Az mi oczy wyszly z orbit na mysl o takiej perspektywie. Faktycznie, dlaczego by nie podarowac mlodziezy ich swiata fantastycznych przygod czworki muszkieterow? O, szkoda, ze nie ma tu pisarza Mielnikowa, on czulby sie tutaj jak ryba w wodzie! A jakie mozliwosci mialby Kotia! Wprawdzie Illan zabronila mu tworzenia historyjek erotycznych, ale talentu nie da sie zagluszyc… Kotia bylby tu najwiekszym pisarzem wszech czasow i narodow, wykorzystujacym te watki, ktore na skutek ironii losu * zostaly pominiete w tym swiecie… A wlasnie, a propos, mozna by tez opowiedziec filmy, albo przerobic je na sztuki – co za wspaniala nisza!
A ci nieszczesni pracowici grafomani, zapelniajacy Internet? Zamiast wymyslac historyjki o skromnym mlodziencu, ktory znalazl sie w obcym swiecie, gdzie mial byc nastepca elfiego rodu, zglebil magie i wyruszyl zawojowac Czarnego Wladce, przerabialiby Stevensona, Coopera, Mayne Reida, Tolkiena, Kinga i innych. Oczywiscie z Tolstojem czy Szekspirem ta sztuczka by nie przeszla, w ich przypadku zdolnosci literackie sa wazniejsze od fabuly, ale wszystkich autorow powiesci przygodowych, fantastycznych czy kryminalnych da sie przerobic bezbolesnie.
Tak zajela mnie ta rozmowa i moje wlasne rozmyslania, ze nawet nie zauwazylem przybycia kardynala. Dopiero gdy Elisa zerwala sie z miejsca i stanela na bacznosc (cywilny stroj nie przeszkodzil jej w przyjeciu wojskowej postawy), zobaczylem, ze nie jestesmy sami.
W drzwiach stal Rudolf ze swoim starym psiakiem na rekach, a za nim dwie dziewczyny w mundurach gwardzistow.
– Dzien dobry, Eliso. Dzien dobry, Kiryle. – Spojrzenie kardynala wydalo mi sie niespokojne. Zreszta, moze to kwestia „oczu aniola”, moze nie smakowalo mu sniadanie. – Jak sie spalo?
Elisa nie odezwala sie, zrozumialem, ze pytanie bylo adresowane do mnie.
– Dziekuje, dobrze. Obudzil mnie wesoly ptaszek.
– Ach, tak. – Po twarzy Rudolfa przemknal cien usmiechu. – Tutaj sa przystawione do kazdej sypialni… Wedlug mnie, to zbedna rozrzutnosc, na wsi wystarcza jeden czy dwa na wszystkie domy. To bardzo dobrze, bardzo. Czeka nas konklawe, Elisa pana uprzedzila?
– Tak, Ekscelencjo.
– Chodzmy… – Zawahal sie. – Eliso, prosze rowniez isc z nami. Gdzie ma pani mundur?
– W koszarach. Moglabym…
– To nic, to nic… Nie zwlekajmy.
Zyczenie „nie zwlekania” bylo chyba rownoznaczne z rozkazem pospieszenia sie. Wyszlismy szybko z budynku i nawet sie nie zdziwilem, widzac, ze na podworku stoi nie tylko kareta zaprzezona w dwa konie, ale rowniez czterech konnych gwardzistow, trzymajacych za wodze jeszcze pare koni. Ja, kardynal i Elisa wsiedlismy do karety, a szostka dziewczat w swoich pstrokatych strojach eskortowala nas, klasycznie dzielac sie na bojowa ochrone: dwie z przodu, dwie z tylu i po jednej z kazdego boku karety. Nie watpilem juz, ze cos wisi w powietrzu. Nawet stary psiak kardynala nie spal, tylko obrzucal mnie uwaznym, zupelnie nie psim spojrzeniem.
– Cos sie stalo, Ekscelencjo? – Nie wytrzymalem.
Kardynal westchnal.
– Tak. Masz prawo wiedziec. Kto byl wtajemniczony w twoja wyprawe do Opoki?
– Moj przyjaciel Kotia. Celnik Cebrikow na Ziemi… to znaczy, na Demosie… celnik Andriej w Werozie. Cebrikow chyba nie wiedzial, dokad dalej pojde.
– Nietrudno sie domyslic, skoro jego posterunek miesci sie obok jedynych wrot do naszego swiata. – Kardynal skrzywil sie, gdy kareta podskoczyla na kamieniu; woznica nie zalowal koniom bata. – Nie, to nam nic nie daje. Jak rozumiem, Arkanowcy
– Byc moze. Na Ziemi potrafili na pewno.
– Dwie godziny temu przybyli do nas parlamentarzysci z Arkanu. To sie czasem zdarza – mowil dalej kardynal. – Mialem nadzieje, ze chodzi o pertraktacje w sprawie zawieszenia broni czy propozycje wymiany… – Urwal, ale ja i tak zrozumialem to, czego wczesniej jedynie sie domyslalem: nie tylko Arkan wysylal swoich agentow do innych swiatow, Opoka robila to rowniez.
– Chodzi im o mnie? – spytalem.
– Tak. Zadaja wydania „swojego” funkcyjnego, ktory przeprowadzil zamach terrory-styczny w Arkanie, zamordowal kobiete na Demosie, porwal dziewczyne z uzdrowiska w Nirwanie…
– Zamach?! – zawolalem. – Walili do mnie z dzial duzego kalibru! Uzdrowisko?! To oboz koncentracyjny!
Kardynal skinieniem dloni dal mi do zrozumienia, zebym umilkl.
– To nieistotne. Wierze tobie, nie im. Na liscie twoich przestepstw widnieje jeszcze z dziesiec innych punktow: zniszczenie cudzej wlasnosci, ponizenie obywatela Arkanu w ramach dyskryminacji rasowej, i tak dalej. Ale to nieistotne. Teraz chodzi wylacznie o to, co mamy zrobic.
– Groza wam? – spytalem ponuro. Chcialem popatrzec na Elise, ale balem sie zobaczyc w jej oczach strach czy odraze.
– Oczywiscie. Likwidacja… – kardynal westchnal – wszystkich naszych ludzi w innych swiatach. Zalaczono liste, bardzo kompletna. No i… zerwaniem paktu o nieagresji.
– Mamy z funkcyjnymi pakt o nieagresji? – zapytala zdumiona Elisa.
– Mamy, kapralu – odparl lagodnie kardynal. – Mamy. Mozesz mi przypomniec, ze uklady z diablem sa przestepstwem, a ja nie bede mogl nic odpowiedziec. Ale pakt istnieje od wielu dziesiecioleci…
– Mogliby nas pokonac?
– W uczciwej walce? Mam nadzieje, ze nie. Ale… my nie mamy bomb atomowych, Kiryle. Co moze zywe cialo przeciwstawic ogniowi piekielnemu?
– Niesmiertelnego ducha – wyglosila Elisa. Zdaje sie, ze wiadomosc o pakcie wstrzasnela nia bardziej niz naga prawda o mojej naturze i lista moich grzechow.
Kardynal milczal, rozmyslajac z zamknietymi oczami. W koncu westchnal.
– Masz racje, dzieweczko. Mam nadzieje, ze i konklawe poprze nasza opinie.
– Dali wam jakis termin? – zapytalem.
– Trzy dni.
– W takim razie po co ten pospiech? – Rozejrzalem sie po karecie.
– Funkcyjni traktuja terminy z duza dowolnoscia. – Kardynal usmiechnal sie niewesolo. – Czas do namyslu to jedno, a proba odbicia cie sila to zupelnie co innego. Skoro jestes dla nich tak wazny, wole nie ryzykowac. W cytadeli Watykanu bedziesz znacznie bezpieczniejszy niz w stojacej na uboczu willi.
– Czy to areszt?
– Wolisz, zebym cie zawiozl do portalu prowadzacego do Werozu? I tak jedziemy mniej wiecej w tym kierunku. Do tego samego portalu, przez ktory przeszli parlamentarzysci Arkanu?
Rozlozylem rece. Nie, pewnie, ze nie chce.
– Nie jestes aresztowany – powiedzial surowo Rudolf. – Zostales wziety pod ochrone.
Tym razem w karecie nie zamkieto okien. Odwrocilem sie ku jednemu z nich i ponuro patrzylem na idylliczny krajobraz.
Nie wiedzialem, jakie tu panuja stosunki miedzy Rzymem a Watykanem, ale zdaje sie, ze Watykan byl wydzielony, jechalismy bowiem nie przez miasto, ale po wybrukowanej drodze okreznej. Z daleka trudno bylo dojrzec charakterystyczne cechy tutejszej architektury, za to ku mojemu zdumieniu Wieczne Miasto w tym swiecie mialo kilka wiezowcow na peryferiach. No, moze nie byly to drapacze chmur ze szkla, betonu i stali, ale w kazdym razie architektura wygladala znajomo. Pewnie takie wiezowce, na razie jeszcze podobne do zwyklych przerosnietych domow, ktore nie stworzyly oddzielnej klasy budynkow, budowano rowniez w USA na poczatku fascynacji drapaczami chmur.
– Jedziemy za miasto dla bezpieczenstwa? – zapytalem.
– Tak – odparl krotko Rudolf, a chwile pozniej sprecyzowal: – Dla bezpieczenstwa obywateli.
Nie powiem, zeby te slowa podzialaly na mnie jak zastrzyk optymizmu.
Droga wila sie spokojnie miedzy gajami pomaranczowymi, na polach pracowali ludzie – odprowadzali nas wzrokiem; dla nich przejazd karety byl pretekstem do chwili odpoczynku. Widoczne gdzieniegdzie wille emanowaly