spokojem. Z przeciwka nadjechalo tylko kilka karet, znacznie wiecej wozow z ladunkami (zaprzezonych w dlugonogie byki, ciagnace wozy z niespodziewanym zapalem); w oddali zamajaczyla kopula katedry Swietego Piotra – wracalismy do siedziby kardynalow. Stopniowo napiecie zaczelo opadac.
– Nie niepokoi pana, ze na dziedzincu konklawe jest przejscie do innego swiata? – zapytalem. – A jesli nagle wyjedzie z niego czolg? Co wtedy zrobia wasze damy z pieskami?
– Czolg nie przejdzie – odparl Rudolf. – Rzeczywiscie niedlugo byles funkcyjnym, Kiryle… rozmiar portali jest ograniczony. O ile wiemy, moc potrzebna do ich otwarcia rosnie proporcjonalnie do funkcji wykladniczej i nie da sie zrobic wrot dla czolgu, pochloneloby to cala energie swiata.
– To dobrze… ale bomby atomowe moga byc bardzo male… i nie trzeba przenosic ich przez wrota.
Rudolf nie odpowiedzial. Podejrzewam, ze zdawal sobie sprawe, ze jedyna zniszczona wieze celnika wykasowal z mojego swiata wybuch termojadrowy – ktory przy okazji wywalil cale wzgorze na Arkanie, dokad prowadzil portal.
– Na waszym miejscu jednak zadbalbym… – zaczalem.
– O zniszczenie portalu? Nie mamy bomb, mozemy jedynie zasypac wieze kamieniami, zalac ja betonem.
– Albo przeniesc Watykan w inne miejsce.
– Po co? Zeby po tytanicznym wysilku Arkanowcy otworzyli kolejne przejscie, wprost do nowej rezydencji? Jesli zatka sie szczurza nore, gryzonie wygryza druga, tuz obok. Lepiej zastawic pulapke.
Zamilklem. Nie nalezalo sie uwazac za madrzejszego od innych. Skoro kardynalowie toleruja prowadzace do innego swiata wrota tuz obok swojej siedziby, to znaczy, ze maja ku temu powody.
– Powtarzam: nadal jestes wolny. Mozemy dostarczyc cie do portalu – rzekl kardynal. Kareta juz wjechala do miasta, nie wiem, czy do Rzymu, czy Watykanu. Tutaj droga byla rowniejsza.
– Wole nie – powiedzialem.
Rudolf westchnal.
– A szkoda. Mialem nadzieje, ze sie zgodzisz i nasze problemy zakoncza sie automatycznie…
Spojrzalem na kardynala, usmiechal sie. Jednak w kazdym zarcie jest ziarno prawdy, i to, tutaj, bylo dosc spore.
– Bardzo mi przykro, ze musze pana rozczarowac… – zaczalem.
I w tym momencie rozlegl sie dzwiek, ktorego w tym swiecie nie bylo i byc nie moglo.
Gluche „ta-ta-ta” serii z automatu.
12.
Historia roi sie od przykladow, kiedy cywilizacja zacofana technologicznie wygrywala z cywilizacja bardziej rozwinieta. Barbarzyncy zburzyli Rzym, hordy Czyngis-chana zniszczyly Rus, Kuba zachowala niezaleznosc wzgledem USA, Afganczycy odparli zarowno Anglikow, jak i wojska radzieckie. Rzecz w tym, ze kazda wojna jest przede wszystkim wojna ideologii, a dopiero potem wspolzawodnictwem w szybkostrzelnosci i zabojczosci zelastwa. A ideologia, choc moze to dziwne, jest tym silniejsza, im bardziej prymitywna, im blizsza podstawowym wartosciom spolecznym: obronie terytorium, obronie wiary, gotowosci pojscia na smierc za swoje „plemie”. Dla ogromnych i poteznych Stanow Zjednoczonych smierc miliona ludzi podczas wojny jest nie do przyjecia. Dla jakiegos malego totalitarnego czy religijnego panstewka ten milion bedzie jedynie waluta wymienna. O wszystkim decyduje wiara.
A tutaj wiare mialy obie strony: Arkan, budujacy swoja utopie funkcyjnych i dazacy do kontrolowania innych swiatow oraz Opoka, ktora stworzyla teokratyczne supermocarstwo tak mocne i stabilne, ze dopuszczalo nawet wolnosc wyznania. Nie wiem jakie rafy kryly sie pod ich ideologia, ale jak dotad zarowno jedna, jak i druga strona byly silne i zwarte.
Poza tym, technologiczne zacofanie niczego nie przesadzalo. Arkan mial technologie, Opoka – biotechnologie. Teraz dlugi spor fantastow o to, co jest bardziej postepowe i przyszlosciowe, mial okazje rozstrzygnac sie na moich oczach.
Rzecz w tym, ze wcale nie mialem ochoty uczestniczyc w owym rozstrzygnieciu.
– Na zewnatrz! – zawolal kardynal z niespodziewana moca. – Wychodzimy, szybko!
Wyskoczylem z karety i znalazlem sie miedzy trzema harcujacymi konmi. Musze powiedziec, ze to bardzo nieprzyjemne wrazenie dla wspolczesnego mieszczucha! Widzialem, ze dziewczeta kieruja konmi po mistrzowsku, ze stloczyly sie przed kareta wylacznie po to, zeby cialami – swoimi i zwierzat – zaslonic nasz odwrot.
Ale i tak bylo to przerazajace.
Za mna niczym pocisk wyskoczyl piesek Elisy i zakrecil sie wokol moich nog, po nim wysiadla Elisa i pomogla wysiasc kardynalowi.
Zastyglismy na kilka chwil, patrzac na kopuly katedry. Ulica, na ktorej zatrzymala sie kareta, sto metrow dalej konczyla sie wysoka biala sciana z szeroka brama. Teraz brama zamykala sie powoli, ludzie – moze pielgrzymi, a moze zebracy, ktorzy pod nia stali, porzucali swoje wysiedziane miejsca i rzucali sie do ucieczki. Znow zaterkotaly karabiny maszynowe – teraz juz kilka. Wydawalo mi sie, ze od czasu do czasu ktorys milkl, ale natychmiast odzywal sie nowy. Wyobrazilem sobie nawet, jak to sie odbywa: jak wybiegaja z otwartych na osciez drzwi przyspieszeni do niemozliwosci zolnierze-funkcyjni, w kamizelkach kuloodpornych, z automatami w rekach, a z naprzeciwka pedza male nieustraszone pieski, celujac w gardla, twarze i rece zolnierzy, biegna dziewczeta w kolorowych mundurach, ze swoimi smiesznymi pikami.
– Czemu oni zwlekaja… – jeknal Rudolf. – No… szybciej…
Nad sciana nagle pojawilo sie cos niespodziewanego, obcego, wygladajacego jak czlowiek, ktory siedzi na slupie dymu, a za nim drugi i trzeci. Kardynal przezegnal sie, a ja odruchowo powtorzylem ten gest, choc zrozumialem, ze widze nie diably z piekla rodem, lecz komandosow z Arkanu – z odrzutowymi plecakami na plecach.
A potem zaczelo sie cos absolutnie niewyobrazalnego. Z kopul katedry Swietego Piotra oderwaly sie i pomknely w dol kamienne gargulce. Zreszta, skad mysl, ze kamienne? Gargulce, niczym ozywione stwory z horroru rozposcieraly skrzydla i lecialy ciezko ku komandosom. Znow zaterkotaly karabiny, jeden z gargulcow przekoziolkowal i z przeciaglym klekotem zlecial w dol. Ale bylo ich znacznie wiecej niz komandosow, ktorzy zdazyli wzleciec. Patrzylem oslupialy na te apokaliptyczna walke powietrzna, sluchalem krzykow ludzi rozdzieranych szponami, i gargulcow, zapalajacych sie od odrzutowego wydechu. Kim one byly, te nieszczesne ptaki, przemienione w nieruchomych straznikow Watykanu? Orlami, nietoperzami, wskrzeszonymi pterodaktylami?
W tej samej chwili rozlegl sie ciezki huk i ponad murem wzbil sie slup dymu i pylu. Ziemia pod naszymi nogami drgnela, w domach zabrzeczaly szyby. Pomyslalem, ze to Arkanowcy przeciagneli przez portal artylerie, ale Rudolf zawolal:
– Nareszcie!
– Co to? – zapytalem.
– Nie mozemy zniszczyc wiezy celnika – wyjasnil kardynal. – Ale teraz znajduje sie ona na glebokosci stu metrow, w sztolni, zalana kwasem siarkowym i azotowym. Panie, zmiluj sie nad slugami twoimi, ktorzy oddali za ciebie zycie…
– Nie stoj jak slup! – Elisa mnie pchnela. – Biegnij!
Wyraznie chcieli isc dalej, az do murow Watykanu, swietego miasta, zbudowanego nad kamieniolomem, ktory stal sie pulapka dla Arkanowcow – i wspolnym grobem dla komandosow, gwardzistow, psow i gargulcow…
Jesli nie mozesz zatkac nory, zatop ja.
Nie, nie osadzalem wladcow tego swiata. To oni decyduja o sposobie walki z wrogiem. Nie osadzalem ich tym bardziej, ze to wlasnie moje zjawienie sie tutaj zaostrzylo konflikt.
I mimo to pomyslalem o przytulnym zakladzie zegarmistrzowskim celnika Andrieja, o jego zegarach, w ktorych zamiast nieistniejacych kukulek mieszkaly kruki, o nim samym, nadmiernie gadatliwym, ubranym we wschodni chalat.
Atomowy wybuch moze zniszczyc portal.
A kwas, w ktorym zanurzyla sie wieza?
Bardzo chcialem wierzyc, ze w innych swiatach ona przetrwala. I celnik, pozbawiony przejscia do