niewysokich slupkach. Mosiezne, toporne, ale z czystymi, calymi kloszami.
Taak… To nie jest moja Moskwa…
A potem wyszedlem na droge – rowna, dwupasmowa, betonowa. Od lasu-parku oddzielalo ja niewysokie, siegajace do pasa ogrodzenie z metalowej siatki, pewnie po to, zeby zwierzeta nie wpadaly pod samochody. Z drugiej strony biegly rzedem betonowe slupki, podobne do tych, ktore ustawia sie na szlakach gorskich. Dla ludzi umieszczono w ogrodzeniu furtke zamykana na haczyk, za nia przejscie dla pieszych prowadzilo przez droge do malego, pokrytego asfaltem placyku: zielone drewniane laweczki, masywne kamienne kosze na smieci, balustrada z obracajaca sie na podstawce luneta. Zwykly placyk widokowy. Widzialem juz takie, ale nie w Rosji.
Jak zahipnotyzowany otworzylem furtke, wyszedlem, zamknalem ja za soba i przeszedlem przez droge. Samochodow nie bylo, chociaz z daleka dobiegal oddalajacy sie szum.
Tuz za placykiem bylo urwisko i… Moskwa.
Co to za miejsce? Worobjowe gory? Nie… niepodobne… Chociaz? Probowalem zorientowac sie wedlug iglicy wiezy Ostankino i wyraznej sylwetki Kremla. Zebym sie zapadl na miejscu i spadl ze wzgorza do plynacej w dole rzeki – stoje w tym miejscu, w ktorym bym stal, gdybym pokonal te sama droge w naszym swiecie! To znaczy w okolicy stacji metra Aleksiejewska.
Bez sensu…
To, ze nie ma rozrzutu miedzy pozycja geograficzna mojej wiezy w tych dwoch swiatach, to jeszcze nic. Widocznie takie rzeczy sie zdarzaja.
Dziwne bylo co innego. Ta Moskwa jest podobna do mojej Moskwy, a jednoczesnie rzezba terenu jest zupelnie inna! Ktos moglby zapytac: „A czemu tu sie dziwic, skoro w innych swiatach jest powietrze, ktorym nie mozna oddychac i nie ma ksiezyca na niebie?”. Otoz wlasnie ja sie dziwie. Jak moglo na zupelnie innym terenie wyrosnac prawie identyczne miasto? Wielkie wzgorze w samym srodku Moskwy, a Kreml i wieza Ostankino sa takie same jak w moim swiecie, postawione w tych samych miejscach?
To niemozliwe. Czy Dmitrij Donski kazalby zbudowac Kreml, glowna twierdze ksiestwa pod takim wzgorzem, pod taka, faktycznie rzecz biorac, gora? Akurat! Wznioslby go wlasnie tu, gdzie teraz stoje, na pohybel wszystkim mongolsko-tatarskim najezdzcom!
Takze za granica; Chruszczow zachwycilby sie nie tylko kukurydza i lazienkami z toaletami – na calym swiecie pompatyczne wieze telewizyjne stawia sie wlasnie na wzgorzach, jesli juz wzgorza wystepuja w stolicy.
Dziwne to wszystko.
Dalem spokoj tym zgadywankom i podszedlem do lunety. Ciekawe, co to za typ? Sa takie, ktorych nie mozna przesunac, dopoki nie wrzuci sie monety. Mozesz sobie patrzec w jeden punkt, dopoki ci sie nie znudzi. Sa tez takie, przez ktore w ogole nic nie zobaczysz, dopoki nie wrzucisz monety.
Ta luneta okazala sie absolutnie bezplatna. Nawet nie przewidziano w niej szczeliny na monete. Przywarlem do okularu i zaczalem chciwie ogladac miasto.
Kreml chyba zupelnie zwyczajny. Tak. Co my tam mamy na wiezach? No dalej, dalej… Gwiazdy! Czerwone, rubinowe. No coz, zaczyna sie pojawiac robocza hipoteza… Poszukalem flagi panstwa i robocza hipoteza upadla.
Flaga byla bialo-niebiesko-czerwona, zadnych tam czerwonych plocien z sierpami i mlotami.
Az mi sie zrobilo zal. A juz myslalem, ze znalazlem sie w jakiejs komunistycznej utopii, ktora przetrwala wbrew historycznej logice.
No dobrze, popatrzmy dalej. Plac manezowy. Zielony plac z kwiatami i parasolami letnich kawiarni, w samym centrum miasta? Tak, tak… Gdzie my tu mamy pomnik Piotra Pierwszego, ktory u zarania dziejow mial byc pomnikiem Kolumba? Przesunalem luneta po rzece Moskwie, ale nic strasznego nie znalazlem. A „Szaszlyk”? Znalazlem plac Taszynski… i z wrazenia az oderwalem sie od okularu, zeby spojrzec w niebo i z uczuciem powiedziec:
– Chwala tobie, Chryste!
Ta Moskwa zaczynala mi sie podobac!
Moj wzrok biegal po znanych od dziecinstwa moskiewskich ulicach. Teatr Bolszoj. Wszystko w porzadku. CUM tez. Nie, nie „tez”! Gorne pietro jest cale ze szkla, cos w rodzaju restauracji z placem widokowym. Sobor Wasilija Blogoslawionego na swoim miejscu. A co to za cerkiew? Najwyrazniej stara; ale w moim swiecie w tym miejscu jest jakies ohydne ministerstwo.
Nie, tak daleko nie zajde. Przestalem szukac charakterystycznych budynkow i zaczalem ogladac glowne ulice.
Wkrotce zrozumialem, na czym polegaja podstawowe roznice. Bylo tu duzo starych domow: cerkwi, palacykow i po prostu starodawnych kamienic w samym centrum, a takze sporo tego, co u nas nosi miano architektury stalinowskiej. Nowe bloki, jesli jakies sie pojawily, wpisywaly sie w ogolny zespol architektoniczny. A przy tym peryferie miasta niemal takie same jak u nas. Duzo dzielnic-sypialni z prostymi blokami z wielkiej plyty. Najwyzej troche wiecej zieleni, lepsze drogi, wszedzie male parki i skrzyzowania, niekoniecznie zaraz nowojorskie, ale solidne. Samochodow duzo, korkow malo. Widac sporo bulwarow i uliczek tylko dla pieszych. Krotko mowiac, ta Moskwa nie byla spelnionym marzeniem komunistow, ale wygladala calkiem ladnie.
Westchnalem i opuscilem lunete. Wyjalem papierosy, zapalilem.
Cos sie tu nie zgadzalo. Wszystko gralo, tylko co mam zrobic z tym wzgorzem? Jak miasto moglo tak totalnie zignorowac wysokie wzgorze, ktore sie tu wybrzuszylo? Zaraz, zaraz… Wybrzuszylo?
Przypadlem do okularu i zaczalem badac okolice wzgorza.
Ha! Wzgorze, na ktorym stalem, wygladalo na wyrwane z ziemi przez potworna sile. Wyrwane i wyrzucone w gore. I to calkiem niedawno – miasto wyleczylo rany, urwane ulice albo skrecily, omijajac przeszkode, albo skonczyly sie w miejscach nieprzewidzianych przez architekta. Zauwazylem, ze niektore domy w poblizu wzgorza zostaly odrestaurowane, a inne zbudowane na nowo, juz po nieznanym kataklizmie. Na miejscu ruin? Pewnie tak.
A rzeczka plynaca pod wzgorzem? Czyzby to byla Jauza? Nie, nie ta odleglosc. Widocznie w moim swiecie tej rzeki nie ma w ogole.
– Trzesienie ziemi? – powiedzialem na glos – Byc moze…
Wlasnie, byc moze. Nigdy nie slyszalem, zeby trzesienie ziemi mialo taka sile, zeby podzwignac z ziemi wielki kawal terenu, opasac go rowem i puscic tam nowa rzeke.
A moze to „trening” budowniczych miasta? Szykowali sie do przeniesienia syberyjskich rzek na poludnie i zrobili park w centrum Moskwy? Hipoteza wcale nie gorsza od innych.
Dobra, dalsze zgadywanki sa bezproduktywne. Musze zejsc ze wzgorza, pewnie droga, pojsc do miasta i tam sie zorientowac, dokad trafilem i co tu sie dzieje.
Ale nie musialem dreptac na piechote. Od strony szosy dobieglo buczenie silnika i minute pozniej zza drzew ukrywajacych zakret na placyk widokowy wjechal autobus. Krotki, dwudrzwiowy, z wysoka kabina i przednia szyba tak wielka, ze bylo widac nawet nogi kierowcy na pedalach. Zupelnie nieznany model, ale jakis taki staromodny… i chyba rosyjski. Nie wiem, skad mi to przyszlo do glowy, ale tak, jak odroznia sie zwykle styl francuskich samochodow od niemieckich, czy tez japonskich od amerykanskich, tak wlasnie tu bylo cos, co bezglosnie sygnalizowalo: „Jestem tutejszy, miejscowy, tu wyprodukowany!”. Do tej
Autobus zatrzymal sie naprzeciwko placyku, otworzyl drzwi, ze srodka wyszlo z dziesiec osob. Tym razem sami Rosjanie, w kazdym razie Europejczycy. I kazdy zachowywal sie tak, jakby uwazal za swiety obowiazek usmiechnac sie do mnie serdecznie, a staruszek (w letnim garniturze i z laseczka) uchylil slomkowego kapelusza.
Ten kapelusz mnie dobil. W mojej Moskwie nikt nie nosi slomkowych kapeluszy! Nawet w czasie upalu. Nawet jak jest staruszkiem.
Poza tym wszyscy mieli w rekach bukiety. Jedni roze, inni gozdziki lub tulipany, ale kazdy parzysta liczbe kwiatow. Dokad oni ida? Co tam jest na tym szczycie wzgorza? Cmentarz? Pomnik? Grobowiec miejscowego wodza?
Autobus niezbyt glosno, uprzejmie zatrabil. Kierowca pomachal mi reka: jedziesz?
Porzucajac watpliwosci, wskoczylem do autobusu – byl absolutnie pusty. Widocznie wszyscy jechali do tego wlasnie placyku… zeby potem przez las pojsc gdzies tam z kwiatami.
Przeszedlem sie po wnetrzu autobusu. Ten sam, wszechobecny styl retro, nietypowy dla swiata, wyprzedzajacego nas o trzydziesci piec lat, ale sympatyczny. Wnetrze bylo czyste, obicie foteli z brazowego skaju