Zerknalem na gore spode lba. Skrecony wachlarz bezwstydnie zalsnil w sloncu, ktore nagle wyjrzalo zza chmur.
– A pan go nie widzial?
– Nie. Kiedys nawet dlugo stalem – i tak parzylem, i siak… Mowia, ze ladny, taki… – Poruszyl reka. – Tylko ze nie wszyscy moga go zobaczyc.
– A gdyby tak pojsc w gory i stamtad popatrzec?
– Nie wolno tam isc – powiedzial ostro Andre. – Kto w gory poszedl, ten
– Dlaczego? Co tam jest takiego niebezpiecznego?
– A co ma byc? – Andre znowu mowil flegmatycznie. – Zwierzeta, przepascie… W gorach jest niebezpiecznie.
– No tak, ale przeciez ktos powinien wrocic. Co to za zwierzeta, przed ktorymi nie ma ochrony?
Woznica wzruszyl ramionami, a potem powiedzial:
– Moze… moze zelazny czlowiek ich zabil.
– Zelazny czlowiek?
– A ty jestes przyjezdny, znaczy?
– Tak.
Andre pokiwal glowa.
– Ze wschodu?
– Tak.
– Slusznie mowia, ze wy tam zyjecie jakby na innej wyspie. Chodzi tu taki w gorach. Dwa razy wyzszy od czlowieka i caly z zelaza. Jak idzie, to drzewa lamie. Dobrze, ze nigdy na dol nie schodzi.
– I od dawna tak chodzi?
– Od zawsze. – Andre rzucil mi lejce. – Do licha, jak czlowiek o roznosciach zaczyna gadac, to zaraz mu zoladek skreca.
Pobiegl w zarosla, w biegu rozpinajac pasek od spodni, a ja, oslupialy, spojrzalem na gore. Zelazny czlowiek? Robot?
To bylo kompletne zaskoczenie, nie spodziewalem sie spotkac tu czegos takiego! Funkcyjni nie uzywaja techniki, zwlaszcza takiej… fantastyczno-naukowej. Zywe domy, portale, rozne tam pola silowe – w to bym uwierzyl. Ale w robota, w mechanicznego straznika nie. Zwykle bajdy, plotki, straszaki.
– Kiedys sam go widzialem – powiedzial Andre. Wracal z krzakow w znacznie lepszym humorze. – Maly byl, no, nie do konca, ale zly. Poszlismy z chlopakami w gory owoce zbierac i doszlismy wyzej niz zwykle. Znalazlem maliniak, stoje, zrywam, wiecej do geby niz do koszyka, i nagle slysze rumor. Ktos przez las idzie, a ja stoje w miejscu jak wmurowany. Patrze, a tu przez drzewa widac… no, jakby czlowiek, tylko dwa razy wyzszy. No, moze nie dwa, poltora. Wtedy bylem jeszcze szczeniakiem, zreszta, nigdy nie bylem wysoki. I caly z zelaza, az sie blyszczy. I oczy takie szklane… – Przez chwile szukal wlasciwego slowa. – O, jak u wazki. Wierzysz?
– Wierze – powiedzialem cicho. – Jesli oczy jak u wazki, to wierze. Zlozony wzrok, brzmi logicznie.
– Tys doktor, ty
– Ach, tak – powiedzialem tylko.
Chyba jednak podjalem wlasciwa decyzje. Nie wiem, czy Dietrich mnie wyslucha, czy nie, ale przynajmniej nalezy do tych nielicznych ludzi, ktorzy naprawde moga mi uwierzyc.
Uwierzyc i pomoc.
17.
Zwykle nie doceniamy swoich rowiesnikow. To prawda, ze jest nam z nimi wygodnie: sluchamy tej samej muzyki, czytamy te same ksiazki, pracujemy (przynajmniej na poczatku) na tych samych stanowiskach (i w zwrotach „mlody lekarz”, „mlody inzynier” czy „mlody admin” decydujacy jest jednak przymiotnik), ale nie spodziewamy sie po nich zadnych wielkich czynow. Latwiej nam zaakceptowac madrosc starcow, doswiadczenie ludzi dojrzalych czy nawet genialnosc dziecka, ale rowiesnik? Jak on moze dokonac czegos znaczacego, jak moze zaslugiwac na wiecej szacunku czy uznania niz my? Przeciez to Kolka, Pietka, Sieriozka! Bilem sie z nim w
I chyba o to wlasnie chodzi. Gdy widzisz swojego rowiesnika, ktory cieszy sie powszechnym szacunkiem, pojawia sie… Nie, nawet nie zawisc, a cos w rodzaju zaklopotania i watpliwosci. I mimo woli zaczynasz sie zastanawiac, czy moglbys znalezc sie na jego miejscu.
Dworek pana Dietricha, czy raczej rodu Dietrichow, wygladal jak prawdziwe gniazdo rodowe – stare, ale mocne, zagospodarowane do ostatniej komorki, tak zintegrowane z okolica, ze wygladalo bardziej naturalnie niz gory, lasy i winorosle. Moze byla to zasluga architektow, a moze czasu? Czas tak naprawde jest najlepszym architektem. Nawet nudna kamienice jest w stanie przemienic w perle architektury. W swoim czasie paryzanie urzadzali demonstracje przeciwko wiezy Eiffla, a teraz ciezko wyobrazic sobie Paryz bez niej.
Sluzacy poinformowal mnie, ze pan Dietrich zaraz wroci z konnej przejazdzki, i zaproponowal, zebym wszedl do domu albo zaczekal w altance przed dworem. Skromnie wybralem altanke, a sluzacy przyniosl mi zielona herbate i cienkie cygara. Ta goscinnosc budzila nadzieje. Siedzialem w spowitej zielenia altance, patrzylem na pejzaz wokol, ale wzrok ciagle wracal do wiezy. Gdy sie patrzylo z tego miejsca, wydawalo sie, ze jest bardzo blisko. Moglem jej sie teraz dokladniej przyjrzec i uznalem, ze pierwsze porownanie do zwinietego wachlarza bylo bardzo trafne.
Wyobrazcie sobie, ze z jednego fundamentu wystaje trzydziesci cienkich, szklano-stalowych wiezowcow, jakims cudem utrzymujacych sie w pozycji przechylu. A potem delikatnie pchnijcie wiezowce tak, zeby sie na siebie nasuwaly. A potem rozlozcie ten wachlarz do polowy i zwincie go wokol jego wlasnej osi. Juz?
A teraz porozmawiajmy o rozmiarach. Wysokosc wachlarza: trzysta metrow. Szerokosc: dwadziescia. Grubosc: piec, albo troche wiecej.
I cala ta futurystyczna, zupelnie niepasujaca do gor konstrukcja zawisla nad starym kamiennym dworkiem. Pewnie czasem cien przykrywal i dwor, i podworze przed nim.
Ale nikt tego nie dostrzegal.
Zdazylem wypalic cygaro do polowy (bylo znacznie lepsze od papierosow Andre), gdy na wijacej sie wsrod winorosli drodze ukazal sie jezdziec. Jakims cudem mlody wlasciciel ziemski juz dowiedzial sie o moim przybyciu – rzucil sluzacemu wodze tuz przed altanka i ruszyl prosto do mnie. Bialy stroj do jazdy konnej, wysokie biale buty z miekkiej skory – Dietrich wygladal wlasnie tak, jak w moim wyobrazeniu powinien wygladac bogaty i szanowany ziemianin, ktory pojechal ogladac swoje posiadlosci.
Wstalem.
Dietrich byl moim rowiesnikiem i byl nawet troche do mnie podobny, ale wyraznie sprawniejszy fizycznie, nietkniety zwiotczaloscia mieszczucha (sprobujcie przez cale zycie chodzic piechota albo jezdzic konno – czy zostanie wam duzo tluszczyku, opuchlizny albo bladosci?). Poza tym, Dietrich byl przystojniejszy – musialem to przyznac uczciwie i obiektywnie. I nie byla to pelna slodyczy uroda mlokosa, ceniona przez niemlode juz kobiety („Jaki slodki!”), i nie toporna uroda miejskiego macho, ceniona przez mlode dziewczeta („Prawdziwy mezczyzna!”). Chodzilo raczej o regularne rysy twarzy i budowe. Kobiety powinny sie w nim zakochiwac,