– Dotarl pan tu przede mna? Przez las, na piechote?
– No przeciez szlismy skrotem. – Staruszek sie usmiechnal. – Pan jechal autobusem naokolo, a my prosto, przez las, sciezkami. Co miesiac tu przyjezdzam, znam wszystkie drogi. Dwadziescia minut i jestem na miejscu.
– Co miesiac? Ktos panu tu zginal?
– Pan Bog strzegl. – Staruszek sie przezegnal. – Ale jak to wszystko bylo, pamietam doskonale. Tak… pamietam… Moze usiadziemy?
Wyciagnal reke z laseczka, wskazujac kawiarniane stoliki. Ciekawa rzecz: gdyby pokazal palcem, wypadloby nieuprzejmie, ale jak pokazal laseczka, to wygladalo bardzo elegancko. Moze to jeszcze z czasow malp? „Nie pokazuj palcem, w koncu jestes przodkiem czlowieka i umiesz poslugiwac sie narzedziami! Wez palke!”.
– Chetnie… tylko ze… – Zawahalem sie. Transport miejski maja umownie bezplatny, ale kawiarnie…
– Nie ma pan pieniedzy, mlody czlowieku? – Staruszek znowu sie usmiechnal. – Niech pan pozwoli, ze poczestuje pana kuflem piwa.
Po takim spacerze faktycznie chcialo mi sie pic.
– Troche mi niezrecznie – wyznalem.
– Chodzmy, mlodziencze, chodzmy. – Staruszek zastukal laska po kamieniach. – I prosze nie myslec, ze jestem starym zboczencem, ktory usiluje zawrzec znajomosc z mlodym chlopcem, albo pijaczyna, ktory opowiada bajki za kufel piwa. No, smialo!
Poddalem sie. W jego namowach bylo cos komicznego i wzruszajacego zarazem. Rzecz jasna nie uwazalem go za pijaka czy zboczenca, najwyzej za czlowieka, ktory lubi opowiadac o najwazniejszym wydarzeniu w swoim zyciu.
Usiedlismy pod bezowym parasolem, na ktorym widnial napis „Kwas-Spas” wypisany dziwnie znajoma czcionka. Stolik byl porzadny, aluminiowy, a krzesla plastikowe, ale z troskliwie podlozonymi poduszeczkami w kolorowych poszewkach. Podszedl kelner – mlody, czarnoskory chlopak.
– Dzien dobry, Kir Sanycz – powiedzial do staruszka z usmiechem i rownie szeroko i serdecznie usmiechnal sie do mnie. – Dzien dobry.
– Dzien dobry – odparlem. Chlopak budzil sympatie, od razu mialo sie ochote cos u niego zamowic.
– Dzien dobry, Romanie. – Staruszek zdjal kapelusz, powiesil go na wolnym krzesle. Laske oparl o stol, choc wlasciwie mogl powiesic ja na oparciu krzesla. – Poprosimy dwa razy piwo, „Moskiewskie czarne”. Chociaz nie, dla mlodego czlowieka „Jauskie zlote”, jemu jest goraco. A do piwa jak zwykle… Taak… Twoja mama pierozki piekla?
– Juz wstawia do piekarnika. – Murzyn Roman az rozkwitl w usmiechu.
– Dla mamy pozdrowienia, a dla nas pierozki – powiedzial staruszek. Gdy kelner odszedl, zwrocil sie do mnie i tonem spiskowca oznajmil: – Ciezko w to uwierzyc, ale najlepsze pierozki z kapusta piecze w Moskwie jego matka, ktora pierwszy raz w zyciu zobaczyla kapuste dopiero po przyjezdzie do Zwiazku…
Wiec jednak Zwiazek…
– Zdumiewajace – powiedzialem, nie myslac bynajmniej o kulinarnych talentach czarnoskorej emigrantki.
– Poznajmy sie… – zaproponowal staruszek. – Kiryl Aleksandrowicz.
– Kiryl. Kiryl Danilowicz.
– Moj imiennik! Bardzo mi przyjemnie.
Letni bar z piwem kuflowym i wysokimi, barwnymi szklanymi stozkami – czyzby syrop do wody gazowanej? – stal przed wejsciem do restauracji. Kelner szybko wrocil do nas z dwoma kuflami piwa. Nieuchwytnym ruchem polozyl na stoliku przed nami kartonowe podkladki, postawil na nich spotniale kufle: dla staruszka czarny porter z gesta czapka piany, dla mnie jasne, ale bez tej niezdrowej bladosci, cechujacej wszystkie gatunki piw meksykanskich i poludniowoamerykanskich.
Piwo okazalo sie smaczne.
W slad za piwem, pojawilo sie kilka gatunkow orzeszkow, talerzyk z zoltym serem i male wedzone rybki.
– Pierozki zaraz beda. – Roman przylozyl palce do bialej czapki, jakby salutujac zartobliwie, i sie oddalil.
– A wiec… – zaczal staruszek – dzialo sie to w maju… Plotki krazyly po Moskwie juz od pierwszego, ale niewiele osob im wierzylo. Sam pan wie, jakie to byly czasy, niespokojne, glodne. Ale osmego maja mimo wszystko zaczeto ludzi ewakuowac. Tlumaczono im, ze spadnie olbrzymi meteoryt. Ludzie oczywiscie nie chcieli isc, nie wierzyli. Bali sie o swoje domy, o dobytek. – Staruszek popatrzyl w zadumie na pomnik. – Napisali, ze zginelo trzysta czternascie osob. To klamstwo. To tylko ci, ktorzy podpisali odmowe: zostalismy uprzedzeni i odmawiamy ewakuacji – ich wlasnie policzono. A przypuszczam, ze kolejnych trzystu nie odnaleziono, nie uprzedzono. Niektorzy nie otwierali drzwi, chowali sie, nie spodziewajac sie po wladzy niczego dobrego. Nazjezdzalo sie tu zlodziei i glupcow… przez okrazenie zawsze mozna przejsc. Grabili mieszkania, bawili sie. Cala noc ogniska sie tu palily. Slyszelismy pijackie wrzaski, piski kobiet. Stalem w okrazeniu. Czerwonoarmisci kleli jak szewcy, tylko bluzgi bylo slychac. A rano jak rabnelo!
– Widzial pan, jak spada meteoryt?
– Nie… Oczywiscie, ze nie! Co tez pan, Kiryle! Tylko uderzenie, straszne uderzenie, wieza Spaska sie przekrzywila. Ziemia falowala jak morze. Widzialem oslepiajace swiatlo, jasniejsze niz tysiac slonc. Huk taki, ze tym, ktorzy nie zaczeli krzyczec ze strachu, bebenki popekaly. Potem jedni mowili, ze widzieli kule ognista, spadajaca z nieba, inni, ze slad dymu. To wszystko bzdury. Wszystko stad, wlasnie z tego miejsca szlo. Aparaty telegraficzne plonely w promieniu piecdziesieciu wiorst.
Skinalem glowa i zerknalem na ruiny wiez.
– Dlatego tutaj postawili memorial. – Staruszek skinal glowa. - Wszystko bylo spalone, w proch sie przemenilo, a ona stala dalej. Cud, prawda?
– Aha. – Podnioslem do ust kufel i zamarlem.
Straszne uderzenie. Ziemia sie zakolysala. Oslepiajacy blysk. Loskot. Impuls elektromagnetyczny.
– Aparaty telegraficzne splonely?
– Tak. Podobno nawet na statkach na Baltyku radio przestalo dzialac. Ale moze to tylko bajki.
Odstawilem kufel i pokrecilem glowa.
– Kiryle Aleksandrowiczu, to nie byl meteoryt.
– Oczywiscie, ze nie – zgodzil sie szybko staruszek. – Jaki, do licha ciezkiego, meteoryt? Jakie mogly byc wyliczenia trajektorii w tysiac dziewiecset dziewietnastym roku? To byl wybuch termojadrowy!
– Ale wtedy…
– To tutaj byl rok dziewietnasty. A na naszej Ziemi – piecdziesiaty czwarty. Proba jadrowa, poligon w Tockoje. Zrzucili z samolotu pocisk – czterdziesci kiloton – ale to byla tylko zmylka. Pocisku termojadrowego nie dalo sie przetransportowac, zlozyli go do kupy pod scianami wiezy. – Staruszek skinal glowa w strone spalonych ruin. – Wielkie bydle… Od razu zrozumialem, ze trzeba brac nogi za pas. Wieza nie wytrzymala. Sciane zmiotlo, na milisekunde miedzy swiatami pojawilo sie bezposrednie przejscie i cale uderzenie wessalo tam… to znaczy tutaj. Ziemia stanela deba… unikatowy eksperyment zmiany rzezby terenu. Jeszcze chyba Ziemia-dwanascie oberwala, ale jej mi nie Szkoda. Co tam tych pajakow zalowac! – Staruszek zachichotal. – Nigdy nie lubilem pajakow, zwlaszcza wielkich i wlochatych.
– Wiec to pan jest tym celnikiem, ktory otworzyl przejscie do Arkanu?! – zawolalem.
– Tak jest, mlody czlowieku. Jegorow, Kiryl Aleksandrowicz, byly mistrz-celnik, byly pracownik bezpieki ZSRR, byly major, byly Bohater Zwiazku Radzieckiego. Skazany na kare smierci za odmowe wprowadzenia do Arkanu oddzialu specjalnego przeznaczenia, w celu likwidacji buntu antyradzieckiego.
– Ale przeciez w Arkanie czas wyprzedza nasz o trzydziesci piec lat! Myslalem, ze przejscie zniszczyli, gdy sie dowiedzieli o rozpadzie Zwiazku Radzieckiego, a celnik… a pan odmowil zamkniecia tego przejscia.
– Kto panu takich bzdur naopowiadal? To brednie, kolego! Na Ziemi-jeden czas spoznia sie w stosunku do Ziemi-dwa. Przejscie zniszczono, gdy Kaplan postrzelila towarzysza Uljanowa, gdy komunisci spanikowali, a wladze przejal koalicyjny rzad. Wtedy Stalin zazadal wprowadzenia wojsk do Arkanu i zlikwidowania „buntu”. Odmowilem wpuszczenia oddzialu. Stalina wtedy szlag trafil, albo ktorys z naszych mu pomogl, ale wladza sie nie uspokoila. W efekcie mnie wydali, przyjaciele-funkcyjni mnie wydali, ale dlugo sie trzymalem. Wieza jest praktycznie niezniszczalna. – Staruszek usmiechnal sie z duma.
– Dmitrij… pewien polityk… chcial sie dowiedziec, jak tu zyja ludzie… Rozumie pan, wykorzystac Arkan jako