dziwnego jest w tym, ze palone zywcem komorki mojego ciala zaczynaja sie regenerowac? Ze palaca trucizna przemienia sie w wode, laczac sie ze slina?
A moze wszystko wyglada inaczej, jest znacznie prostsze i znacznie bardziej zlozone? Wszystkie te miliardy miliardow swiatow to tak naprawde jeden i ten sam swiat. Wszystkie te miliardy miliardow Kirylow Maksimowow to jeden i ten sam Kiryl Maksimow. I nie mozna nic zrobic temu jednemu, skoro jest czescia calosci, i moje zamordowane komorki odnawiaja sie po prostu dlatego, ze na drugiej szali wagi sa miliardy miliardow calych i zdrowych, nie zatrutych Kirylow. Tak kropla trucizny rozplynie sie w wodach oceanu, tak parujaca krople oceanicznej wody zastapi inna. Nie mozna mnie zabic, jesli nie zabije sie wszystkich nas od razu, nie zniszczy wszystkich swiatow, nie potrzasnie calym wszechswiatem az do jego podstaw.
W krotkiej chwili zrozumialem, ze tak naprawde nie ma rzeczy niemozliwych. Ze wszystkie reguly gry w naszych swiatach, wszystkie aksjomaty – ogien parzy, niebo jest niebieskie, a woda mokra – to tylko wynik przypadku.
Niebo jest dzwieczne.
Ogien ciezki.
Woda chropowata.
Wszystko jest mozliwe.
Wyplulem lepka, blekitno-rozowa sline. Otarlem usta. Co za swinstwo…
– Wody? – zapytal obojetny glos.
Na ladzie pojawila sie szklanka, zwykla szklanka z woda. Wstalem i wypilem ja jednym haustem.
– Jeszcze wody?
– Dziekuje, nie – powiedzialem ochryple. – Skoro nawet cala szklanka wody nie zabila tego obrzydliwego smaku…
Gardlo jeszcze palilo, ale bol mijal. Przestawalem byc funkcyjnym, ale przezylem. Zdazylem.
– Czy moge wejsc?
– Jest pan funkcyjnym. Ma pan prawo wejsc do muzeum. Kustosz zostal powiadomiony.
– Muzeum? Jaki kustosz? – spytalem.
Ale odpowiedz nie nastapila.
– Hej… – Odwrocilem sie do drzwi. – Jest ze mna robot. On musi wejsc.
– Robot moze wejsc.
Podszedlem do drzwi, ktore rozsunely sie poslusznie, jak w supermarkecie, i pomachalem rekami.
Robot poruszyl sie i zrobil cos, do czego nie jest zdolna zadna zywa istota – blyskawicznie przeszedl ze stanu znieruchomienia w bieg. Ciezkie uderzenia nog wstrzasaly ziemia; odsunalem sie i masywny metalowy bolid przemknal obok mnie, po czym wyhamowal i odwrocil powoli, rozgladajac sie.
– Wpuscili nas, Anatolu.
– Skad znasz to imie?
– Zeby przejsc, musialem stac sie funkcyjnym. Celnicy podlaczaja sie do bazy danych. To bardzo dobra baza danych.
– Dawno nikt nie nazywal mnie tym imieniem. – Robot odwrocil sie, jakby uznal rozmowe za skonczona, obszedl lade dookola, ruszyl wzdluz scian. – Lepiej mow do mnie „robot”.
– Dobrze. Dowiedzialem sie, gdzie jestesmy. To muzeum.
Robot zastygl przy scianie naprzeciwko drzwi.
– Podejdz. Tu sa ukryte drzwi, przed toba powinny sie otworzyc.
Podszedlem i sciana rozjechala sie na boki.
Robot od razu skoczyl, jakby sie bal, ze ktos go zatrzyma. Poszedlem za nim.
Wygladalo to tak, jakby caly ten budynek byl zupelnie pusty w srodku: pudelko bez pieter i stropow, z ktorego wyrastaja wieze – plytki wachlarza. Stanalem, popatrzylem w rozne strony; robot poszedl w prawo, a ja, z przekory, w lewo.
Szeroki korytarz. Sufit jakies pietnascie metrow nad glowa. Gladkie szare sciany. Na suficie umieszczono plafony, tworzace skomplikowany wzor. W rownej odleglosci od siebie staly prostokatne platformy, mniej wiecej trzy na piec metrow, ich krawedzie otaczaly niewysokie porecze.
Windy?
Chyba tak. Sufit nad nimi wyglada na jednolity, ale to jeszcze o niczym nie swiadczy. Zdaje sie, ze pod kazda wieza jest jedna winda…
Podszedlem do najblizszej platformy. Sciana za nia byla zryta nieglebokimi rzezbieniami: koscioly, katedry, kleczacy ludzie, plonace stosy, stada jakichs potworow goniacych ludzi…
– Opoka – powiedzialem z przekonaniem.
Uslyszalem kroki – wracal robot. Stanal przede mna i rzekl:
– Kazda wieza ma swoj wezel komunikacyjny. Mnie mechanizmy nie chca sluchac.
– I dokad chcesz pojechac? To muzeum, slyszysz? Kazda wieza to jeden swiat. Chcesz zapoznac sie zyciem panstw-miast Werozu? A moze bardziej ciekawi cie swiat Skansenu?
– Chodz za mna.
Poszedlem. To bylo nie lepsze i nie gorsze od kontynuowania wycieczki w druga strone czy pozostania na miejscu.
Przeszlismy caly korytarz do konca. Przy ostatniej platformie robot sie zatrzymal.
– Tu nie ma piktogramow ani rysunkow. To moze byc pomieszczenie sluzbowe.
Wzruszylem ramionami. W mojej duszy byla dziwna pustka. Muzeum…
Sprobujmy.
Weszlismy na platforme. Nic sie nie stalo.
– Wydaj polecenie – zasugerowal robot.
– Na sama gore, szybko – powiedzialem poslusznie.
Przez kilka sekund nic sie nie dzialo.
Potem nad nami rozsunal sie sufit, ukazujac waski, rozmiaru platformy, szyb windy. Szyb wyginal sie, biegnac tak, jak biegla skrecona wieza.
– Moze tu cos jest… – zaczal robot.
Chwile pozniej platforma ruszyla w gore. Nie bylo zadnych lin, platforma po prostu unosila sie sama z siebie, coraz wyzej i wyzej, i to tak szybko, ze nogi zaczely sie pode mna uginac. Powietrze przygniatalo mi ramiona jak ciezka prasa – bylo coraz gorzej, nie wytrzymam… usiadlem, chwytajac sie poreczy.
Byly poeta-deprywista stal nieruchomo. Gdyby jego metalowa twarz mogla wyrazac emocje, malowalby sie na niej triumf.
20.
Filmy przyzwyczaily nas, ze ostateczna walka rozgrywa sie zawsze w odpowiedniej scenerii. Frodo wrzuca pierscien do gardzieli wulkanu, a nie topi go w plomieniach palnika bunsenowskiego u postepowych krasnoludow. Luck Skywalker wystrzeliwuje torpede do rury wydechowej Gwiazdy Smierci, a nie przecina Najwazniejszy Kabel w przedziale reaktora. Terminator stacza ostatnia walke wsrod ruchomej maszynerii fabryki, a nie posrodku kurnika. A przeciez mogloby to bardzo ciekawie wygladac! Gdaczace kury, przerazony, ale gotow do obrony swoich „kobiet” kogut, pekajace pod nogami robotow swieze jaja, spanikowane zolte puchate kurczatko…
Oczywiscie, pisarze rowniez przylozyli do tego reke. Lew Tolstoj wrzucil Anne Karenine pod kola loskoczacego pociagu, zamiast pozwolic kobiecie spokojnie otruc sie octem, co byloby
Coz poradzic, tworcy po prostu lubia piekne dekoracje! Za to w zyciu jest z tym zwykle wiekszy problem. Hitler i Stalin nie walcza na miecze w ruinach Reichstagu, statki kosmiczne nie startuja z Placu Czerwonego i generalnie wydarzenia zmieniajace oblicze swiata dokonuja sie w cichych gabinetach, wsrod nudnych ludzi w nienagannych garniturach. Zyjemy w nudnych czasach.