– U nas jest postepowy system referendum. Kazdy obywatel, w zaleznosci od sumy pieniedzy na koncie w banku miejskim posiada ten czy inny wspolczynnik znaczenia, ktory okresla wage jego glosu na referendum dotyczacym wazniejszych kwestii.
– I to ma byc uczciwe? – oburzylem sie. – Kto bogatszy, ten…
– Nie, nie! – Andriej pogrozil mi palcem. – Zobacz, pieniadze powinny lezec w banku miejskim – w ten sposob pracuja dla dobra miasta i spoleczenstwa. Jesli uzywasz ich w swoim prywatnym biznesie albo trzymasz w skarbonce, to nie troszczysz sie o innych i twoj wspolczynnik znaczenia jest niski. To raz. Referendum jest przeprowadzane wczesnie rano, w sobote. To, ze przyszedles, poswiecajac swoj czas i wygode, dowodzi twojej odpowiedzialnosci, twojego osobistego zainteresowania rozstrzygana sprawa. To dwa. Jesli nie umiesz zarabiac pieniedzy, to znaczy, ze jestes jeszcze zbyt mlody i nie posiadasz doswiadczenia albo wybrales niewlasciwy zawod, czyli jestes niezbyt madry, albo jestes hulaka i utracjuszem. A wtedy, z jakiej racji mielibysmy powierzac ci rozstrzyganie waznych kwestii? Machnalem reka.
– Dobrze, wierze, ze to szalenie postepowe i w ogole super. Jeden bankier wrzuca wszystkie swoje pieniadze na konto i decyduje za wszystkich.
– Skadze! Dziala wspolczynnik, rozumiesz? Jeden czlowiek to tylko jeden glos. I albo mnozy sie go przez zero – jesli w banku nie masz pieniedzy – albo przez cyfre znajdujaca sie miedzy zerem a jednoscia. Tak czy inaczej, wyzej jednosci nie podskoczysz i glosy dwoch sredniozamoznych kupcow przewaza glos nawet najbogatszego bankiera.
– I tak mi sie nie podoba – zaprotestowalem. – Kupowanie glosow za pieniadze…
– O, bracie prostodusznosci! A czy u was nie kupuje sie glosow? – Andriej sie zasmial. – I zeby jeszcze placili pieniadze, zwykle moneta obiegowa sa obietnice.
Pokrecilem glowa.
– Dobrze, nie spieram sie. Szczerze mowiac, wszystko mi jedno, czy jest demokracja, czy feudalizm.
– I wlasnie dlatego, ze jest wam wszystko jedno, zycie sie u was nie uklada – powiedzial pouczajaco Andriej.
Mialem ochote zaprotestowac, ale jakos nie potrafilem bronic Wyzszosci naszego swiata. Demos… tez wymyslili…
– A jaki ustroj jest w Opoce?
– O, ojcze ciekawosci! – Zegarmistrz sie usmiechnal, polityczne dysputy byly chyba jego konikiem. Gdyby zyl u nas, zostalby politykiem albo dziennikarzem. – Tam panuje teokracja. Ale nie zwykla teokracja, tylko darwinistyczna teokracja scholastyczna.
– Jak to? – Moze resztki wiedzy celnika, a moze przeczytane niegdys ksiazki pozwolily mi to zrozumiec… w ogolnosci. – Przeciez tego chyba nie da sie polaczyc?
– A pewnie! Jest tam wladza religijna i wszystko sie wywodzi z Biblii. Ale w swoim czasie pojawil sie w Opoce pewien czlowiek, Karol Darwin. U was tez byl slynny, prawda?
– Prawda. A u was?
– Zginal w czasie podrozy morskiej, najprawdopodobniej na skutek ataku gigantycznej osmiornicy. Nie zdazyl sie zapisac na kartach historii.
Pokiwalem glowa.
– No wiec – kontynuowal Andriej jakby nigdy nic – Darwin stworzyl teorie, ktora postrzega ewolucje roslin i zwierzat jako przejaw woli bozej. Pozniej, razem z mnichem Mendelejewem, z ktorym laczyla go wielka przyjazn, Darwin stworzyl podstawy genetyki praktycznej i nauczono sie modyfikowac twory boze, na wieksza chwale i radosc Stworcy.
Mowil powaznie, ale w kacikach ust kryl sie usmiech.
– Wieksza chwale i radosc? – powtorzylem.
– Tak postanowilo swiete konklawe po trzydziestoletnim dyskutowaniu tej kwestii. Czlowiek, stworzony na obraz i podobienstwo boze, jest wprawdzie nikczemnym robakiem, moze jednak sluzyc jako narzedzie w reku Boga. Biologia i genetyka w Opoce rozwijaly sie siedmiomilowymi krokami. Prace swietego Darwina i swietego Mendelejewa kontynuowal wielki rosyjski asceta, po smierci zaliczony do panteonu swietych.
– Miczurin – powiedzialem ponuro.
– Tak jest! – Andriej sie zasmial. – Iwan Miczurin.
– A jak on zginal? – zapytalem. – Wszedl na jablonke po arbuza i przygniotla go wisnia?
– Co za koszmar! – Andriej nie zrozumial zartu. – Nie, synu wieloslowia! Miczurin zginal podczas eksperymentu razem z calym personelem laboratorium, wiwarium i poletkiem doswiadczalnym. Eksperymenty z genomem, sa, jak wiesz, bardzo niebezpieczne.
Nie wiedzialem. Ale wierzylem na slowo.
Andriej poczekal kilka chwil i westchnal, widocznie mial chec ciagnac rozmowe o demokracji, religii, genomie i swietym Darwinie.
– Mam bardzo dobre wyjscie w Opoce. Znaczna czesc wyjsc zostala zablokowana przez ich wladze, niektore znajduja sie w zupelnie odludnych miejscach. A moje jest uzywane do kontaktow i wychodzi bezposrednio na podworzec konklawe w Watykanie.
– Konklawe?
Andriej westchnal.
– Zapewne wiesz, ze tam jest chrzescijanstwo, wnuku oswiecenia. Ale nie takie jak u was czy u nas. Zadnego papieza, w dodatku bezgrzesznego, tam nie ma. Jest konklawe szesciu kardynalow… Chodzmy, przyjacielu!
Wszedlem za lade, Andriej otworzyl waskie drzwi w scianie i przecisnal sie bokiem.
Ta czesc wygladala na mieszkanie funkcyjnego, ktory zdazyl sie juz urzadzic. Wielka sala z witrazowymi oknami wychodzacymi na cztery strony swiata. W dwa przeciwlegle okna bilo slonce, czy raczej slonca dwoch swiatow Wachlarza.
– Tak – powiedzial Andriej, widzac moje spojrzenie. – Tam jest Opoka. A tam Janus.
– Bylem tam. – Skinalem glowa. – Znasz takich celnikow: Wasylise i Marte?
– Z waszego swiata?
– Tak. Ich wrota wychodza na Janus. Przeszedlem od Wasylisy do Marty.
– W jakiej porze roku?
– Niedawno. Byla wczesna wiosna.
– To znaczy, ze ich wyjscia sa niedaleko mojego. Tam, gdzie wychodza moje drzwi, jest teraz lato. Spojrz.
Zaintrygowany poszedlem za nim. Janus pozostawil po sobie nie tylko okropne wspomnienia, ale rowniez dume – jednak udalo mi sie przezyc w tym niegoscinnym swiecie!
Pod witrazowym oknem, rzucajacym na podloge blyski pomaranczowego i zielonego swiatla, znajdowaly sie zwykle drewniane drzwi z potezna zasuwa. Zdaje sie, ze niezbyt czesto ja odsuwano – Andriej steknal, odciagajac ja teraz, a potem otworzyl drzwi i odszedl na bok, pozwalajac mi podziwiac widok.
Stanalem w progu.
Za drzwiami rozciagalo sie zolte morze piasku. Wial suchy, goracy wiatr wygladzajacy rownine, nie bylo wydm ani nawet kamieni na piasku – jedyne, co cieszylo oko, to niebo: oslepiajaco niebieskie, czyste, z lsniaca tarcza slonca.
– Mozna? – spytalem.
– Oczywiscie. Zajrzyj.
Ostroznie wyszedlem za prog – od razu ogarnal mnie upal – i obejrzalem sie. Z tego swiata clo Andrieja wygladalo jak stary budynek ze zwietrzalego piaskowca, z zupelnie niepasujacym witrazowym oknem na gorze. Nieco z boku staly dwa wkopane w piasek slupy, miedzy ktorymi wisial szarpany wiatrem sznur.
– Poczatkowo probowalem suszyc tu pranie – odezwal sie Andriej. – Ale wysycha na wior i pachnie piaskiem. Za to swietnie suszy sie tu mieso. Much nie ma, latem zawsze ladna pogoda. Takie mieso wychodzi, ze palce lizac!
Skinalem glowa i wrocilem do cla.
– Coz, chodzmy do Opoki – rzekl Andriej, zamykajac drzwi. – Z boza pomoca. – Przezegnal sie.
Na wszelki wypadek przezegnalem sie rowniez. O inne swiaty juz nie pytalem.