Drzwi do Opoki wygladaly na czesto uzywane. Andriej uchylil je, odczekal chwile, a potem zaczal otwierac – powoli i z obawa.

– Sam rozumiesz… – powiedzial. – Wlasciwie jest to jedyne czynne przejscie do ich swiata. Pozostale zamurowali na glucho, a moje jest pod obserwacja.

Za drzwiami znajdowal sie maly podworzec, otoczony wysokim bialym murem. Podworzec byl wybrukowany, w murze widnialy jeszcze jedne drzwi. I bardzo duzo malych otworow, jakby strzelniczych. Poczulem sie tak, jakby przez te otwory patrzylo na mnie mnostwo nieprzyjaznych oczu. A ich wlasciciele nie tylko patrzyli, ale jeszcze celowali z jakiejs broni.

– Dzien dobry! – zawolal glosno Andriej. – Przychodze w pokoju, na chwale Pana!

Drzwi w murze otworzyly sie – porzadna ochrona, stale czujna.

A potem na podworzec wyszla przedziwna procesja.

Zdawalem sobie sprawe, ze na naszej Ziemi papieza ochrania Gwardia Szwajcarska w pstrokatych mundurach w pionowe niebieskie, pomaranczowe, czerwone i zolte pasy. Niektorzy twierdza, ze te mundury zaprojektowal Michal Aniol, inni zapewniaja, ze maja one zaledwie sto lat, a ich „projektantem” jest kapitan Gwardii Szwajcarskiej. Tak naprawde racje maja i jedni, i drudzy – wojak z aspiracjami projektanta opieral sie na starych szkicach Michala Aniola, w swoim czasie odrzuconych przez konserwatywnych katolikow. Dlatego, gdy w drzwiach pojawily sie jaskrawe roznobarwne stroje, nie zdziwilem sie.

Dziwilo mnie tylko to, ze w mundury byli ubrani nie potezni mlodziency, ktorzy przedlozyli ochrone papieza nad produkcje czekolady, zegarkow i scyzorykow… No dobrze, nie papieza, tylko konklawe. Otoz na podworko lekkim krokiem wbiegly mlode dziewczeta – w kolorowych pasiastych mundurach, w pstrych beretach na glowach, z lekkimi pikami w rekach. A przy nodze kazdej dziewczyny biegl maly piesek o dlugiej jedwabistej siersci, z kokardka na glowie.

– Yorkshire teriery?! – zawolalem.

Elegancka straz zatrzymala sie, otaczajac nas zwartym polkolem.

– Tak – odparl Andriej spietym glosem. – Yorki, wierne psy kardynalow, psy-zabojcy.

Zachichotalem. Po prostu nie potrafilem wyobrazic sobie yorka w postaci psa-ochroniarza. Ulubiency bohemy, kieszonkowe pieski dam z Rublowki i muskularnych aktorow w rodzaju Belmonda – i to maja byc psy-zabojcy?

Dziewczeta patrzyly na nas z kamiennym wyrazem twarzy, psy machaly krotkimi ogonkami.

– Chcialbym porozmawiac z parlamentarzysta – powiedzial Andriej, wychodzac zza drzwi.

Dziewczeta milczaly. Zreszta Andriej najwyrazniej nie zwracal sie do nich, lecz do kogos, kto byl za murem. Minelo z pol minuty, ja przestepowalem z nogi na noge, na wszelki wypadek nie wychodzac za prog, a zegarmistrz-celnik wygladal tak, jakby byl gotow czekac tu nawet do dnia Sadu Ostatecznego.

W koncu z drzwi w murze wyszedl jeszcze jeden czlowiek – tym razem mezczyzna. W srednim wieku, nieco starszy ode mnie, mial na sobie – zamiast pasiastego stroju – cywilne ubranie: ciemne spodnie, jasna koszule, szary welniany sweter. Bez trudu mozna bylo wyobrazic go sobie na ulicach Moskwy, Kimgimu czy Orysultanu – nigdzie nie zwracalby na siebie uwagi.

– Andriej… – Mezczyzna z serdecznym usmiechem ruszyl w strone celnika.

Andriej rozluznil sie i podszedl do mezczyzny, uscisneli sobie dlonie i sie objeli.

– Ciesze sie, ze cie widze, moj biedny zblakany przyjacielu. – Mezczyzna zasmial sie, jakby dawal do zrozumienia, ze nie nalezy brac jego slow zbyt doslownie. – Co sie stalo?

– I ja sie ciesze, ze cie widze, Marko. Poproszono mnie, zeby zorganizowac spotkanie z toba.

– Kto prosil?

– Znajomy z Demosu, bardzo szanowany tam czlowiek.

Marko popatrzyl na mnie i usmiechnal sie serdecznie.

– To pan jest tym szanowanym czlowiekiem z Demosu?

– Nie, ja jestem wyslannikiem – odparlem szybko. – Poproszono mnie o poprowadzenie pertraktacji.

– Pertraktacje to dobra rzecz – powiedzial Marko powaznie. – Slowo moze powstrzymac wrogosc, umocnic przyjazn, zrodzic milosc. Slowa dano nam po to, zebysmy sie rozumieli nawzajem, nawet jesli czasem jest to trudne. Jak masz na imie, mlodziencze?

Skrzywilem sie mimo woli, juz dawno nikt nie nazywal mnie mlodziencem.

– Kiryl.

– Doskonale. Jest pan chrzescijaninem?

– Tak.

– Jeszcze lepiej. I… bylym funkcyjnym? – Marko sie usmiechnal. Skad wiedzial?!

– Tak.

– Bardzo, bardzo interesujace. Andrieju, w imieniu konklawe gwarantuje wyslannikowi Kirylowi bezpieczenstwo i serdeczne przyjecie w naszym swiecie. Gdy tylko wyrazi pragnienie powrotu, zostanie odprowadzony do twoich drzwi.

– Dziekuje, Marko – powiedzial z wyrazna ulga Andriej. – Przechodz, Kiryl. Powodzenia w twoich sprawach, jesli sa legalne i mile Bogu! – rzekl i szybko skoczyl za moje plecy, co bynajmniej nie utwierdzilo mnie w przekonaniu o moim bezpieczenstwie w Opoce.

– A jak ja ich zrozumiem? – zapytalem, nie odwracajac sie.

– No, przeciez teraz ich rozumiesz?

– Teraz tak, ale co bedzie, kiedy wyjde z cla? Czy oni tu mowia po wlosku?

– Nigdy sie nad tym nie zastanawialem. – Andriej sciagnal brwi. – Dziwne rzeczy mowisz, pasierbie przezornosci! Przechodzac przez moje clo do nowego swiata, otrzymujesz znajomosc jezyka tego swiata, przeciez to powszechnie wiadomo.

– Aha. – Dopiero teraz zrozumialem, co mial na mysli Cebrikow, mowiac, ze przeciez ide przez clo. Wiec moze w Orysultanie wcale nie mowia po rosyjsku? – Wielkie dzieki – dodalem stropiony.

– Smialo, smialo, ojcze odwagi! – Andriej popchnal mnie w strone drzwi. – Nie zwlekaj, nie wypada kazac ludziom czekac.

Wyszedlem z cla, a drzwi za moimi plecami zatrzasnely sie, szczeknela zasuwa.

Dziewczeta w pasiastych strojach patrzyly na mnie surowo. Pieski machaly ogonkami. Marko sie usmiechal.

– Dzien dobry – powiedzialem. – Prosze mi powiedziec, czy te pieski to york teriery?

– Poniekad. – Marko skinal glowa. – Uwaza pan, ze nie nadaja sie na ochroniarzy?

– Coz… gdyby mialy bronic przed myszami…

Marko spojrzal na jedna z dziewczat i rzekl:

– Kapralu, pokazcie gosciowi, jak pracuja nasze puszyste maluchy.

Dziewczyna skinela glowa, oddala swoja zabawna (jesli nie zwracalo sie uwagi na ostry grot w ksztalcie liscia) pike kolezance. Podeszla do mnie i wyciagnela reke.

– Poprosze o panska kurtke.

Miala zmyslowy glos, idealny do wyznan milosnych.

Wzruszylem ramionami i zdjalem kurtke. Bylo cieplo.

– Zalezy panu na niej? – zapytala dziewczyna.

– Nie, nie za bardzo

– To dobrze.

Dziewczyna zakolysala kurtka w reku – piesek przy jej nogach bacznie sledzil kazdy ruch – a potem zakomenderowala:

– Zabij.

I podrzucila kurtke.

Pies jakby rozciagnal sie na bruku, a potem wzbil w powietrze. Byc moze do takiego skoku zdolny bylby kot, bardzo silny, zaprawiony w bojach podworkowy kot, ale i to nie sadze. Pies dorwal kurtke na wysokosci dwoch metrow. Razem z nia runal w dol, po czym, klapiacy szczekami, warczacy, rozjuszony klebek siersci potoczyl sie po ziemi. Strzepy materialu lecialy na wszystkie strony. Kiedys widzialem cos takiego, gdy dozorca, koszac trawnik stara kosiarka, najechal na jakas szmate. Po dziesieciu sekundach piesek odskoczyl od kurtki – choc teraz podartej na pasy szmaty nie nazwalby kurtka nawet niezbyt wymagajacy bezdomny.

– Matko kochana – powiedzialem tylko.

Piesek szczeknal i podbiegl do swojej pani. Ta poglaskala go (nie odrywajac ode mnie wzroku), a potem

Вы читаете Czystopis
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату