– No i gdzie ta wieza? – wymruczalem, rozgladajac sie w swietle rzadkich latarni.
Dom, transformator, jeszcze jeden dom…
Oho! To nie byl dom.
Waski dwupietrowy budynek – jedna klatka, po trzy okna na kazdym pietrze – wcale nie byl kamienica. To byl kolejny wariant wiezy celnika!
Rzecz jasna, po domku Wasylisy w Charkowie nie powinienem sie juz niczemu dziwic. To raczej moja wieza wygladala niezwykle, nawet z punktu widzenia Moskwy, jak najprawdziwsza wieza, tyle ze cisnien.
Ale patrzac na dom Wasylisy, czulo sie powiew innego swiata, czulo sie
A to byl zwyczajny dom, tylko zaniedbany. Jak to sie mowi – proletariacki.
W oknach brudnawe zaslonki i doniczki z przywiedlymi kwiatami. Na dachu krzywa antena. Drzwi wejsciowe stare, drewniane, obite metalem, niedawno pomalowane, ale kiepska brazowa farba juz sie luszczyla i odpadala platami, ukazujac stara niebieska farbe. Domofon – tani i mechaniczny, ale drzwi i tak uchylone.
A ze srodka dobiegal wlasnie starczy, klotliwy glos:
– I pragne zauwazyc, ze to juz drugi raz w tym roku! Nie mialem Internetu przez trzy godziny! I w dodatku nie chcieliscie przyjechac!
– No i po co panu Internet w srodku no… – zaczal ktos zmeczonym glosem i od razu urwal.
Ostroznie wszedlem na klatke. Pachnialo kotami, ale nie sadze, zeby koty faktycznie tu mieszkaly, to raczej mimikra wiezy. Po wyszczerbionych schodach wszedlem na pierwsze pietro – byly tu tylko jedne drzwi, rowniez uchylone. Spod podniszczonej dermy wystawaly kawalki waty. Cyfra „1” wisiala na jednej srubce, z glebi mieszkania plynelo swiatlo.
Zajrzalem do srodka i cicho wszedlem.
Pokoj zaczynal sie od razu, bez posrednictwa przedpokoju. Bardzo duzy, zagracony, a jednoczesnie zaskakujaco czysty, wygladal jak spelnienie marzen nastoletniego maniaka komputerowego.
W jednym kacie stalo duze niezascielone lozko. Poduszkom nie zaszkodziloby wytrzepanie, koldrze wyprostowanie; zdaje sie, ze na to lozko czlowiek po prostu padal i od razu zasypial kamiennym snem.
W drugim kacie widniala wypasiona kuchenka – najwyrazniej nieuzywana. Na lsniacej ceramice stala prosta mikrofalowka z otwartymi drzwiczkami, w srodku, na szklanej poleczce lezal kawalek pizzy.
Trzeci kat zajmowala potezna biblioteczka. Pstrokate ksiazki fantastyczne sasiadowaly z jakimis poradnikami technicznymi w miekkich okladkach i powaznymi, ciemnozielonymi tomiszczami.
Czwarty kat stanowil kamien wegielny tego pomieszczenia.
Ogromne biurko komputerowe. Obudowa komputera, tak duza, ze mozna by w niej umiescic potezny serwer. Dwa wielkie monitory, drukarka, skaner, ekspres do kawy – wydawalo mi sie nawet, ze polaczony kablem z komputerem – ale postanowilem uznac, ze faktycznie mi sie wydawalo. Natomiast juz podstawka pod filizanke z kawa naprawde byla podlaczona do komputera. Znamy, znamy takie bajery, sprzedawalismy je na kopy przed Nowym Rokiem i 23 lutego, idealny prezent dla mlodego admina od jego mlodej adminki… I wszystko to swobodnie, w calkowitej zgodzie miescilo sie na biurku, stanowiac centrum pomieszczenia – coz z tego, ze w kacie.
A przed biurkiem stal Fotel.
Tak, wlasnie Fotel, pisany wielka litera. I cos mi mowilo, ze takiej gigantycznej konstrukcji z ciemnej skory, umieszczonej na lekkomyslnych koleczkach nie mozna tak po prostu kupic w sklepie – zapewne robi sie je na zamowienie we Wloszech, za ciezkie pieniadze. Fotel nie byl jedynie miejscem, na ktorym sadza sie tylek, lecz czyms w rodzaju kokonu z wysokim oparciem, z „uszkami”, wystajacymi z przodu w okolicach glowy, i szerokimi poreczami. Jesli zobaczycie gdzies zdjecie Rockefellera czy Churchilla przy pracy, od razu zrozumiecie, o czym mowie.
Ale na tym ideale meblowej doskonalosci zasiadal bynajmniej nie nastolatek, ktory bardzo pasowalby do tego wnetrza, i nawet nie gruby naczelnik, ktory pasowalby do fotela. Skorzany potwor zawieral, niczym skorupa wyschniety orzech, chudego siwowlosego staruszka, ubranego w spodnie wypchane na kolanach i wyswiechtana koszulke z krotkimi rekawami.
Przed nim stalo dwoch kolesi w moim wieku w bluzach z napisem „Korbina-telekom” na plecach, miedzy nimi a staruszkiem, na rogu biurka, lezal jakis papierek.
– Nie podpisze protokolu przyjecia – powiedzial starzec z wyrazna satysfakcja. – Mam z wami umowe na serwis calodobowy, a przez trzy godziny nie mialem Internetu!
– Dwie godziny dwadziescia minut.
– Niewazne! Jechaliscie dlugo, naprawialiscie dlugo!
– Panie Cebrikow, to stary dom, kable sie sypia…
– Ten dom przezyje was, mlodzi ludzie! – zawolal staruszek i pomyslalem, ze ten zgrzybialy, klotliwy starzec ma racje: dom bedzie stal dlugo, bardzo dlugo.
Wtedy spojrzenie staruszka spoczelo na mnie – zdaje sie, ze ze wzgledu na wiek rowniez zostalem zaliczony do serwisantow.
– A pan co powie?! – zawolal dziadek zadziornie.
– Ja przyszedlem w innej sprawie, Nikolenka – powiedzialem; dziwnie sie czulem, zwracajac sie do starego awanturnika w tak poufaly sposob. – Ja chcialbym jednymi drzwiami wejsc, a drugimi wyjsc.
Staruszek zamrugal, a potem bez slowa podpisal protokol.
Jeden z chlopakow zlapal swistek z westchnieniem ulgi i obaj „korbinowcy” ruszyli szybko do drzwi. Mrugnalem do tych nieszczesnikow; chlopak, ktory zlapal dokument, przewrocil oczami.
Coz, praca w serwisie to ciezki kawalek chleba. Zwlaszcza gdy trafi sie taki uparty klotnik.
Za chlopakami trzasnely drzwi, rozlegl sie tupot nog na schodach, chyba chcieli wyniesc sie stad jak najszybciej.
– Cos nie moge sobie przypomniec. – Staruszek zmruzyl oczy, patrzac na mnie. – Widzielismy sie juz?
– Nie.
– Ee… – Dziadek przygladal mi sie, chyba nie mogac znalezc okreslenia. – Jestes… funkcyjnym?
– Bylym – odparlem uczciwie.
– A… Znudzilo ci sie siedzenie na uwiezi? – Pan Cebrikow mrugnal do mnie. – Ech, mlodosc. Myslisz, ze mnie bylo wesolo? W tysiac osiemset szescdziesiatym szostym? Czlowiekowi niemlodemu, doswiadczonemu przez zycie, ale pelnemu ciekawosci? Dostalem wyjatkowo krotka smycz – trzy tysiace siedem metrow!
– Och… – westchnalem.
– Do murow Kremla jeszcze moglem dojsc, ale juz do srodka nie bylo mowy – powiedzial staruszek z taka uraza, jakby wczesniej codziennie chodzil na Kreml do pracy. A moze tak wlasnie bylo? Skad moge wiedziec? – Wprawdzie bylem juz czlowiekiem starszym, ale z natury dziarskim i milujacym wolnosc i wcale nie bylo mi latwo! A jednak wytrzymalem! Doczekalem sie telefonu, radia, telewizji. Teraz to juz latwo. Caly swiat na wyciagniecie reki, co mi tam smycz!
Zaczekalem cierpliwie, az przestanie chichotac. Odruchowo zerkalem ponad ramieniem staruszka na monitory.
Zabawne.
O ile moglem sie zorientowac, na obu monitorach byl jeden i ten sam blog: dziennik elektroniczny, popularna rozrywka mlodych nicponi i starych leni.
Na jednym monitorze staruszek wystepowal w imieniu dziewczyny, na drugim w imieniu chlopaka. Dziewczyna i chlopak prowadzili zazarta dyskusje, a caly tlum, pewnie prawdziwych ludzi, komentowal ich rozmowe.
– Zabawy, zabawy… – powiedzial staruszek, widzac, na co patrze. – Sadzi pan, ze trace czas?
– To nie moja sprawa – odparlem.
– Rozsadne podejscie! Coz, mlody czlowieku, ja, z wyzyn przezytych lat, widze, ze wszystkie dzialania czlowieka to marnosc. Milosc, nienawisc, przyjazn, wiara, pogarda, zazdrosc, wscieklosc, patriotyzm, natchnienie – wszystkie nasze uczucia spalaja sie i przemieniaja w nicosc. I czy to wazne, czy kochasz naprawde… – Zawahal sie i sprecyzowal: – Z powodu wieku zmuszony jestem wylaczyc cielesny aspekt milosci… czy kochasz naprawde, czy tylko udajesz milosc, wmawiajac sobie i innym, ze doswiadczasz nieziemskich namietnosci?
– Nie wiem. Chyba jednak wazne.
– Jest pan mlody – rzekl z ciepla, ojcowska intonacja staruszek. – Jakze pan jest mlody… A wie pan, ze w czasie wojny z Napoleonem bylem jeszcze mlodszy od pana? Prawie dzieciak, ale tak samo zapalony. Ucieklem z