Nowy swiat to dobra rzecz, ale stary przyjaciel jeszcze lepsza. Musialem ratowac Keszju.

* * *

Znow wzialem prysznic – morska woda jest slona. Potem nie wytrzymalem i stanalem przy oknie wychodzacym na morze.

Slonce wisialo juz nad horyzontem. Od morza zaczela wiac lekka, ciepla bryza.

Zawsze zazdroscilem ludziom, ktorzy mieszkaja nad morzem.

A teraz mialem swoje wlasne, tuz za progiem. Pietnascie minut piechota od metra Aleksiejewska.

Nie mialem czym zamknac drzwi od zewnatrz, ale nie sadzilem, zeby to bylo potrzebne. Skoro wieza w ciagu jednej nocy wyhodowala cale pietro z kuchnia i lazienka, to pewnie bedzie umiala nie wpuscic do srodka bezdomnego. Naciagnalem kaptur na wilgotne wlosy (slonce sloncem, ale jesieni nikt nie odwolywal) i poszedlem do metra.

Pieniedzy mialem niewiele, a przeciez chcialem uczciwie wykupic Keszju.

I wtedy przyszla mi do glowy niespodziewana mysl.

Zatrzymalem sie i zaczalem lapac okazje. Minute pozniej obok mnie zahamowal ziguli z mordziastym lysym kierowca, podobnym do mlodego aktora Morgunowa.

– Do Studienogo projezda – powiedzialem z szerokim usmiechem.

– Ile?

– Piecdziesiat. – Usmiechnalem sie jeszcze szerzej, choc nizej setki mozna bylo nie zaczynac rozmowy. – Mysle, ze to wystarczy?

– Az za duzo! – powiedzial szczerze kierowca i przechylil sie, otwierajac mi drzwi. – Wsiadaj!

Jak widac, umiejetnosci celnika nie ograniczaly sie do znajomosci rzadkich slow i umiejetnosci lapania nozy w powietrzu. Kierowca mruczal cos pod nosem zadowolony, a ja odprezony patrzylem na przemykajace za oknem domy. Korkow na szczescie nie bylo.

– Czytalem niedawno Henry’ego Millera – odezwal sie niespodziewanie kierowca.

Wygladal tak, ze nie podejrzewalem go nawet o czytanie modnych Murakami i Coelho, szczerze mowiac, co do Turgieniewa, Londona i Strugackich tez mialem powazne watpliwosci.

– Co konkretnie? – spytalem. – Zwrotnik Raka? Czy Zwrotnik Koziorozca?

Kierowca spojrzal na mnie zdumiony.

– No, no! A gdziezes ty czytal te ksiazki?

– A tak sie zlozylo. – Az sie stropilem. – W mlodosci, w bibliotece rodzicow.

– Aa, jasne. – Kierowca sie uspokoil. – Sluchaj, nie rozumiem ja tej wysokiej literatury! Czytam i czytam, no co to za porazka? Jak juz wysoka literatura, to albo gowno jedza, albo w tylek sie laduja! Jak tu sie przemoc i czytac cos takiego?

– Niech sie pan nie przemaga – poradzilem. – I czyta klasyke.

– Tiutczewa bardzo lubie – zwierzyl sie niespodziewanie kierowca, po czym zamilkl.

I tak dojechalismy do Studienogo – w milczeniu i rozmyslaniach o wysokiej literaturze. Poprosilem kierowce, zeby zatrzymal sie w pewnej odleglosci od mojego bylego domu, i wreczylem piecdziesiat rubli, ktore zostaly bez sprzeciwu przyjete.

Dziwne spotkania przebiegaja czasem bez zadnych cudow.

* * *

Temu, kto nazwal te ulice Studienyj projezd, nie mozna odmowic ani poczucia humoru, ani zmyslu obserwacyjnego. Latem to calkiem sympatyczna ulica, za ktora konczy sie Moskwa, a zaczyna Rosja, ale jesienia i zima jej nazwa staje sie calkowicie usprawiedliwiona. Przechodzien od razu przypomina sobie historie o dziewczynkach z zapalkami i znacznie bardziej realne acz mniej rozdzierajace kroniki kryminalne o alkoholikach, ktorzy polozyli sie w zaspie, zeby odpoczac.

Powoli obchodzilem swoj blok, zastanawiajac sie, jak wlasciwie bede dzialal. Wykorzystam zdolnosci funkcyjnego? Otworze drzwi kopniakiem, zlapie swojego psa i uciekne? I czy wystarczy mi zdolnosci? Do wiezy jest dokladnie dziesiec kilometrow.

Dokladnie?

Tak, dokladnie. Plus minus piecdziesiat metrow. Wiem to na pewno. Zupelnie jakbym slyszal brzeczyk w sluchawce telefonicznej, ktora za bardzo odsunie sie od bazy.

No coz, o rozrabianiu gdzies na Praskiej nie ma mowy, tam stane sie zwyklym czlowiekiem.

Ale tutaj chyba wystarczyloby mi zdolnosci. Moglbym wdrapac sie po scianie naszego osmiopietrowca do okien sasiadow, moglbym bez wiekszego wysilku wywazyc stalowe drzwi. Albo otworzyc porzadne wloskie zamki spinaczem biurowym. To miescilo sie w zestawie umiejetnosci celnika.

Ale ja nie chcialem ani krasc, ani rozrabiac. Zostalo mi piec tysiecy rubli. Przypadkowi wlasciciele mogliby za te sume sprzedac rasowego psa. Ale rownie dobrze moga nie sprzedac.

Kiedy wszedlem na swoje stare podworko, problem rozwiazal sie sam. Na placu zabaw, gdzie dzieci sie nigdy nie bawily, wsrod smetnych betonowych grzybkow i pogietych starych hustawek, corka sasiadow wyszla z Keszju na spacer.

Idealna sytuacja! Podejsc, huknac na dziecko, zabrac psa. Rodzice nawet nie zglosza tego na milicje, zadowoleni, ze dziewczynce nic sie nie stalo.

A dziewczynka… dziewczynka jasniala ze szczescia. Mocno sciskajac smycz, zerkala na boki – pragnela widzow! Wychodzila na spacer z psem! Z prawdziwym psem! Swoim wlasnym! Pochwycilem jej radosne spojrzenie (oczywiscie mnie nie poznala) i zrozumialem, ze nie zdolam odebrac jej psa. No… chyba ze Keszju sam rzuci mi sie na spotkanie.

Nie rzucil sie. Biegal po placyku, wybierajac co bardziej suche miejsca, wachal „listy” od sasiadow, gdzieniegdzie zadzieral lape, zostawiajac odpowiedz.

Podszedlem, wyjalem papierosy i zapalilem. Keszju szczeknal radosnie i podszedl blizej. Nigdy nie byl agresywny i jesli ocenil, ze jego panu nie grozi niebezpieczenstwo, to gotow byl przywitac sie z przechodniami. Oczywiscie, jesli przechodzien mu sie spodobal.

Opuscilem reke i pozwolilem, zeby zimny mokry nos wtulil sie w moja dlon. Koniuszkami palcow podrapalem Keszju pod broda. Pies popatrzyl na mnie przyjaznie, stanal na tylnych lapkach, przednimi brudzac mi dzinsy, i szczeknal na powitanie.

Dziewczynka usmiechnela sie i powiedziala:

– Keszju wita sie tak wylacznie z dobrymi ludzmi!

– Keszju? Jakie niezwykle imie. – Poklepalem psa po glowie. – Ja tez mialem… takiego samego psiaka.

Spodziewalem sie, ze dziewczynka stanie sie czujna, w koncu ma psa zaledwie od dwoch dni.

– O, to super! – zawolala. – A pan ma psa czy suke? Bo my psa. Tata mi go podarowal, kiedy poszlam do pierwszej klasy. I powiedzial, ze jesli bede sie zle uczyc, to mi go zabierze!

No tak, obietnica w stylu Piotra Aleksiejewicza. Popatrzylem uwaznie na dziewczynke. Nie klamala!

– To ile on teraz ma? – zapytalem.

– Trzy i pol roku. Jest jeszcze mlody! I na dwoch wystawach byl czempionem!

A ja nigdy nie prowadzalem Keszju na wystawy. Ciagle nie mialem czasu. Hodowca mowila, ze takiego psa nalezy wystawiac, ale…

– Widze, ze dobrze sie uczysz – zauwazylem. – Skoro pies nadal jest z toba.

Dziewczynka rozesmiala sie dzwiecznie.

– Oczywiscie, mam same piatki! Ale tata tylko zartowal! Niech pan nie mysli, ze on to mowil na powaznie! Nikomu nie oddalby Keszju!

Zaciagnalem sie mocniej i zaczalem kaslac. Cholera. Co sie dzieje? Okazuje sie, ze Keszju nie tylko nie nalezy do mnie, ale nawet u Natalii Iwanowej nigdy nie byl! Gruboskorny alkoholik Piotr Aleksiejewicz podarowal psa swojej corce… i cos sie zmienilo w ich rodzinie. Zaszczuta, cicha trojkowa uczennica smieje sie wesolo, uczy na same piatki i mowi o ojcu z autentyczna miloscia w glosie.

Вы читаете Brudnopis
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату