gotow wbic sie nawet zebami, gdybym tylko mial w co.
Ile tam jest pode mna?
Pol metra?
Pol kilometra?
Tak naprawde, poczawszy od pieciu metrow, roznica polega juz tylko na tym, jak dlugo bedzie trwal moj ostatni krzyk.
Stalowe kroki przez caly czas sie zblizaly, a ja, wiszac od pasa w dol nad przepascia, beznadziejnie probowalem wciagnac sie na gore, ale nie mialem sie czego zlapac.
Kroki umilkly. Zaryzykowalem i unioslem glowe.
Nade mna stal robot. Najprawdziwszy robot, taki, jakiego mozna spotkac w kreskowkach dla dzieci.
Wysoki na poltora ludzkiego wzrostu. Metalowy, beczkowaty tulow, gladki, szary i bez wyrazu. Nogi grube i tez metalowe, ale jednoczesnie uginajace sie, choc nie bylo nic, co wskazywaloby na stawy. Stopy szerokie, karykaturalnie ludzkie, dostrzeglem nawet palce. Rece… rece takie jak nogi, tylko ciensze, z wyrazniejszymi palcami, zebranymi w kisc. I jeszcze glowa, rowniez podobna do ludzkiej: zamiast ust ciemna matowa plytka, zamiast nosa niewielkie wybrzuszenie z dwoma otworami; oczy, wielkie, zlozone, swiecily slabo.
Poczulem, ze rece mi slabna. Moze rozluznic palce? Moze pode mna jest tylko metr albo dwa? Albo lagodne zbocze, po ktorym sie spokojnie sturlam?
Robot stal nieruchomo i patrzyl na mnie.
– Witaj! – zawolalem. – Czesc, czesc! Trzy, ee… jak im tam, trzy prawa robotyki! Asimov je wymyslil, wiesz? Nasz chlop, ze Smolenska! Robot nie moze skrzywdzic czlowieka ani dopuscic, zeby czlowiek doznal krzywdy… i jeszcze musi byc posluszny… i chronic siebie…
– Dosc specyficzna logika – odpowiedzial robot polglosem. Glos mial ludzki, zywy. Usta oczywiscie sie nie poruszaly.
Poczulem jeszcze silniejsze pragnienie rozwarcia dloni.
– Lubisz dowcipy? – zapytalem, sam juz nie wiedzac, co plote. – Pewnego ranka budza sie w namiocie alpinisci, bo jeden z ich towarzyszy miota sie i krzyczy: „Zegnij palec! Zegnij palec!”. Budza go, pytaja, co sie stalo, a on mowi: „Snilo mi sie, ze yeti wsadzil mi palec w tylek i trzyma mnie nad przepascia, a ja do niego krzycze: zegnij palec!”.
– Sugerujesz, zebym zachowal sie tak jak yeti z tej historii? – zapytal robot. Czy mi sie wydawalo, czy w glosie tego zelaznego balwana faktycznie pobrzmiewala ironia?
– No wyciagnijze mnie! – zawolalem. – Wyciagnij albo zepchnij, ale nie stoj jak slup! Przeciez spadne!
Nie wiem nawet, jak to sie stalo, pamiec po prostu tego nie zarejestrowala. Z nieprawdopodobna szybkoscia robot wyciagnal rece, chwycil mnie pod kolanami i teraz trzymal przed soba. Przez chwile wisialem w metalowych lapach, tkwiac w mocnym i pewnym uscisku, a potem lapy przekrecily mnie i postawily na ziemi.
Robot znowu stal nieruchomo.
– Nie mogles upasc, kontrolowalem sytuacje – powiedzial spokojnie.
– Wiec ty… ty sie sluchasz? – Juz nie mialem o co zapytac!
– Skad ten wniosek? Mowie, ze nie dopuscilbym do twojego upadku. Jestes mi potrzebny.
– T-tak? – Po raz pierwszy w zyciu zaczalem sie jakac.
– A ja zapewne jestem potrzebny tobie. Wydaje mi sie prawidlowe, ze nasze interesy sa w wielu punktach zbiezne.
Metalowy palec zblizyl sie do mnie, dotknal automatu.
– To bron – przyznalem sie.
– Wiem. Radze nie marnowac niepotrzebnie nabojow, probujac uszkodzic mnie. Jestem chroniony przed bronia tego typu.
– Nie mialem zamiaru… – zaczalem i dalem spokoj, co ja mu bede wyjasnial. Juz sam wyglad machiny, ktora okazala sie tak szybka, podpowiadal, ze nie da mu rady ani karabin ani siekiera.
– Dobrze.
Robot znow nieuchwytnie szybko zmienil pozycje – usiadl. Pod metalowym cielskiem zgrzytnely kamienie.
– Pytaj – polecil robot. – Wiem, ze ludzie nie moga dzialac, jesli nie zadadza przedtem niepotrzebnych pytan.
– A ty odpowiesz?
– Zalezy, o co zapytasz.
Z jego logika bylo wszystko w porzadku. Szkoda, ze jego tworcy nie wyznawali praw Asimova.
– Jestes robotem?
– Jestem. Nie wygladam?
Naprawde mial poczucie humoru! To mnie troche uspokoilo. Zerknalem w przepasc i przelknalem sline – nawet nie bylo widac dna. Czym predzej odsunalem sie od krawedzi i usiadlem naprzeciwko robota. Zdjalem z szyi automat i polozylem z boku, bardziej dla wygody niz demonstracji pokojowych zamiarow.
– Jestes miejscowy? Stworzyli cie mieszkancy tego swiata?
– Nie. Nie.
– Stworzyli cie ludzie?
– Tak.
– Masz poczucie humoru? – spytalem niespodziewanie.
– Skad u zelaznej beczki poczucie humoru – odparl zalosnie robot.
– W jakim swiecie zostales stworzony?
– A jaka znasz klasyfikacje?
– Funkcyjnych. Swiaty Wachlarza.
– W takim razie nazwa nic ci nie powie. Funkcyjni nie umieszczaja naszego swiata w swojej klasyfikacji.
– Dlaczego? Nie znaja go?
– Zostali bolesnie odparci podczas proby inwazji.
– Czy ten swiat jest ojczyzna funkcyjnych?
– Tak.
– Wieza, ktora stoi za twoimi plecami, zostala stworzona przez funkcyjnych?
– Ona nie stoi za plecami. Tak. Przez nich.
– Chronisz ja?
– Czy na to wyglada?
– Chcesz ja zniszczyc?
– Zbadac. Moze zniszczyc. W zaleznosci od przeznaczenia.
– Zdaje sie, ze znalazlem sprzymierzenca – zawyrokowalem. – Dlugo tu jestes?
– Szescdziesiat dwa lata, cztery miesiace i trzy dni.
– Niesamowite! Wygladasz jak nowy!
– Niestety, jest inaczej. Jestem uszkodzony i jestem sam, a poczatkowo bylo nas troje. Za dwa miesiace i szesc dni moje zrodla energii ulegna ostatecznemu wyczerpaniu i przestane funkcjonowac. – Umilkl na chwile. – Chociaz nie lubie slowa „funkcjonowac”.
– Rozumiem. Opowiesz mi o swoim swiecie?
– Nie. Te informacje nie maja dla ciebie zadnego znacznie. Nie stanowimy zagrozenia dla twojego swiata, ani dla ludzi w ogole. Ale nasz styl zycia moglby ci sie wydac dziwny, nawet odpychajacy. To mogloby zaszkodzic wspolpracy.
– Sa u was ludzie? Zwykli ludzie? Nie zostali zniewoleni przez maszyny?
– Sa. Nie zostali. Dalej powinien nastapic smiech, ale moje mozliwosci dzwiekona-sladowcze sa ograniczone. Probowalem sie smiac, ale wtedy ludzie sie boja.
– To nie dziwota. – Zjezylem sie. – Ludzie wystraszyliby sie nawet wtedy, gdybys zaspiewal piosenke o