba paczka pieniedzy az prosila, zebym zadal szyku. Trafilem na wyprzedaz letnich rzeczy w sklepie „Camel trophy” i kupilem cos w rodzaju dlugich szortow, koszulke polo, wiatrowke z kapturem i odpinanymi rekawami, czapke z daszkiem i wygodne sandaly. Wyjasnilem sprzedawcom, ze wyruszam na poludnie, w ich zaciekawionych spojrzeniach od razu pojawil sie smutek ludzi, ktorzy niedawno wrocili z urlopu.
Poszedlem do siebie i przymocowalem do pasa podarowany przez Wasylise kindzal. Pewnie nie bedzie mi tam potrzebna bron – ja sam jestem teraz straszniejszy od pistoletu! – ale bezludna zielonosc za oknem, zza ktorej wystawala iglica wiezy telewizyjnej, oraz moj tropikalny stroj az sie prosily o odpowiednie wyposazenie: maczete, helm korkowy i strzelbe na slonie. Kindzal byl jedynym dostepnym kompromisem. W charakterze zapasu prowiantu wzialem tabliczke czekolady i butelke koniaku. Z woda nie powinno tam byc problemow, lekarstwa chyba w ogole nie sa mi potrzebne… Skoro moj organizm w ciagu jednej nocy naprawia pekniete zebra, blyskawicznie neutralizuje psychodeliki i nie odczuwa kaca, to katar czy biegunka mi niestraszne.
Potem wzialem podarowany przez Feliksa informator i przejrzalem go, zwracajac szczegolna uwage na swiaty, w ktorych istniala ludzka cywilizacja.
I dopiero potem zszedlem na dol i wszedlem do… Biorac pod uwage obecnosc wiezy Ostankino, ten swiat mozna bylo nazwac „Moskwa-2”.
Pierwsze wrazenie: pokryta rosa trawa. Buty od razu przemiekly, ale to bylo przyjemne uczucie rodem z dziecinstwa, gdy biegalo sie boso po trawie na daczy. Bylo cieplo, ale nie goraco. Powietrze czyste, slodkie i na pewno nie miejskie. Ptasi szczebiot w uszach – nie krakanie wron, nie awantura wrobli, lecz spiew jakichs ptakow, ktorych nazwy nie znalem.
Okolica nie byla tak pusta, ja mi sie poczatkowo wydawalo. Wsrod drzew wila sie sciezka – wydeptana, wyrazna, oznaczona na zakretach kamieniami. Wspinala sie na wzgorze, omijajac moja wieze, i znow znikala w lesie. Nie, to jednak nie las, raczej duzy park. Przynajmniej odpadl problem, dokad isc. Pojde sciezka w kierunku wiezy telewizyjnej.
Moja wieza w tym swiecie wygladala inaczej. Ceglana, do wysokosci poltora metra od ziemi wylozona brazowymi plytkami. Mniej wiecej na poziomie drugiego pietra biegl jeszcze jeden pas plytek, pokryty plaskorzezbami. Podszedlem blizej, zeby sie im porzadnie przyjrzec, i ruszylem dookola.
Przypominalo to radzieckie rzezby propagandowe czasow stalinowskich. Na kazdej byl przedstawiony szczesliwy czlowiek, zajety jakas pozyteczna praca. Robotnik pracowal przy tokarce, chlop trzymal w wyciagnietych dloniach pek klosow, lekarka osluchiwala chorego, pilkarz kopal pilke, staruszek pisal na tablicy jakis wzor (przyjrzalem sie i zrozumialem, ze to sakramentalne E=mc2), nawet dzieci na jednej z plaskorzezb byly zajete nie puszczaniem samolocikow, lecz czyszczeniem klatki dla krolikow.
Jesli brac pod uwage, ze w kazdym swiecie wyglad mojej wiezy dopasowywal sie do otoczenia, to robilo sie bardzo ciekawie. Moze to jednak nie „Arkan plus 35”? Moze to zupelnie nieznany swiat, ktorego zegar spoznia sie o pol wieku w stosunku do naszego?
Pozyjemy, zobaczymy.
Ruszylem sciezka. Biegla lekko z gorki, po miekkiej ziemi szlo sie wygodnie i przyjemnie. Cieszyl mnie fakt, ze nie czuje zadnej nieuzasadnionej euforii. Zwykla radosc ze spaceru po lesie w pogodny dzien.
Ech, zeby tak w mojej Moskwie bylo takie lato i taki piekny, niezasmiecony park!
Szedlem juz tak chyba z kwadrans i pokonalem z poltora kilometra, gdy uslyszalem przed soba wesole glosy.