mezczyzni szanowac go.
Pomyslalem z gorycza, ze widze cos w rodzaju ulepszonej kopii samego siebie.
– Dzien dobry. – Mezczyzna podal mi reke, usmiechajac sie serdecznie. – Dlugo pan czeka?
– Niedlugo. – Uscisnalem wyciagnieta dlon, rejestrujac przelotnie, ze uscisk reki tez byl przyjemny. – Dziekuje, poczestowano mnie herbata i cygarem. Ciesze sie, ze pana widze, panie Dietrich.
– Al – rzekl Dietrich. – Po prostu Al. Zdaje sie, ze jestesmy rowiesnikami?
– Tak – przyznalem. – W takim razie prosze mowic do mnie Kiryl, albo po prostu Kir.
– Kiryl… – powiedzial, jakby probujac to imie jezykiem, smakujac je. – Bardzo ladne i nietypowe. Wejdziemy do domu czy…
Popatrzylem na wieze i powiedzialem:
– Moze porozmawiamy tutaj?
– Aha – rzekl polglosem Dietrich. – Pan rowniez… w takim razie zostanmy tutaj.
Usiadl naprzeciwko mnie i skinal reka sluzacemu, ktory wczesniej przyniosl mi herbate i od tamtej pory stal nieopodal; sluzacy zniknal w domu.
– Ja tez napije sie herbaty – powiedzial Dietrich. – Widzi ja pan?
– Wieze? Tak.
– Jaka ona jest?
Naprawde bylismy do siebie podobni!
– Wysoka, ze dwiescie metrow. Wyglada jak wachlarz ze szkla i stali, zwiniety wokol wlasnej osi.
– Ja tez tak to wyjasniam. – Dietrich sie usmiechnal. – To znaczy wyjasnialem, dopoki nie zrozumialem, ze to nie ma sensu. Skad pan jest, Kiryle?
Czy to wybor, czy nie?
Wsluchalem sie w siebie.
Nie, nic sie nie pojawialo, zadnych przeblyskow zdolnosci. Czyli nie mam szczegolnego wyboru.
Popatrzylem Dietrichowi w oczy i powiedzialem:
– Z innego swiata.
– O! – zawolal. – O!
A potem wstal i nerwowo przeszedl sie po altance. Zjawil sie sluzacy, przynoszac tace z filizanka i imbrykiem; Dietrich odprawil go skinieniem glowy.
– Nie zdziwilem pana – powiedzialem.
– Pan? Nie zdziwil? Pan mna wstrzasnal, Kiryle! Pan… nie, ja myslalem, ale… zeby… tak…
Nagle zrozumialem, ze ten przystojny, madry, bogaty i absolutnie samowystarczalny mezczyzna jest naprawde wstrzasniety do glebi duszy. I od razu poczulem sie swobodniej.
– Myslalem, ze skoro widzi pan wieze, to znaczy, ze spotykal sie pan z funkcyjnymi.
– Z kim?
– Z Ludzmi-nad-ludzmi.
– Nigdy nie mowili, ze sa z innego swiata. W ogole nic o sobie nie mowia. Sadzilem, ze na jakims kontynencie zachowala sie enklawa cywilizacji…
– Wie pan nawet, ze kontynentow jest kilka – powiedzialem z zadowoleniem. – To moze zna pan rowniez slowo „historia”?
– Znam. – Dietrich prychnal, usiadl i nalal sobie herbaty. – Ale tylko slowo. My nie mamy historii. To tabu… zna pan takie slowo?
– Owszem.
– Rozprawianie o tym, co bylo kiedys, jest u nas szczytem nieprzyzwoitosci.
– Biedna dziewczyna – westchnalem. – Nie wiedzialem…
– Jaka dziewczyna?
– Z biblioteki, pytalem ja o historie waszego swiata, a ona odeslala mnie do pana.
– A., wiem, o kim pan mowi. – Wyraz jego twarzy byl teraz nieco cieplejszy. – Mial pan szczescie, Diana jest tak samo stuknieta, jak ja. Ona tez chcialaby wiedziec, co bylo przed zaglada naszego swiata.
– Ale przeciez sa u was ludzie, ktorzy odwiedzaja kontynent… szukaja tam roznych rzeczy.
– Sa dwoch czy trzech zdeterminowanych kapitanow. Ale ich interesuje wylacznie zysk, a panu pewnie chodzi o cos wiecej.
– Tak.
– I moglby mi pan o czyms opowiedziec? – W glosie Dietricha zabrzmiala prosba.
– Moglbym. Coz… istnieje wiele swiatow podobnych do Ziemi. Tak wlasciwie to wszystkie one sa Ziemia, tylko rozna.
– Tak… – Dietrich patrzyl na mnie z nabozna czcia.
– Te swiaty… sa jakos rozdzielone w przestrzeni i mysle, ze nie tyko w przestrzeni, ale i w czasie. Na niektorych mieszkaja ludzie, na innych nie ma cywilizacji.
– To prawdopodobna teoria – powiedzial Dietrich. – Nie raz o tym myslalem.
– Niestety, to nie tylko teoria. Bylem w kilku takich swiatach, sam jestem z innego swiata. Wydaje mi sie nawet, ze moj swiat to wasza przeszlosc.
– Chwileczke! – Dietrich uniosl reke. – Ale przeciez to bzdura! Czytalem rozne ksiazki przygodowe, w ktorych bohaterowie podrozuja w czasie. Interesujacy pomysl. Ale nawet w nich autorzy przyznawali, ze to niemozliwe. Takie podroze doprowadzilyby do paradoksow! Jesli faktycznie przybywa pan z naszej przeszlosci, to wracajac do siebie, zmieni pan swoja terazniejszosc, a co za tym idzie, nasza przyszlosc. Nasza przyszlosc sie nie wydarzy i pan nie zdola w niej byc.
– A jesli czas sie rozgalezia? – zapytalem. – Jesli kazda podroz tworzy nowa galaz przyszlosci? Wez… niech pan wezmie dla ulatwienia…
– Dla ulatwienia przejdzmy na „ty”.
– Dobrze. Wyobrazmy sobie, ze zobaczylem wasza przyszlosc, wrocilem do siebie i nasza przyszlosc stala sie inna. A wasza pozostala.
– Nadal uwazam, ze doprowadzi to do paradoksow. – Dietrich sie skrzywil. – Nie, nie jestem gotow sie z tym zgodzic. Jestes pewien, ze przybywasz z naszej przeszlosci?
– W kazdym razie ze swiata, ktory jest bardzo podobny do waszego – poddalem sie. – Nie, nie jestem tego pewien, wlasciwie to dopiero probuje sie w tym wszystkim rozeznac. Dla ulatwienia uznajmy, ze wszystkie swiaty znajduja sie na roznym etapie rozwoju. W jednych historia przebiegala tak, w innych inaczej, tu wolniej, tam szybciej. Czy zgadzasz sie z taka wersja?
– Zgadzam – przyznal Dietrich. – A wiec, Ludzie-nad-ludzmi…
– Zwykle nazywa sie ich funkcyjnymi. – Westchnalem. – Pod wieloma wzgledami sa podobni do ludzi, ale kazdy z nich ma jakas specjalizacje, zawod, ktory opanowal do perfekcji, na poziomie niedostepnym zwyklym ludziom. Ale wstrzymaj sie z zazdroszczeniem im. Wiekszosc funkcyjnych jest ograniczona. Po pierwsze, nie potrafia robic nic poza swoim zawodem, a po drugie, sa przykuci – w przenosni oczywiscie – do pomieszczenia, w ktorym zyja i pracuja. Na przyklad fryzjer do zakladu fryzjerskiego, lekarz do szpitala…
– Piekarz do piekarni. Owszem, brzmi nieprzyjemnie.
– Bylem jednym z takich funkcyjnych. Ale moja praca byla szczegolna i chyba ciekawsza. Bylem celnikiem i w moim domu znajdowaly sie wrota do innych swiatow.
– Super. – Dietrich popatrzyl na mnie z szacunkiem. – A… a po co to wszystko?
– Poczekaj, do tego zaraz dojdziemy. Nad zwyklymi funkcyjnymi stoja zwierzchnicy.
– No tak, jak tu bez zwierzchnikow! – prychnal Dietrich. Postanowilem nie zwracac uwagi na jego komentarze, najwyrazniej w ten sposob radzil sobie ze zdenerwowaniem.
– Po pierwsze, sa policjanci. Ale oni tez sa „przywiazani” do swojego posterunku. Po drugie, akuszerzy. Nie, nie odbieraja porodow, lecz przemieniaja tego czy innego czlowieka w funkcyjnego. Gdy czlowiek staje sie funkcyjnym, to jednoczesnie jakby wypada ze zwyklego zycia. Zapominaja o nim przyjaciele, rodzina… nawet zwykle wladze w jego swiecie zapominaja o nim na amen.
– Nieprzyjemne.
– Bardzo. Sluchaj dalej. W kazdym swiecie jest rowniez kurator. Kieruje akuszerami i policjantami, wydaje polecenia, kogo w jakiego funkcyjnego nalezy przemienic. Ma ogromna wladze i mozliwosci, ale nawet on nie jest wolny. Kurator otrzymuje rozkazy ze swiata, ktory nazywa sie Arkan, to chyba najbardziej rozwiniety swiat. Z tego,