Obudzil mnie spiew ptaka za oknem. Oderwalem glowe od poduszki i oslupialy spojrzalem w okno.
Switalo. Na blekitnym niebie nie bylo ani jednej chmurki, na zielonej galazce za otwartym oknem kolysal sie maly ptaszek – lazurowy brzuszek, malinowe skrzydelka, troche wiekszy od sikorki – siedzial, mocno trzymajac sie galazki, i spiewal:
Nastal nowy dzien, przyjacielu moj!
I milosc nawiedzila dom twoj!
Slonce na blekitnym niebie
Otworz oczy wiec czym predzej!
Ptaszek mial glosik cienki, ale nie piskliwy, nawet przyjemny, jakby dziewczecy, dobiegajacy z oddali.
Widzac, ze na niego patrze, zacwierkal i przefrunal na inna galazke. Polozylem glowe na poduszce.
Ptaszek-budzik? Moze ptaszek-budzik-stacja meteorologiczna?
Obudz sie, przyjacielu mily,
Wychwalaj Stworce z calej sily,
Lalala, lalali,
Jak przepieknie jest tu dzis!
– A kysz, nieszczesny! – zawolalem. I przypominajac sobie kwiecisty styl Andrieja, dodalem: – Zamilknij, dziecie grzechu i wrogu odprezenia!
Ton w kazdym razie ptaszek zrozumial, bo cwierknal niezadowolony i odlecial.
I czemu tu sie dziwic? W koncu papuzki faliste umieja mowic, jedyne, co nalezaloby zrobic, to nieco „uprzyjemnic” ich glos. Oraz nauczyc kilku piosenek. Jesli pada deszcz, to niech cwierkaja: „Lekki deszczyk jest osloda dla trawy i dla ogrodu!”. A jak jest zachmurzenie calkowite, niech wolaja: „Cien-cien-cili-cien, zanioslo sie na caly dzien!”.
Jesli sie zastanowic, to zwykly budzik elektroniczny z barometrem i higrometrem jest nie mniej zdumiewajacy.
Wstalem, poszedlem do lazienki i umylem sie pod tym dziwnym prysznicem – wrazenie spadajacego na cialo wodospadu bylo bardzo przyjemne. Bede musial odkrecic w domu prysznic z tymi wszystkimi trybami zwyklymi i masujacymi i polewac sie wezem.
Sniadanie podano mi w salonie. Przyniosl je mlody kucharz z bardzo powazna mina – wygladal, jakby sie denerwowal, czy beda mi smakowac cieple buleczki, swiezy ser, jajka na miekko, cappuccino i sok. Sok, ku mojemu zdumieniu, byl jednak warzywny – wyczuwalem w nim pomidory, buraki i selery; z wierzchu byl posypany drobno posiekana zielenina. Bardzo smaczny, choc osobiscie nie dodawalbym selerow.
Ale najbardziej podobalo mi sie to, ze nie musialem jesc w samotnosci. Marko sie nie pojawil, przyszla za to wczorajsza dziewczyna-kapral, teraz juz nie w mundurze, lecz w dlugiej bialej sukience. York terier dziarsko dreptal za nia.
– Woli pan zjesc sniadanie sam, Kiryle? – zapytala jak stara znajoma. – A moze dotrzymac panu towarzystwa?
– Z przyjemnoscia! – Ucieszylem sie i wyglosilem cisnacy mi sie na usta komplement: – Bardzo pani do twarzy… w cywilnym ubraniu.
Dziewczyna nie tylko wlozyla „cywilne ubranie”, ale postanowila nie stronic od kosmetykow (na pewno miala pomalowane usta) i ozdob: na jej szyi polyskiwal niezwykly, ale bardzo ladny naszyjnik – polaczone ze soba zlote pszczoly.
– Dziekuje – odparla z usmiechem. – Gdy przechodzilam szkolenie, nosilysmy skromne suknie, na sluzbie nosze mundur, ale teraz mam czas wolny. Och… gdzie moje maniery? Mam na imie Elisa…
Podsunalem dziewczynie krzeslo i przylapalem sie na tym, ze sie denerwuje. Pewnie, ze znacznie przyjemniej je sie sniadanie w towarzystwie, ale kto ich tam wie, jak oni sie zachowuja przy stole. Moze jesli nie pomoge Elisie wymieszac cukru w kawie albo obrac jajka ze skorupki, to smiertelnie obraze goscinnych gospodarzy? Coz, jesli nawet dopuscilem sie jakichs nietaktow, dziewczyna nie dala tego po sobie poznac. Nawet wiecej, pozwolila mi spokojnie jesc sniadanie, zabawiajac mnie rozmowa. Zaczelo sie od wspomnienia o sniadaniach w klasztorze, gdzie Elisa miala zaszczyt szkolic sie na gwardziste. Potem opowiesc w naturalny sposob przeszla na sam klasztor i uczenie tabunu drobnych, wesolych dziewczynek sztuk walki, poslugiwania sie pika i inna bronia. A gdy Elisa opowiedziala anegdote o przeoryszy, pice i upierdliwym kardynale, ktory wizytowal zajecia z przygotowania bojowego, zakrztusilem sie kawa i wybuchnalem smiechem. Gdy zdolalem sie juz uspokoic, powiedzialem:
– Nie przypuszczalem, ze uzywa sie u was zwrotu „symbol falliczny”. Myslalem, ze wasze spoleczenstwo jest bardziej purytanskie.
– A kto to taki, ci purytanie?
– Coz… mielismy takich… Krotko mowiac, ludzie wierzacy, o bardzo surowych regulach.
– Wiara nie powinna byc swietoszkowata – oznajmila Elisa, odgryzajac kawalek bulki. – Jestem zobligowana do zachowania cnoty podczas sluzby, to moj swiety obowiazek. Ale to wcale nie znaczy, ze nie interesuja mnie stosunki damsko-meskie. Za trzy lata skoncze sluzbe i raczej nie wroce do klasztoru. Chcialabym wyjsc za maz za odpowiedniego czlowieka. Widzi pan, dziewczeta-gwardzistki to bardzo atrakcyjna partia.
– Wierze. Psa zabierze pani ze soba?
– Oczywiscie. – Poklepala swego malego towarzysza. – Przywiazuja sie tylko do jednego pana, wiec reszte zycia Funtek spedzi ze mna.
Zachwycony pokrecilem glowa.
Co za niesamowity, pastoralny swiat! Zaczynalo mi sie nawet wydawac, ze nasza Ziemia jest najgorzej urzadzonym i najbardziej niechlujnym ze wszystkich zamieszkanych swiatow!
– Proponowano mi, zebym pozostal w waszym swiecie – oznajmilem. – Jesli zostane, za trzy lata zaprosze pania do dobrej restauracji.
– Lubie dobre restauracje – odparla z usmiechem Elisa. – Byloby mi milo. Grozi panu niebezpieczenstwo?
– No… cos w tym rodzaju. – Skinalem glowa. – Zadarlem z funkcyjnymi.
– Oni sa okropni – powiedziala ostro dziewczyna. – Prosze zostac u nas, obronimy pana.
Pomyslalem ze smutkiem, ze jesli Elisa dowie sie, ze ja sam jestem bylym funkcyjnym, to moje notowania drastycznie spadna. Zreszta, malo to we Wloszech Elis?…
– Troche szkoda, ze nie ma u was techniki – zauwazylem z westchnieniem. – Najwygodniej podrozuje sie samolotem, a taki telefon to bardzo dobra rzecz…
– Nie wiem, co to takiego samolot, ale sie domyslam. – Skinela powaznie glowa. – Ale przeciez nie zna pan naszego swiata! Moze znajdzie pan tutaj cos, co sie panu spodoba!
– Juz znalazlem! – wysililem sie na komplement. Zdaje sie, ze mialem dobry dzien.
– Po obiedzie czeka pana male konklawe. – Tym razem Elisa nie zwrocila uwagi na moje slowa. – Przyjdzie po pana grupa konwojentow, ale ja tez bede. Marko powiedzial, ze potrzebuje pan kogos znajomego, wowczas bedzie sie pan mniej denerwowal, a on musial wyjechac.
– Rozumiem.
Zanim zdazylem sie zmartwic, ze cale jej przemile zachowanie to jedyne efekt rozkazu, Elisa skromnie spuscila wzrok i dodala:
– Bardzo sie ciesze, ze spotkal mnie taki zaszczyt, i moge byc panskim przyjacielem w naszym swiecie.
Czas przy sniadaniu plynal szybko i milo. Nie odwazylem sie palic przy Elisie, dlatego przenieslismy sie do biblioteki i zajelismy porownywaniem ziemskich (czy raczej demosowskich) autorow oraz pisarzy Opoki. Elisa byla bardzo oczytana, bardziej niz ja. Znalezlismy kilka roznic – oni albo nie mieli Daniela Defoe, albo byl malo znany, a Dumas nie napisal