Ale Kotia juz sie obrazil.
Wstal gwaltownie, wyjal zza pazuchy podrecznik historii, ktory mistrz Feliks odebral swojemu dziecku, i rzucil na podloge. A potem dumnie wyszedl, trzaskajac drzwiami.
Wyszedl do Moskwy.
– Czy ja tego chcialem? – spytalem wieze. Potarlem ramie, ktore przebil noz. – Czy ja chcialem byc funkcyjnym? Konspiratorow zabijac, albo clo zbierac?
W wiezy panowala cisza. Nie mial mi kto odpowiedziec. A urzadzanie histerii bez widzow nie ma sensu. Pochylilem sie, podnioslem ksiazke. Otworzyla sie na poczatku i zobaczylem mape swiata, w ktorym znajdowal sie Kimgim. Przez kilka sekund usmiechalem sie glupio. Moze Kotia zobaczyl te mape? Moze dlatego trafil go szlag?
– Wy tu, a wy tam – wyglosilem pradawna madrosc wojskowa i z ksiazka w reku poszedlem na pierwsze pietro.
11.
Mlody i zdrowy mezczyzna ma caly wachlarz mozliwych przebudzen. Najprzyjemniejsze, gdy caluja cie w ucho i mowia: „Kochanie… dziekuje, to byla niezapomniana noc…”. Co ciekawe, moze to byc rowniez wariant najstraszniejszy, tylko wtedy czuly glos jest glosem meskim i ma kaukaski akcent.
Pomiedzy tymi skrajnosciami wystepuje ogromne spektrum roznych pobudek. Jest tam: „Ta druga butelka to juz byla przesada, ale i tak to byl udany wieczor”. Jest tez: „Znalezc skarpetki i splywac, zanim sie obudzi”. Jest rowniez wariant dosc egzotyczny: „Zasnalem za kierownica, panie doktorze?”.
Ale zazwyczaj pobudki sa znacznie bardziej prozaiczne. Czesto mlody mezczyzna budzi sie z mysla: „Jak ja nienawidze tej roboty!”. Szeroko rozpowszechniona jest rowniez: „Czy ten dzieciak juz nigdy nie przestanie wrzeszczec?”. Albo: „Co za kretyn dzwoni do mnie w srodku nocy?!”.
Mnie obudzilo slonce, ktore swiecilo prosto w okno. Swiatlo bylo tak jasne, czyste i zywe, ze od razu pomyslalem: to nie jest slonce dzdzystego, moskiewskiego nieba.
Otworzylem oczy i przekonalem sie, ze przez noc pogoda sie diametralnie zmienila. W Kimgimie snieg juz nie padal, ale niebo nadal zasnuwaly szare chmury. W Moskwie sie przejasnilo: niebo bylo oslepiajaco blekitne, az przechodzace w biel, slonce cytrynowozolte jak na dzieciecym rysunku, a powietrze sprawialo wrazenie krystalicznie czystego i zimnego.
Przez kilka sekund lezalem, patrzac w otwarte okna. W glowie mialem kompletna pustke, a cialo przepelnione energia. Chcialo mi sie biegac, skakac… Wiele rzeczy mi sie chcialo. Nie mialem za to najmniejszej ochoty na poranna gimnastyke – bo gimnastyka nie byla mi juz potrzebna!
Jestem dzieckiem szczescia! Mistrz-funkcyjny! Celnik! Sam jeden moge rozprawic sie z grupa bandytow, niestraszne sa mi rany, a przede mna dluga i na pewno szczesliwa przyszlosc!
Zerwalem sie z lozka, podskoczylem i klepnalem dlonmi o sufit. Oho! Prawie trzy metry!
– „Ranek maluje delikatna barwa mury pradawnego Kremla!” – zaspiewalem fragment starej piosenki… i zamilklem. Barwa czy swiatlem? A co za roznica! Najwazniejsze, ze wesole slonce i czyste niebo jest, u nas, a nie w przytulnym Kimgimie! U nich jakos tak nie bardzo, za to u nas czasem tak, ze ho, ho!
Otworzylem okno i przechylilem sie przez parapet. Pewnie smiesznie musi to wygladac z Moskwy: w brudnej wiezy na wysokosci pierwszego pietra nagle otwiera sie okno i wysuwa sie z niego goly do pasa czlowiek z zadowolona, wyspana geba.
Ale nikt na mnie nie patrzyl. Jechaly samochody, huczal oddalajacy sie pociag podmiejski (chyba wlasnie ten halas mnie obudzil). Cieplo ubrani ludzie spieszyli na stacje. No tak, przeciez dzisiaj sobota. Pewnie postanowili wykorzystac ostatni cieply jesienny dzien. No dobrze, nie cieply, ale w kazdym razie sloneczny. Ja sam w takie dni bralem Keszju, dzwonilem do Anki i jechalismy do niej na dacze, stara i wlasnie dlatego taka fajna.
Nagle zrobilo mi sie przejmujaco smutno. Nie z powodu Anki. Bylo, minelo, rozstalismy sie i pozegnalismy, cos sie po prostu nie ulozylo. Rozstalismy sie po ludzku, za obopolna zgoda. Za wykasowanymi z mojego zycia przyjaciolmi, a nawet za rodzicami tez jakos specjalnie nie tesknilem. Z przyjaciolmi, teraz juz bylem pewien, moglbym zaprzyjaznic sie na nowo – z Kotia sie przeciez udalo. A rodzice… Najwazniejsze, ze sa zywi i zdrowi, ze sie o mnie nie martwia – przeciez dla nich to tak, jakby mnie nigdy nie bylo.
Tesknilem za… Keszju. Chcialem wziac za uszy jego psi leb i wytargac jak nalezy. A potem przytulic nos do nosa, podrapac go za uchem, poglaskac po brzuszku.
Tfu! Gdybym opowiedzial o tym Kotii, pewnie natchnalbym go do stworzenia nowego arcydziela. Na pewno siedzi teraz w domu i meczy sie z powodu braku pomyslow.
A wlasciwie dlaczego nie mialbym zabrac Keszju? Dlatego ze mnie zapomnial? To co, przywyknie na nowo! Dlatego ze sasiedzi wzieli go do siebie? Czesc im za to i chwala, jestem nawet gotow zaplacic im za psa. Ale musze miec z powrotem mojego Keszju!
Ta decyzja od razu poprawila mi humor. Zamknalem okno, wbieglem po schodach na drugie pietro, wzialem zimny prysznic (nie dlatego, ze lubilem, tylko dlatego, ze woda nie chciala sie nagrzac), potem zrobilem sobie w kuchni kilka kanapek i zaparzylem herbate. Usiadlem na krzesle, zaczalem jesc i zastanawiac sie: zainstalowac w wiezy telewizor czy nie? Sam z siebie na pewno sie nie pojawi, ale przeciez mozna kupic. Czy potrzebuje w swoim nowym zyciu pudelka do prania mozgu, czy nie?
Chyba jednak potrzebuje, zeby zupelnie nie oderwac sie od zycia kraju. Wszyscy ogladaja, a ja co, mam byc lepszy? Kto mi wtedy poradzi: „Jedz jogurt”, „Myj zeby”, „Idz do kina”?
Ukroilem sobie jeszcze kawalek kielbasy, nalalem herbaty, wstalem i przeszedlem sie po kuchni. Pomacalem noze – ostre, obejrzalem garnki i talerze. Bede musial nauczyc sie gotowac, bo na razie mam w repertuarze tylko dwie potrawy – smazone jajka i gotowana kure. Mozna by pomyslec, ze czuje jakas szczegolna wrogosc do tego nieszczesnego ptaka i usiluje zniszczyc go razem z potomstwem na wszystkie mozliwe sposoby. Jeszcze przyjdzie kiedys w gosci funkcyjny Feliks i bedzie mi glupio.
I wtedy dopiero uswiadomilem sobie, ze od kilku minut nie daje mi spokoju delikatny dzwiek dobiegajacy zza sciany. Cichy szum, jakby obok pracowal jakis potezny mechanizm.
Nasluchujac, podszedlem do okna, do tego zamknietego okiennicami, po lewej stronie od wychodzacego na Moskwe. Przylozylem ucho do zimnej metalowej okiennicy.
Cos mruczalo, syczalo, szumialo. Jakies maszyny? Odkrecilem trzpien, przelotnie rejestrujac, ze moje palce trzymaja srubke niczym szczypce, jednym ruchem otworzylem okiennice na osciez.
Tutaj tez bylo slonce, wlasnie wstawalo nad morzem, malenki purpurowy brzezek na wschodzie. Ciekawe, ze jak sie patrzy na slonce wystajace zza morza, czlowiekowi nigdy sie nie pomyli, czy slonce wschodzi czy zachodzi.
Po prawej i lewej stronie ciagnela sie plaza; otworzylem okno, wciagnalem w pluca slony i zarazem slodki morski wiatr, wysunalem sie do pasa i rozejrzalem. Wieza stala na piaszczystym polwyspie niczym latarnia morska, albo forpoczta strzegaca przed potworami morskimi.
Ale czulem, ze tutaj nie ma osmiornic z Kimgimu, a jesli nawet sa… U podnoza swojej funkcji rozerwe kazda osmiornice golymi rekami.
Zbieglem na dol i otworzylem drzwi. Nogi grzezly mi w piasku, kiedy obiegalem wieze. Piaszczysta plaza, trzysta metrow za wieza zielony brzeg. Zadnych sladow ludzi. Tylko szumiace, naplywajace na brzeg fale.
Musialbym mieszkac gdzies indziej niz w Moskwie i wyjezdzac nad morze czesciej niz raz do roku, zeby zachowac sie inaczej. Rozebralem sie do naga, pobieglem na brzeg i wszedlem do wody. Byla chlodna, jak zwykle o poranku, ale do wytrzymania. Kilka metrow szedlem, a gdy woda siegnela mi do pasa, zaczalem plynac. Minute pozniej sprobowalem wymacac noga dno, ale dna juz nie bylo. Wisialem teraz w tej cudownie chlodnej, slonej wodzie, delikatnie podgarniajac ja rekami i patrzac na wstajace slonce. Potem zawrocilem i popatrzylem na brzeg, na swoja wieze.
Nawet sie nie zdziwilem sie, ze w tym swiecie wieza wyglada jak latarnia morska. Sciany z szarego kamienia i rozowych muszli. Na samej gorze zakratowany taras, slabo polyskujace lustra i reflektory. Ciekawe, jak sie zapala swiatlo? I czy powinienem pelnic role latarnika?
Pewnie tak.
Zanurzylem sie i poplynalem do brzegu.