rodzimy sie nie po to, zeby stac sie ogniwem w lancuchu pokolen, a potem pojsc do piachu. Jedni maja iluzje pieniedzy, inni wladzy, jeszcze inni tworczosci.
Pewnie dlatego czlowiek czuje sie niezrecznie przy spotkaniu z ludzmi, ktorzy juz utracili swoje zludzenia i teraz tylko jedza, pija, spia i kopuluja, zacmiewaja swoj umysl alkoholem lub narkotykami.
Spacer po brzegu rzeki z ciezkim tobolkiem na plecach sprzyjal takiemu filozofowaniu. Najlepiej wyrazona cecha charakteru Rosjanina – wzywac do milosci do upadlych, wspolczuc kalekom i oblakanym, i czuc sie winnym, ze swiat jest niedoskonaly. Byc moze wlasnie ta cecha nie pozwala Rosji odnalezc swojej idei narodowej. Ale jakos nie mialem ochoty proponowac Dimie hasla „biada ponizonym”. Byc moze kraj by na tym skorzystal, ale wtedy bylby to juz zupelnie inny kraj.
We wsi nic sie nie zmienilo. Tylko wedkarzy siedzialo teraz mniej – pieciu. Na moj widok usmiechneli sie debilnie. Poszukalem wzrokiem swojego znajomego, wujka Saszko, ale widocznie po barszczyku z kurczakiem poszedl spac. Wasylisa radzila oddac rzeczy albo jemu, albo nieznanemu mi Markowi, albo kobiecie o imieniu Anna. Zrozumialem, ze byli to najdawniejsi i najbardziej zaadaptowani mieszkancy Nirwany.
– Marek! – zawolalem. – Anna!
Zadnej odpowiedzi. Tylko gapia sie zza rzeki usmiechniete przyglupy. Westchnalem i wszedlem do wody. Ech, trzeba bylo przejsc na druga strone rzeki przez kuznie, ze tez od razu o tym nie pomyslalem! No nic. Wysusza sobie te szmaty.
Mokry i zly, w adidasach pelnych mulu, wyszedlem na lewy brzeg. Wezelek z ubraniem namiekl i zrobil sie katastrofalnie ciezki. Gdybym nie byl funkcyjnym, pewnie bym go nie utrzymal. Kindzal-prezent od Wasylisy spoczywal w skorzanej pochwie i klepal mnie po biodrze. Niezbyt potrzebna rzecz, ale glupio bylo wyrzucic czy odmowic.
– Gdzie moge znalezc Anne? – spytalem pierwszego z brzegu wedkarza, chudego chlopaka o niezdrowo zoltej twarzy. Przyjrzalem mu sie i spostrzeglem, ze lowi ryby w szczegolny sposob: zylka spoczywala na wodzie bez haczyka.
– Anna… – Chlopak pokiwal glowa. – Anna…
Wzrok mial pusty i bezmyslny. No tak, od niego niewiele sie nie dowiem.
– Anna jest tam – powiedzial siedzacy obok mezczyzna, nieco starszy, o zdrowszym wygladzie. – Tam.
Popatrzylem na jego reke, wskazujaca kierunek, skrzywilem sie na widok dlugich, brudnych paznokci i skinalem glowa.
– Dziekuje.
Rzeczywiscie znalazlem Anne we wskazanym budynku. Wszedlem, drzwi byly otwarte. W jednym pokoju, dosc czystym, z wilgotna, niedawno umyta podloga, znajdowaly sie dwie kobiety. Jedna lezala nieruchomo tylem do mnie, na pryczy zbitej z desek, ale chyba seki jej nie przeszkadzaly, chociaz miala na sobie tylko majteczki i stanik. Druga, ubrana w kretonowa sukienke w groszki, stala boso i prala w czerwonej plastikowej miednicy, ustawionej na srodku pokoju na chwiejnym krzesle – rowniez plastikowym i czerwonym. Kobieta wygladala na zmeczona i po przejsciach, ale uparta i wytrwala. Na ugniatana w miednicy bluzke patrzyla z czuloscia, jak na kotka czy pieska przygarnietego do domu i teraz szorowanego z ulicznego brudu.
– Anna?
– Tak?
Moje pojawienie sie nie wzbudzilo ciekawosci. To chyba byl glowny problem mieszkancow Nirwany – nic nie bylo w stanie ich zainteresowac.
– Wasylisa prosila, zeby przekazac.
Rzucilem na podloge mokry tobolek, ktory plasnal miekko. Ubrania, pewnie z second-handu, zawinieto w zaslone albo narzute; przez mokry material bylo widac podeszwe dzieciecego buta.
– Dobrze – powiedziala kobieta. – Dziekuje.
Najwyrazniej nie miala zamiaru odrywac sie od prania. Sadzac po wyrazie twarzy, ten proces sprawial jej przyjemnosc. Anna cos cichutko szeptala do pranej koszuli; wydawalo mi sie, ze z ruchu jej warg przeczytalem: „Moja ty sliczna…”.
Rany boskie. Wyobrazilem sobie gospodynie domowe, ktore cackaja sie z odkurzaczem, bawia z rondelkami i uwielbiaja swoje pralki. Zajecia domowe przestalyby byc niewolnictwem, a staly sie rozrywka – wystarczy odrobina psychodelikow w powietrzu…
– A co z nia? – zapytalem, gdy juz mialem wyjsc.
Anna spojrzala na lezaca na pryczy dziewczyne. Ta poruszyla sie, jakby wyczula spojrzenie.
– Nowa… – oznajmila Anna. – Spi. Na poczatku wszyscy duzo spia, duzo mysla.
Cos mnie niepokoilo w tej kobiecie drzemiacej na pryczy. Jakbym… jakbym juz ja gdzies widzial… Nie tak lekko ubrana, oczywiscie. A raczej… cieplo ubrana…
Podszedlem do pryczy, wzialem lezaca za ramie i ostroznie odwrocilem.
Dziewczyna, ktora dwa dni temu rzucila na podloge w wiezy list, usmiechnela sie do mnie i powiedziala:
– Celniku…
Z jej ust plynela cienka niteczka sliny, prawy policzek byl czerwony od lezenia na deskach.
Moze gdyby mnie nie poznala, zawahalbym sie. Ale w tym wypadku nie.
– Ona pojdzie ze mna – powiedzialem.
– Trudno jej teraz chodzic – powiedziala Anna, nie protestujac, a jedynie informujac mnie. Widocznie to byl najsilniejszy opor, do jakiego byli zdolni mieszkancy Nirwany.
– To nic, ja jej pomoge – powiedzialem, podnoszac dziewczyne i kladac sobie na ramieniu. Bycie funkcyjnym ma swoje plusy! – Skad ona sie tu wziela?
– Mistrz ja przyprowadzil… wczoraj.
– Jaki mistrz?
– Mistrz – powtorzyla Anna; widocznie nie znala imienia. – Mistrz bedzie sie gniewal, ze ja pan zabral.
– To nic. Grunt, zebym ja sie nie gniewal. Kto blizej, ten jest glownym mistrzem.
Zdaje sie, ze cos jeszcze mowila, ale ja juz wyszedlem z domku. Rozejrzalem sie, czujac sie jak resocjalizowany terminator, ratujacy Sare Connor, albo sredniowieczny zolnierz, porywajacy ze zdobytego miasta dziewczyne na trzy dni.
Nikt nie probowal odebrac mi jenca. W spojrzeniach kilku mezczyzn zablyslo jedynie naturalne zainteresowanie, nic wiecej.
– Calkiem zescie tu zbutwieli – mruknalem i przeszedlem rzeke w brod. Mala zimna kapiel dziewczynie nie zaszkodzi.
Zrobilem jeden postoj, niedaleko wiezy. Wlasciwie moglbym dojsc, ale postanowilem chwile odsapnac i sprawdzic, jak sie czuje moj „bagaz”.
Dziewczyna usmiechala sie blogo, zapatrzona gdzies w glab siebie. Poklepalem ja po policzku, uslyszalem w odpowiedzi ciche mruczenie i postanowilem jeszcze zaczekac z pytaniami. Zapalilem papierosa zadowolony z odczuwania krotkotrwalej przyjemnosci zwyklej trucizny, a nie stalego, otepiajacego haju.
– Celniku… – powiedziala znowu dziewczyna. Zmarszczyla brwi, chyba probujac skoncentrowac na mnie spojrzenie. – Nie… nie zostawiaj…
Zrozumialem i poklepalem ja po dloni.
– Nie boj sie. Nie zostawie cie tu.
Rozluznila sie i jej spojrzenie od razu otepialo, odplynelo. Palilem, patrzylem na dziewczyne i ze zdumieniem myslalem, ze nie budzi we mnie zadnego podniecenia. A przeciez byla znacznie ladniejsza od Wasylisy… i od mojej Anki, jesli mam byc szczery. Ale ani mlode opalone cialo, ani straszliwie droga koronkowa bielizna nie podniecaly. Moze z powodu bezmyslnych, osowialych oczu?
A moze dlatego, ze zawsze uwazalem, ze takie dziewczyny sa poza moim zasiegiem? To przeciez tak jakby zakochiwac sie w aktorce czy fotomodelce. Kiedy ma sie pietnascie lat, to takie zauroczenie jest dobre do fantazji erotycznych, ale w przypadku doroslego mezczyzny to juz jest niepowazne. Takie dziewczyny sa dla tych, ktorzy rozbijaja sie bentleyami czy jaguarami.
Albo dla funkcyjnych.
Z westchnieniem skiepowalem papierosa w miekkiej ziemi, wzialem dziewczyne na rece – odruchowo objela