mnie za szyje – i poszedlem do wiezy. Niesienie jej w taki sposob bylo bardziej niewygodne, ale po tym, jak prosila mnie o pomoc, nie moglem jej niesc na ramieniu, jak dywan zwiniety w rulon.
Kwadrans pozniej wnioslem usmiechajaca sie blogo dziewczyne do wiezy. Przy okazji zauwazylem, ze moja funkcja wcale nie wyglada tak czarujaco jak wydawalo mi sie na poczatku – zaden marmur, zwykly bialy kamien, moze nawet wapien. Kopniakiem zamknalem drzwi, lokciem przesunalem zasuwe. Tak. Co teraz? Do Moskwy, na jakis detoks? Nie, nie warto.
Wdrapalem sie na drugie pietro, wszedlem do lazienki i posadzilem dziewczyne w wannie. Poruszyla sie, przykucnela, objela rekami ramiona.
Westchnalem i powiedzialem:
– Wybacz, ze bez zadnych zamiarow…
Nadal sie usmiechala. Ciekawe, jak dlugo beda dzialac psychodeliki. Trzeba bylo zapytac Wasylise.
– Bez zadnych zamiarow – powtorzylem, przekonujac nie wiadomo kogo, i zdjalem jej stanik, potem pomoglem sciagnac majteczki. W koncu, czy to pierwsza kobieta, ktora rozbieram? Nie, nie pierwsza. Szosta… nie, piata.
A jesli liczyc tylko proces doprowadzony do konca, trzecia.
Dziewczyna wlasciwie nie potrzebowala kapieli – Nirwana byla bardzo czystym swiatem – ale chcialem, zeby jak najszybciej doszla do siebie.
Trzy minuty siedziala pod strugami goracej wody. Potem, szczerze
Piec minut pozniej ten naprzemienny prysznic przyniosl wreszcie efekt.
– Prze… przestan – wyjakala dziewczyna. – Wystarczy…
– Aha! – ucieszylem sie. – Jak sie nazywasz?
Ujrzalem mokra i juz nie taka rozanielona twarz.
– Na… Na…
– Natasza?
– Nastia… Sta… Star…
– Nastia Star?
– Wystarczy!
Doszedlem do wniosku, ze na poczatek to juz niezle. Zakrecilem kran, zdjalem z wieszaka szlafrok. Nastia poslusznie wstala, narzucilem na nia szlafrok i pomoglem wyjsc z wanny.
– Mozesz mowic? Nie wylaczysz sie?
– Nie wiem.
– Chodz.
– Po… poczekaj. – Odsunela mnie, spojrzala na sedes. – Wyjdz. Musze…
Wyszedlem, podejrzewajac, ze za piec minut bede musial wejsc i wtedy zobacze usmiechnieta blogo Nastie w polowie drogi do upragnionego celu. Ale ona okazala sie silniejsza niz myslalem. Wyszla sama. Tyle ze od razu zawisla na moich rekach i powiedziala:
– Wszystko sie kreci…
W kuchni posadzilem ja na podlodze – z krzesla by spadla – i zrobilem filizanke mocnej, slodkiej kawy – trzy lyzki kawy, tyle samo cukru, zalac wrzatkiem; nie chodzilo o smak, tylko o to, zeby bylo jak najwiecej kofeiny. Zmusilem ja do wypicia. Popatrzylem w okno prowadzace do Kimgimu i pokrecilem glowa. Juz wieczor. Nieladnie byloby nie przyjsc do restauracji Feliksa. Wygladaloby to arogancko, jakbym nie chcial utrzymywac kontaktow z sasiadami.
– Jak sie czujesz?
– Zaraz zasne – odpowiedziala wyraznie Nastia. – Nie mam sily…
– Co sie z toba stalo? Dlaczego wrzucili cie do Nirwany?
Najwyrazniej zbyt wiele od niej wymagalem. Oczy jej sie same zamykaly, caly czas usilowala polozyc sie na podlodze. Poddalem sie, zaprowadzilem ja do sypialni, polozylem na swoim lozku. Od razu zasnela snem kamiennym. Nawet zaczela leciutko pochrapywac.
– Jasne – powiedzialem, przykrywajac ja koldra. – Dobrej nocy.
To chyba naturalna reakcja. Organizm pozbawiony dzialania psychodelika powinien byc albo pobudzony, albo ociezaly. Dla mnie osobiscie korzystniejszy byl wariant drugi.
Obszedlem pokoj, zagladajac we wszystkie okna.
Moskwa. Ponuro, ale nie pada. Wieczor, w oknach domow widzialem swiatla, ale latarnie byly jeszcze zgaszone.
Kimgim. W gluchym zaulku nie ma okien ani latarni, wiec jest bardziej ciemno, za to wszystko przyproszone sniegiem. Niebo ciezkie, sniezne, ale opadow byc nie powinno.
Ziemia-siedemnascie. Malowniczy zachod slonca nad morzem. Blekit nieba przechodzi w intensywna niebieskosc, potem w fiolet, wreszcie w czysta tropikalna ciemnosc. A wszystko doprawione rozem. Takie rajskie tapety lubia ustawiac na monitorze komputera starszawe ksiegowe i mlodziutkie sekretarki.
Nirwana. Jabloniowa idylla. Zielona trawa, niebieskie niebo… tu slonce jest jeszcze wysoko.
Jakie bedzie moje ostatnie okno?
Wzruszylem ramionami. Nic nie poradze. Co ma byc, to bedzie.
Najwyzszy czas zaczac zbierac sie do Feliksa. Chyba nalezalo wlozyc garnitur, ale nie zdazylem sie w niego zaopatrzyc. Musialem ograniczyc sie do nowej, czystej koszuli i swiezych skarpet. Kindzal tez wylozylem i nawet wytarlem wilgotne jeszcze ostrze. O, zrobie sobie kominek i bede wieszal nad nim „rodowa” bron.
Na stole zostawilem list do Nastii: „Nigdzie nie idz, to moze byc niebezpieczne. Czekaj na mnie. Wroce nad ranem”. I po krotkim wahaniu podpisalem sie: „Celnik”.
Wychodzac, zgasilem swiatlo. Drzwi do Kimgimu otworzylem z ponurym zamiarem pokonania wielokilometrowej drogi do restauracji jak najszybciej, w stylu policjanta Chaja.
Ale nie docenilem Feliksa. Obok wiezy staly znajome sanie, w ktorych Karl – tamten kelner – nudzil sie i palil, ale nie banalnego papierosa, lecz fajke o wymyslnym ksztalcie. Na moj widok zeskoczyl na snieg i zameldowal:
– Powoz gotowy, mistrzu!
Widac bylo, ze Karl z przyjemnoscia wykonuje polecenie swojego pana.
– Dlugo czekasz?
– To nic – odparl chlopak i zrozumialem, ze sanie stoja tu dosc dlugo. Zreszta bylo widac po sladach, ze od czasu do czasu ruszal saniami do przodu i do tylu, zeby kon nie zmarzl. – Czekamy na panskiego przyjaciela?
– Nie, ma go, wyruszyl w podroz – powiedzialem ponuro. Wsiadlem do san, przykrylem sie pledem i ruszylismy.
Nie ma nic nowego pod ksiezycem. Nawet pod cudzym ksiezycem.
Na drzwiach restauracji wisiala tabliczka: „Zamkniete z powodu imprezy wewnatrzzakladowej”. Przed wejsciem stal cieplo ubrany, bardzo powazny majordomus i wlasnie tlumaczyl oburzonej parce mlodych ludzi, ze „absolutnie sie nie da, wszystko zajete, impreza korporacyjna, serdecznie radze odwiedzic restauracje»Krol- rybak«. W ramach przeprosin od naszej restauracji zaraz podadza panstwu kielich wysmienitego grzanego wina…”.
Mlodzi ludzie awanturowali sie, mowili, ze mieli rezerwacje. Na mnie popatrzyli z jawna niechecia. Widocznie restauracja Feliksa cieszyla sie w Kimgimie duza popularnoscia.
– Zapraszam, mistrzu – powital mnie majordomus z niklym uklonem, po czym znowu przelaczyl sie na tamtych.
Zmienil ton z taka latwoscia, jakby mial w plecach (niczym mowiaca lalka) przelacznik: „unizenie grzeczny – nieugiecie uprzejmy”.
Poszedlem do glownej sali, kladac kurtke na rekach szatniarza.