co zrozumialem, funkcyjni sa tam pelnoprawna czescia spoleczenstwa, czescia ich cywilizacji.
– Ale to jeszcze nie koniec?
– Nie. Mam podstawy, by sadzic, ze pierwsi funkcyjni przybyli wlasnie z waszego swiata. Gdy przestal nadawac sie do zycia… wiekszosc wyemigrowala do Arkanu. Odkryli umiejetnosc podrozowania w czasie i przestrzeni i odeszli do Arkanu. Ale nie tylko zajeli tamten swiat i zaczeli go przerabiac pod swoim katem, zaczeli rowniez ingerowac w sprawy innych swiatow, ukierunkowujac ich rozwoj w odpowiednia strone. Arkan to ich baza, wasz swiat to ich ojczyzna. Oni… sie nie ceregiela. Bez problemu zabijaja, a jeszcze latwiej zmieniaja ludzkie losy. Zwykli funkcyjni, nawet akuszerzy czy kuratorzy, to tylko ich sludzy, mozna nawet powiedziec, niewolnicy. Mysle, ze nie na darmo po dzis dzien utrzymali w jednym ze swiatow ustroj niewolniczy. To ich ciekawi.
– Co?
– Stosunki miedzy niewolnikami i panami.
– My nie jestesmy niewolnikami – powiedzial powaznie Dietrich.
– Niewolnicy sa niemi. – Usmiechnalem sie. – Nie, nie jestescie. Moze w stosunku do waszego swiata czuja pewien sentyment? Zreszta, wy takze stanowicie intrygujacy eksperyment. Cala planeta jest niezamieszkana, stanowi zagrozenie dla zycia, tylko na jednej bezimiennej wyspie zyje sobie spokojne, patriarchalne, zadowolone ze swojego prostego istnienia spoleczenstwo…
– Czasem mysle, ze to Kreta.
– Co?
– Szukalem w starych ksiegach, jak moze nazywac sie nasza wyspa. Poczatkowo myslalem, ze to Formoza, a potem doszedlem do wniosku, ze chyba jednak Kreta. Nie wiem. My nazywamy ja po prostu Wyspa.
Pomyslalem, ze jest w tym jakas ironia i symbolika. Wyspa na Morzu Srodziemnym, niegdys kolebka ludzkiej cywilizacji, stala sie jej lozem smierci.
– Ciekawe – powiedzialem – choc tak wlasciwie nieistotne. Moze to byc Grenlandia, Formoza, Madagaskar, a nawet Kreta.
– Istotne jest to, ze funkcyjni faktycznie pochodza z naszego swiata. I ze u nas… – odwrocil sie w strone wiezy – stoi wlasnie to.
– Tak.
Dietrich zastanowil sie i zapytal:
– Wiec jestes bylym funkcyjnym?
– Tak, celnikiem.
– A jakie byly twoje stosunki z innymi funkcyjnymi?
– Jakie? – Wzruszylem ramionami. – Niektorych zabijalem.
Dietrich wzdrygnal sie i odsunal.
– Przed innymi uciekam, bo oni chca zabic mnie. Jak widzisz, jestem gosciem interesujacym, lecz niebezpiecznym.
– Ty… – Dietrich zawahal sie. – Cos umiesz? Cos takiego, czego nie potrafi zwykly czlowiek?
– Tak. Czasem… czasem udaje mi sie otworzyc przejscie miedzy swiatami. Moj przyjaciel, kurator naszego swiata, uwaza, ze doszlo do jakiegos zaklocenia. Byl taki moment, ze walczylismy, ale moje zdolnosci z jakiegos powodu nie zniknely i udalo mi sie stawic opor. I teraz obaj jestesmy troche… niepelnowartosciowi. Byc moze, ktorys z nas zostanie kuratorem Ziemi, a ten drugi zginie. To jeden wariant.
– A drugi?
– Jesli zdolamy uwolnic nasz swiat od funkcyjnych z Arkanu, jesli przekonamy albo zmusimy ich do tego, zeby zostawili nas w spokoju, to moze obaj przezyjemy. I moze zdolamy wykorzystywac nasze umiejetnosci w naszych wlasnych interesach.
– Interesujace – powiedzial w zadumie Dietrich. – Och, przepraszam… dla mnie to kwestia abstrakcyjna.
– Nic nie szkodzi.
Zapanowala cisza.
– I co chcesz teraz zrobic? – spytal Dietrich. – Masz jakis plan, skoro przyszedles do nas?
– Plan pojawil sie, gdy zobaczylem tego kolosa na gorze.
– Kolosa? A, rozumiem.
– Chce sie tam dostac.
– I?
– Nie wiem. – Rozlozylem rece. – Nie wiem, co bedzie. Przeciez nie wiem nawet, co to takiego. Byc moze to jakies unikatowe ustrojstwo, ktore pozwala funkcyjnym podrozowac miedzy swiatami i w ogole czynic cuda. I jesli sie je zniszczy…
– To utkniesz w naszym swiecie.
O tym nie pomyslalem. Dietrich mowil bardzo powaznie, a ja wyobrazilem sobie siebie uwiezionego na tej wyspie. Na zawsze.
No prosze, wychodzi na to, ze jestem gotow umrzec, pcham sie na rozen, a jednoczesnie boje sie tu zostac.
– Wtedy poprosze cie o protekcje – powiedzialem w koncu. – Do pracy w miejscowej bibliotece. Bede sie zajmowac dzialem historycznym.
– Dobra fucha – przyznal Dietrich. – Niewiele pracy.
Obaj sie usmiechnelismy.
– Byc moze ta rzecz w ogole nie ma zadnego znaczenia – powiedzialem. – To moze byc pomnik, muzeum czy sanatorium. Moze w ogole nie da sie wejsc do srodka? Ale chcialbym sprobowac i potrzebuje pomocy.
– Procz mnie, nikt ci nie pomoze – odparl Dietrich.
– Naprawde? A wasze wladze?
– Imperatorowa cieszy sie ogromnym szacunkiem spoleczenstwa – powiedzial Dietrich, starannie dobierajac slowa. – Ale jej wladza tak naprawde jest niezbyt duza. My… jakby to powiedziec… nie potrzebujemy, zeby nami kierowano. Sa policjanci, ale nie ma takiej armii jak za dawnych czasow. A stosunek do Ludzi-nad-ludzmi jest raczej pozytywny. Szanujemy ich. Szanujemy, obawiamy sie i odczuwamy nabozny lek. Zjawiaja sie rzadko, nikogo nie krzywdza, kupuja od roznych awanturnikow przedmioty z kontynentow, ucza sie nimi poslugiwac, lecza. Kiedys, gdy u nas… no, to nie byla wojna, bo u nas nie ma wojen, ale doszlo do konfliktu pomiedzy dwiema wsiami, z powodu ziemi. Ziemi jest tu niewiele, srodek wyspy zajmuja gory.
– Tak, bylem tam – powiedzialem ponuro.
– Ludzie-nad-ludzmi przerwali ten spor. Oczywiscie nie sila. Przyznali dzialke trzeciej wsi i wszyscy byli zadowoleni.
– Wiec jednak rzadza?
– Raczej nadzoruja i za to sie ich szanuje. Istnieje sila, ktora w razie potrzeby zaprowadzi porzadek; wszyscy o tym wiedza i wszyscy sa zadowoleni.
– A ty?
– A ja nie lubie tego czegos nad moja glowa – odrzekl ponuro Dietrich. – Nie lubie i juz. Jestes glodny?
– Tak.
– Chodzmy do domu. Zadysponuje, zeby przygotowali ci pokoj i nakryli do kolacji.
– Wlasciwie wynajalem juz pokoj w hotelu… – zaczalem, ale Dietrich popatrzyl na mnie tak wymownie, ze przestalem sie wahac. – Bardzo dziekuje za zaproszenie. Ale bierz pod uwage, ze jestem niebezpiecznym gosciem. Ci dobrzy Ludzie-nad-ludzmi moga sie tu po mnie pojawic.
– Niech sprobuja – powiedzial Dietrich, choc bez wiekszego przekonania. – Niech tylko sprobuja. To bylby skandal.
– Oni nie boja sie skandalow.
– Chodzmy. – Dietrich poklepal mnie po ramieniu. – Co ma byc, to bedzie. – Gdy juz bylismy przy drzwiach, spytal polglosem: – A ty… naprawde zabijales zywych ludzi?
– Tak. Bardzo szybko stawali sie martwi.
Przygotowano mi nie tylko pokoj. Dystyngowany, niemlody mezczyzna, zapewne jeden z najstarszych