– Nie, Dima – wymruczalem. – Nie przypuszczam, zeby to sie nadawalo na nowa idee narodowa. Moge miec tylko nadzieje, ze to nie Arkan. Ze to nie Rosja w dwa tysiace czterdziestym roku.
Jeden z rybakow wstal. Poparzyl na mnie, odlozyl wedke i wszedl do wody – nie rozbierajac sie, nie zdejmujac butow, nawet nie podwijajac spodni! Niemal do polowy rzeki szedl w brod, z piec metrow przeplynal i znowu zaczal isc, wyraznie kierujac sie w moja strone.
No, wreszcie jakas reakcja!
Nie zwracajac uwagi na sciekajaca z niego wode, mezczyzna podszedl do mnie i usiadl na trawie, usmiechajac sie serdecznie. Mial ponad czterdziesci lat, ale wygladal na mocnego, krzepkiego, zdrowego i calkiem zadowolonego.
– Dzien dobry, chlopaczku!
– Dzien dobry, dziadzko!
Skad mi sie wzial ten dziadzko’ Z jakiej racji? Ale mezczyzna sie nie obrazil, tylko zapytal:
– A nie masz ty czasem co zapalic?
– Co bym mial nie miec, mam – odpowiedzialem, dostosowujac sie do jego stylistyki, i podsunalem paczke z papierosami.
Jednego mezczyzna zapalil, a nastepne dwa, pytajac spojrzeniem o pozwolenie, schowal do kieszeni koszuli – mokrej kieszeni. Tylko wzruszylem ramionami.
– Uu… – powiedzial mezczyzna, z rozkosza wypuszczajac dymek. – Nazywam sie Sasza. Wujek Saszko.
– A ja Kiryl.
– I z daleka przychodzisz, Kiryl?
– Nie. – Wskazalem reka w strone wiezy. – Nie za bardzo.
– Czyzby otworzylo sie nowe przejscie? – ucieszyl sie mezczyzna. – No to zyjemy! A skad jestes?
– Z Moskwy.
– A ja z Poltawy.
Wyczerpujac w ten sposob wszystkie tematy do rozmowy, wujek Saszko rozciagnal sie na trawie, nie wypuszczajac papierosa z zebow.
– I od dawna tu jestes, wujku Saszko? – zapytalem.
– No… – Zastanowil sie, przekladajac w zebach papierosa. – Bedzie ze dwa lata. Albo i trzy. Gorbacza kiedy obalili?
– Gorbaczowa? – zdumialem sie. – Prezydenta ZSRR?
– O to, to!
– Dziesiec lat… nie, co ja mowie, pietnascie lat temu! Nawet go dobrze nie pamietam – wyznalem nie wiadomo po co.
– Pietnascie? Ho, ho! – zachwycil sie Saszko. I na tym skonczylo sie jego zainteresowanie czasem przezytym poza Ziemia. Podlozyl reke pod glowe, z przyjemnoscia wypalil papierosa do konca i mistrzowskim splunieciem poslal niedopalek w strone rzeki.
– Duzo ludzi tu teraz mieszka? – zapytalem.
– Teraz sporo – przyznal ochoczo Saszko. – Poczatkowo mieszkalem tu sam, z kumplami, znaczy. A potem ludzi robilo sie coraz wiecej.
– A jak pan tu trafil?
– No a jak sie ludzie trafiaja… – Saszko westchnal, ale nie ze smutkiem, raczej z przyzwyczajenia. – Z jednym typkiem zem sie poprztykal… Madrala sie znalazl! Dal mi w oko i sam tez dostal, ale sie nie uspokoil. Postanowilem go wysledzic i wysledzilem. Dom mial dziwny, sto razy obok przechodzilem i nie zauwazylem. Przyszedlem w nocy z dwoma kumplami… Ale nie mysl sobie, my tylko tak, chcielismy mu po mordzie naklasc! A ze z zelastwem… No to on przeciez tak walczyl, ze boj sie Boga! No i…
Saszko zamilkl. Pokiwalem glowa i nie dopytywalem sie, co bylo dalej. Wszystko jasne, trzech durniow, nawet uzbrojonych w gazrurki nie jest w stanie wyrzadzic krzywdy funkcyjnemu, ktory przeciez umie walczyc wrecz. To nie zwiazywanie stuknietej staruszki. No a potem wrzucono ich tutaj.
– Jak sie nazywa ten swiat? – zapytalem.
– Nirwana – odpowiedzial ochoczo Saszko.
Wstalem i jeszcze raz obejrzalem uboga wies i wszystkich jej zadowolonych mieszkancow. Z jednego domku wyszla gruba rudowlosa kobieta, cos gardlowo i niezrozumiale wrzasnela – moze po rosyjsku, po norwesku, a moze po szwedzku. Jeden z rybakow wstal, podniosl siedzacego obok kilkuletniego brzdaca, posadzil sobie na barana i poszedl w strone domku.
O wedke sie nie zatroszczyl. Zostawil ja na brzegu, zeby sobie lezala i moczyla sie w wodzie.
Musialem przyznac, ze to calkiem sprytny pomysl. Nie do konca wiezienie, nie do konca psychiatryk. Kolorowy, piekny, bezpieczny swiat, w ktorym na skutek jakiegos kaprysu przyrody czlowiek znajduje sie w stanie lekkiej euforii. Jesli ktos stanal na drodze funkcyjnemu, nie trzeba go zabijac, nie trzeba zastraszac! Bierzesz i dostarczasz go do Nirwany – sam stad na pewno nie wyjdzie. Zeby bylo bardziej humanitarnie, ktos postawil domki – bylem pewien, ze wujek Saszko i jego przyjaciele by sie o to nie zatroszczyli – ktos posadzil jablonie. Po drugiej stronie rzeki rosly chyba ziemianki. W rzece sa ryby, kury znosza jaja. Co jeszcze jest potrzebne czlowiekowi do zycia?
Cala reszte – jakies tam aspiryny i antybiotyki, ubrania, mleko modyfikowane dla dzieci – na pewno im dostarczaja.
Zrozumialem juz, dlaczego we wsi mieszkaja jedynie dorosli i male dzieci. Masowe zasiedlenie Nirwany zaczelo sie siedem czy osiem lat temu. Dzieci sie rodza – widocznie narkotyczna euforia nie zabija wszystkich pragnien – ale na razie sa jeszcze male.
Chyba funkcyjni nie beda miec do mnie zalu, ze otworzylem drzwi wlasnie do tego swiata. Przeciez jest im potrzebny.
Ale dlaczego przejscie otworzylo sie wlasnie tutaj?
I nagle zrozumialem. Chcialem zobaczyc Rosje przyszlosci. Co ja poradze, ze w mojej podswiadomosci ta przyszlosc wyglada wlasnie tak: slabi narkotyzowani mieszkancy, leniwie grzebiacy w ziemi, rownie leniwie rozmnazajacy sie i wlasciwie niczym niezainteresowani?
Polityk usilowal mnie namowic, zebym otworzyl drzwi do Arkanu, ale tak duzo mowil o przyszlosci Rosji, ze we snie odnalazlem swiat maksymalnie zblizony do moich wyobrazen o tej przyszlosci. Gdybym podswiadomie wierzyl w marmurowe palace i szklane domy, byc moze znalazlbym taki wlasnie, szklano-marmurowy swiat.
Slowa sa pulapka. Jesli zle zrozumiales rozmowce, to bez wzgledu na wszystkie twoje wysilki ten nieprawidlowy sens tlucze sie w twojej podswiadomosci.
– Wujku Saszko, a skad tutaj przychodza ludzie? – zapytalem.
– Z gory rzeki – odparl byly mieszkaniec Poltawy. – Tam jest przejscie. Bliziutko, pol godziny drogi.
– Aha… – Zastanowilem sie, wyjalem paczke papierosow i podalem kilka Saszce. – Dziekuje. Powiedz, wujku Saszko, nie chcialbys wrocic do swojej Poltawy?
– A czego ja tam zapomnialem? – Mezczyzna zdumial sie szczerze. – Kielbasy na kartki czy kurczaka od swieta?
Nie tlumaczylem mu, ze kartki na kielbase odeszly razem z bylym sekretarzem generalnym Gorbaczowem. Diabli wiedza, jak tam ludzie zyja w tej Poltawie. Zreszta, czy po pietnastu latach zycia w rastamanskim raju wujek Saszko zdolalby zaaklimatyzowac sie na nowo w naszym swiecie?
– A moze zostaniesz? – zaproponowal Saszko. – Zjesz z nami, zona rano barszczyk z kurczakiem zrobila.
No tak, skoro sa tu mezczyzni i kobiety, to trudno sie spodziewac, ze beda zyc w celibacie. Pojawily sie rodziny, urodzily dzieci. Albo na odwrot.
– Nie, dziekuje. Pojde juz.
– Jak chcesz. – Wujek Saszko wstal, strzepnal z kieszeni przylepiony piasek. – A potem, jak bys chcial, to wracaj. Wiesz, jak tu dobrze? Nawet pic sie nie chce.
Ale i ten argument mnie nie przekonal. Strasznie chcialem zobaczyc sie z moim sasiadem-funkcyjnym.
Biorac pod uwage galimatias czasowy, jaki panowal w glowie wujka Saszki, spodziewalem sie, ze spacerek