zbuntowanego przeciw funkcyjnym swiata, bedzie sobie dalej spokojnie zyl, naprawiajac zegary i dyskutujac z muzulmanami o tym, czyja wiara jest lepsza.
Bieglismy ulica, co nie bylo latwe ze wzgledu na konna ochrone, probujaca oslaniac nas ze wszystkich stron. Od migoczacych kolorow bolaly oczy; pomyslalem, ze pstrokate mundury pelnia nie tylko role dekoracyjna, ale rowniez ochronna – dezorientuja atakujacych.
Kardynal dyszal ciezko, przeszkadzal mu i wiek, i wspaniale szaty.
A moze nalezalo dalej jechac kareta?
A moze nie ma sensu uciekac, moze desant zostal zlikwidowany i wrogow juz nie ma?
I wtedy zobaczylem cos, co przycmilo zarowno Arkanowcow z ich odrzutowymi plecakami, jak i ozywione gargulce, oraz pieklo, ktore rozwarlo sie nad clem.
Zobaczylem, jak wyrasta nowy portal.
Na tej ulicy domy ciasno przytulaly sie do siebie: niewysokie, dwu-, trzypietrowe, z otwartymi oknami, wiszacymi nad ulicami malymi azurowymi balkonikami, waskimi szczelinami zaulkow i prowadzacymi na podworka bramami. Wszystko bylo tak scisniete, tak scementowane pylem wiekow, ze ciezko byloby wyroznic pojedynczy dom.
Ale teraz ulica przed nami poruszyla sie i, tak jak zab staly, wyrzynajac sie, rozsuwa zeby mleczne, tak miedzy dwoma starymi budynkami poruszal sie, rozsuwajac sciany i osypujac tynk, nowy budynek. To nie byla ani wieza, ani dom, po prostu sciana, z polozonym niedbale tynkiem, spod ktorego wyzieraly cegly Ale sciana stawala sie coraz szersza, i nadal rozsuwala sasiednie domy; pojawily sie okna na pierwszym i drugim pietrze, a potem drzwi na parterze, na razie jeszcze bardzo waskie, niczym scisniety z dwoch stron obraz na ekranie zle dostrojonego telewizora. Bardzo waskie drzwiczki, przez ktore przecisnelaby sie najwyzej Alicja z Krainy Czarow, w dodatku bardzo zaglodzona, ktora dawno nie jadla czarodziejskich grzybow i nie pila czarodziejskich napojow…
– Clo! – zawolalem, wyciagajac reke.
Dziewczeta-gwardzisci dzgnely konie ostrogami i pomknely w strone rodzacego sie portalu – one rowniez go zobaczyly!
Sciana wzdela sie, z wysilkiem rozsuwajac domy. Z niezadowolonym skrzypieniem pekaly balustrady balkonow sasiedniego budynku, zakolysalo sie pranie na zerwanym sznurku. Z drzwi balkonowych wysunela sie gruba kobieta w szlafroku i nie odrywajac od nas zdezorientowanego wzorku, zaczela zwijac sznurek, ratujac pranie.
Drzwi do cla rozszerzaly sie coraz bardziej, w koncu osiagnely normalna szerokosc i otworzyly sie na osciez.
Trzech mezczyzn – jeden siedzial w kucki, a dwoch stalo za nim – wysunelo na zewnatrz lufy automatow. Zobaczylem ukryte pod przyciemnionymi szybami twarze – komandosi mieli na glowie helmy z opuszczonymi przylbicami. Biedne teriery bojowe…
Padlem na ziemie, oslaniajac glowe rekami, jakby moje dlonie mogly powstrzymac olow.
Huknelo.
Zamlaskaly kule, wbijajac sie w zywe cialo.
Zarzaly konajace konie.
W powietrzu blysnely rzucone piki.
Do samego konca liczylem, ze ta maskaradowa bron nagle okaze sie czyms wiecej – jak gargulce na katedrze. Okazalo sie jednak, ze to tylko piki.
Ale bardzo ostre.
Jedna przebila szklo i weszla w glowe komandosa – ten upadl, nadal strzelajac, do srodka wiezy. Dwie nastepne przyszpilily do ziemi tego, ktory strzelal z kolana. Trzeci ocalal i strzelal dalej. Zobaczylem, jak jedna po drugiej padaja dziewczyny-gwardzisci – te trzy, ktore atakowaly portal. Dwie odciagaly kardynala, oslaniajac go wlasnymi cialami, mnie jednym szarpnieciem podniosla Elisa i jeszcze jedna dziewczyna.
– Wycofujemy sie! – Elisa zerwala z szyi wymyslny naszyjnik i cisnela go w portal.
I to juz naprawde byla niespodzianka.
Zlote pszczoly ozyly, odczepily sie od siebie i niczym huczaca chmura pomknely w strone portalu. Wycie, jakie rozleglo sie chwile potem, sugerowalo, ze nie ma tym swiecie nic gorszego od pszczol.
Nie od razu zauwazylem york teriery. Psy nie rzucily sie na wroga bez zastanowienia, tak jak sie spodziewalem, lecz rozdzielily sie na dwa stadka i zastygly, przytulone do scian po obu stronach drzwi. Czekaly.
Szczerze liczylem, ze Arkanowcy nie zatroszczyli sie o osloniecie swoich tylkow.
Atak sie zalamal. Nie wiem, co o tym zadecydowalo – samobojcza odwaga dziewczat, zasadzka wscieklych york terierow czy naszyjnik Elisy, ale podejrzewalem, ze jednak to ostatnie – w wiezy nie milklo wycie i krzyki, rozlegl sie huk strzalow, sugerujacy, ze oszaleli komandosi wala z automatow do pszczol.
I mimo to na naszej drodze do murow Watykanu wyrastaly coraz to nowe szybkie postacie, przywolujace w mojej pamieci niezbyt mily dzien, w ktorym odwiedzilem Arkan…
– Tedy!
Jedna z dziewczat wywazyla drzwi kopniakiem – nie wiem czego bylo w tym wiecej: sily i umiejetnosci czy slabosci drzwi w lagodnym klimacie Wloch. Wpadlismy do czyjegos domu. Kobieta, zaslaniajaca soba dwojke malych dzieci, krzyknela glosno. Kardynal w biegu zrobil znak krzyza i dorzucil do blogoslawienstwa znacznie cenniejsza rade:
– Kryjcie sie, szybko!
Dziewczyny juz zamykaly drzwi i podciagaly ku nim stary ciezki bufet, co wedlug mnie nie bylo zbyt madre, skoro okna pozostaly otwarte.
– Jest stad drugie wyjscie? – zapytalem kobiete, ktora juz ciagnela maluchy do innego pokoju. Odpowiedziala mi Elisa:
– Oczywiscie, ze jest. Myslales, ze damy sie zagonic w pulapke na ulicach Rzymu? Naprzod!
Korytarz, drzwi, kuchnia ze stojacym na ogniu rondelkiem. Okno wybite, slychac strzaly. Na podlodze nitki makaronu i rozbity talerz.
Nagle do mnie dotarlo, ze zostalo nas piecioro – jeszcze jedna dziewczyna oslaniala odwrot.
– Oni cie wyczuwaja, Kiryle. – Kardynal popatrzyl na mnie ze wspolczuciem. – Jesli nie zdolamy cie ukryc… Eliso!
– Zrozumialam – odparla dziewczyna.
Ja tez zrozumialem i wcale mi sie to nie spodobalo. Jeszcze jeden korytarz. Drzwi – rozwalone kopniakiem Elisy. Waska uliczka, nad ktora niemal zamykaly sie dachy domow. Nie bieglismy, bieganie tutaj byloby glupota. Zreszta Rudolfowi i tak juz braklo tchu.
– Co w tobie jest takiego waznego? – zapytal, lapiac powietrze. – Boze… gdybym tylko znal odpowiedz…
– Na jakie pytanie? Zabic mnie czy nie? – zapytalem w biegu.
Kardynal nie odpowiedzial, ale zmylil krok.
Znow uslyszelismy strzaly w gorze – i klekot gargulcow. Wyobrazilem sobie, jak to wszystko musi wygladac w oczach bogobojnych mieszkancow Watykanu. Istny koniec swiata…
– Jeszcze sto metrow i skrecamy w prawo – oznajmila Elisa. – Tam sa koszary policji, bedzie latwiej. Trzymajcie sie, Ekscelencjo.
Kardynal zatrzymal sie, spojrzal na nia i niespodziewanie powiedzial:
– Odwoluje rozkaz.
– Nawet jesli wezma go do niewoli? – Elisa rzucila mi przelotne spojrzenie.
– Jesli jest chociaz cien watpliwosci… – Nie dokonczyl, przezegnal sie i odwrocil do mnie. – Kiryle… Znajdz serce ciemnosci. Nawet absolutne zlo powinno miec serce.
A ja tylko skinalem glowa.
Znow szlismy szybko przed siebie. Pierwsza wyjrzala z zaulku dziewczyna-gwardzista, obejrzala sie i machnela do mnie reka. Wyszlismy za nia na maly placyk miedzy domami. Przed nieczynna fontanna lezalo, splywajace krwia, zmasakrowane cialo – zestrzelony gargulec. Ale wrogow tutaj nie bylo.
– Cos… cos jest nie tak… – szepnal kardynal, rozgladajac sie. Jego pies nagle warknal, otrzasnal sie i wstal. Wciagnal nosem powietrze, wyszczerzyl kly i zaczal powoli podchodzic do pustego trawnika. Trawa byla tu mocno pognieciona, jakby ktos dlugo na niej walczyl.