Plastikowa butelke, mniej wiecej litrowa, z napisem: WODA.

Trzy zafoliowane brykiety z napisami „racja dzienna”.

Mala apteczke – w srodku byly strzykawki, tabletki, bandaze, a takze instrukcja uzycia tego calego dobra.

Metalowa latarke, moze sie przyda jako nieduza, ale ciezka palka…

Rolke papieru toaletowego… Nie ma co sie smiac! Bedziecie sie smiac, gdy was, rozpieszczonych cywilizacja mieszczuchow, przyprze w szczerym polu, gdzie nie rosnie nawet lopian, a trawa wspolzawodniczy pod wzgledem ostrosci z turzyca.

Trzy tabliczki czekolady – albo nie wchodzila w sklad racji dziennej, albo stanowila bonus. Czekolada byla do bolu znajoma: „Zlota marka”; zrozumialem, ze rozstrzelalem rosyjski specnaz z Arkanu, i poczulem sie jeszcze bardziej parszywie.

Cienka broszurka zatytulowana „Jak przezyc na Ziemi-trzy”. Jasna sprawa, instrukcje dla wzietych do niewoli lub zagubionych zolnierzy, jak nalezy zachowywac sie na Opoce. Potraktujemy to jako dodatkowy papier toaletowy.

Plastikowa kasetka z trzema czerwonymi strzykawkami, jednej brakowalo. Koktajl bojowy? Moze i tak. Jedna dawke zolnierz wladowal sobie przed walka, reszte mial na zapas.

Duzy motek grubej bialej nitki, ale bez igly.

Kompas – strzalka ochoczo wskazywala tutejsza polnoc.

Oraz rzecz bez watpienia potrzebna, ale w stepie bezuzyteczna – scyzoryk z kilkoma ostrzami, pilniczkiem i otwieraczem. Chociaz, musze przeciez jakos otworzyc pakiety z jedzeniem, nie bede ich rwal zebami? A wiec, niech zyje noz!

Na wszelki wypadek odwrocilem plecak do gory dnem i potrzasnalem – zostalem nagrodzony drobnymi przedmiotami, ktore wypadly z bocznych kieszonek: pudelko zapalek, zwinieta zylka ze splawikiem, haczykiem i ciezarkiem oraz opakowanie prezerwatyw. Rzecz jasna, Arkanowcy nie mieli zamiaru gwalcic mieszkanek Opoki, prezerwatywa to dla zolnierza jedna z najbardziej pozytecznych rzeczy: mozna nia oslonic od pylu lufe karabinu, ochronic zapalki przed woda, mozna nabrac do niej wody albo skrecic ja i zmienic w gumke do procy, ktora daje mozliwosc bezglosnego polowania na male ptaki i zwierzeta bez marnowania naboi.

Jednym slowem, dobrze, ze wzialem ten plecak.

Gdyby tak jeszcze spiwor i namiot…

Spakowalem wszystko z powrotem, zostawiajac na wierzchu tylko kompas. Nie uleglem pokusie wypicia lyku wody – kto wie, na jak dlugo musi mi wystarczyc ta litrowa butelka? W najgorszym razie do konca moich dni… Smetny wyglad okolicznej trawy nie budzil optymizmu.

Wyjalem magazynek z automatu, przeliczylem naboje… Cieniutko. Czternascie nabojow to troche malo jak na walke rodem z Gwiezdnych wojen.

Ale na bezludny step w sam raz. Wyregulowalem pasek i powiesilem automat na szyi, plecak nie pozwalal zarzucic go na plecy.

Teraz musialem juz tylko zdecydowac, w ktora strone chce isc. Wedlug mojego wewnetrznego zegara byl srodek dnia, we krwi buzowala adrenalina, nalezalo ja zuzyc, i to nim zapadnie ciemnosc, kiedy, chcac nie chcac, bede musial polozyc sie spac.

Mialem tylko jeden naturalny punkt orientacyjny – gory. Istnieje duze prawdopodobienstwo, ze na granicy stepu i gor znajde wode, roslinnosc i zycie. Moze nawet ludzi.

Z drugiej strony, im dalej od gor, tym wieksze szanse dotarcia do morza. A morze to juz na pewno zycie.

Postalem chwile w niepewnosci. Slonce zachodzilo na zachodzie, lancuch gorski widnial na poludniu. Lato, upal… Czy na pewno chce isc na poludnie?

Niebieska strzalka kompasu poruszyla sie zachecajaco.

Ruszylem na polnoc.

Moje zjawienie sie wlasnie w tym swiecie nie moglo byc przypadkowe. Jakims cudem udalo mi sie obudzic drzemiace we mnie zdolnosci, malo tego, zrownalem sie z Kotia i innymi specjalnymi funkcyjnymi – kuratorami, akuszerami… Nie mam smyczy, moge otwierac portale w przestrzeni… Pozostaje juz tylko jedno pytanie: kiedy i dlaczego to sie zdarza?

No dobrze, na to „dlaczego” nie znam odpowiedzi. A co z „kiedy”?

Pierwszy przypadek – wystraszony Kotia probuje mnie udusic. Lapie mnie za gardlo, braknie mi tchu, czuje, ze za chwile umre… i w irracjonalnej probie ratunku zadaje kuratorowi potworny cios. Kotia wywaza soba drzwi samochodu, pada na snieg, pogniecione drzwi wisza mu na szyi niczym hiszpanski kolnierz.

Ach, jakie przyjemne wspomnienia!

Co sie wtedy dzialo? Probowano mnie zabic. Strach, wscieklosc, zlosc? Co obudzilo moje umiejetnosci? Tamta sytuacja bardzo przypominala dzisiejsza.

Ale byly rowniez inne przypadki!

Zamarzam na lodowych pustkowiach Janusa, a zdolnosci sie nie ujawniaja.

Otaczaja mnie policjanci w Elblagu – a ja nie potrafie nic zrobic.

Inna sytuacja: w miescie Orzel uciekam przed Arkanowcami i wsiadam do taksowki. Sytuacja wlasciwie nie jest krytyczna, a ja prowadze niewymuszona rozmowe z kierowca o miejscowych drogach, a potem sie okazuje, ze znam zupelnie niepotrzebne mi szczegoly romansu jego zony.

Czyli najbardziej oczywiste wyjasnienie jest falszywe, i wcale nie chodzi o wscieklosc. Nie jestem dobrodusznym doktorem Jekyllem przemieniajacym sie w rozwscieczonego Hyde’a. Tu chodzi o cos innego.

To wszystko musi byc znacznie prostsze, jeszcze prostsze niz wscieklosc i zlosc.

Machnalem reka, jakbym lowil uciekajacy domysl. Wydawalo mi sie, ze jesli zdolam zrozumiec mechanizm wlaczania sie zdolnosci funkcyjnego, to zrozumiem cos znacznie wazniejszego. Zrozumiem podstawy ich sily, zrozumiem nielogicznosc wszystkich rownoleglych swiatow, z ich licznymi podobienstwami i nie mniej licznymi roznicami.

Co jeszcze laczylo te trzy zdarzenia?

Dwa razy moje zycie bylo zagrozone. Raz stanalem wobec wyboru: wrocic do Moskwy czy kontynuowac droge do Charkowa?

Cieplej?

Jeszcze jak!

Polscy pogranicznicy nie zdolaliby mnie zatrzymac, Kotia nadzorowal to, co sie dzialo. Na Janusie to samo. Najwazniejsze jednak bylo to, ze wtedy nie mialem innego wyjscia: musialem brnac przez lodowe pustkowia, nie moglem uciec przed policjantami. Po prostu musialem isc jedyna dostepna mi droga.

A w tamtych trzech sytuacjach dokonywalem wyboru.

Blagac Kotie o wybaczenie czy probowac stawic mu opor?

Wrocic do Moskwy czy jechac do Charkowa?

Poddac sie Arkanowcom czy rozpoczac beznadziejna walke?

Wybor. Rozstaje mojego losu.

Arkan rzadzi swiatami, ukierunkowujac ich rozwoj. Usuwaja z historii Opoki Cervantesa i nie ma Don Kichota i Sancho Pansy. Nie ma tej niewielkiej zmiany w umyslach tysiecy jego wspolczesnych, wyksztalconych i kulturalnych ludzi, ktora nadszarpnie pozycje Kosciola, zakonczy epoke rycerstwa i cale sredniowiecze. Renesans przebiegal tu inaczej, Kosciol zachowal swoja pozycje, postep techniczny ulegl zahamowaniu. Paradoksalnie, wymazany z rzeczywistosci Don Kichot pokonal jednak wszystkie wiatraki na swiecie.

I jak na ironie, rosnacy w sile Kosciol Opoki dopuszczal przeprowadzanie eksperymentow biologicznych!

No dobrze, przyznaje, ze na losy Opoki wplynal nie tylko brak hiszpanskiego pisarza. Bylo tez mnostwo innych czynnikow – Cezar, ktorego Brutus nie zabil, Churchill, ktory pisal traktaty filozoficzne zamiast pamietnikow politycznych… Ale tak czy inaczej, tak wlasnie wygladaja metody funkcyjnych – subtelne zmiany w historii, dyskretna ingerencja w losy poszczegolnych ludzi. Najwyrazniej zdolnosci funkcyjnych rowniez wiaza sie z procesem dokonywania wyboru. Za kazdym razem, gdy staje przed wyborem dotyczacym mojego zycia, powaznym wyborem, a nie dylematem w rodzaju: „napic sie herbaty czy kawy”, odzyskuje sily.

Co oczywiscie nie gwarantowalo dokonania slusznego wyboru.

Slonce schowalo sie za horyzontem, niebo ciemnialo szybko, zapalaly sie gwiazdy. Zatrzymalem sie i rozejrzalem jeszcze raz. Isc w ciemnosci, kierujac sie gwiazdami? Zeby potem opasc z sil i pasc pod palacym sloncem?

Вы читаете Czystopis
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату