Nie, nie moge nie ufac czlowiekowi, z ktorym porywam sie na wojne swiatow! Nie mam wyjscia, musze mu zaufac.
– Brakuje tylko zdjecia satelitarnego – powiedzialem.
– Zdjecie nic by nie dalo. – Kotia machnal reka. – Tam, gdzie jest clo, bylaby biala plama albo jeszcze jakis inny defekt.
No prosze, nie wiedzialem o tym. Zreszta, przeciez tak naprawde niewiele wiedzialem o zyciu funkcyjnych.
– Mam nadzieje, ze Nikolaj mnie nie pozna – wymruczalem.
– Recze. On ma w nosie sprawy funkcyjnych.
– A czy ja zobacze jego wieze? Czy to tez… biala plama…
– Z tego, co rozumiem, powinienes zobaczyc, zostala ci przeciez czesc zdolnosci. Znalazles dom Wasylisy!
Skinalem glowa. Zwlekalem z wyruszeniem w droge – nie chcialo mi sie stad wychodzic, ale z drugiej strony mialem ogromna ochote zobaczyc zwykly, normalny swiat.
– Czyli odnajduje Nikolaja…
– Tak, w ostatecznosci pokazesz mu wizytowke, w razie czego niech zadzwoni, udziele mu wskazowek. – Kotia sie usmiechnal. – On ci wyjasni, jak znalezc Andriusze w Oryzyltanie, Andriuszy wreczasz list i poprosisz go o zorganizowanie negocjacji z wladzami Opoki.
Znowu skinalem glowa, niczym porcelanowy Chinczyk z bajki Andersena. Tak, ten, kto ciagle przytakuje, nie jest zbyt madry.
– Zebym tylko nie zamienil poscigu Arkanowcow na skostnialych popow – burknalem raczej dla pozoru niz z przekonania.
Tak naprawde myslalem juz tylko o jednym: zaraz zobacze Moskwe!
Obrzydly mi juz i Charkow, i Nirwana, i Janus, i Polska, ba, nawet Tybet! Przemknalem ta dziwna trasa miedzy trzema krajami i trzema swiatami, rzucajac na prawo i lewo szybkie spojrzenia, i poczulem tylko rozdraznienie. Dlaczego? Czy bylem tam za krotko? Nie, przeciez zdarzalo mi sie juz dobrze bawic w krotkich podrozach. Za duzo wszystkiego? Tez raczej nie, przeciez jezdzilismy z Anka autokarem po Europie i bylismy zadowoleni.
A moze podroz powinna miec prawidlowy poczatek i koniec? Moze nie powinna byc nieproszona i nieprzewidziana?
Chyba wlasnie o to chodzilo.
Tybet nie sprawil mi radosci, pobyt w Polsce sie nie udal (bylem pewien, ze gdyby nie policja, ja i Marta spedzilibysmy wspanialy wieczor!).
Moze, gdy teraz wyrusze do Opoki uzgodniona trasa, podroz przyniesie mi choc odrobine przyjemnosci?
– Wyslij mnie, Kotia – powiedzialem. – I, tego… jak tylko wroce z tego twojego Arasultana, od razu sciagnij mnie do siebie. Dobrze?
Kotia skinal glowa i wstal, wycierajac rece serwetka.
– Dobrze. Wysadze cie tuz obok, przy szpitalu. Jego reka zaczela sunac w powietrzu, jakby kreslila runy – za palcami plynely niebieskie plomyki. Pomyslalem, ze bylaby z niego calkiem niezla reklama Gazpromu. A gdyby mieszkal w Ameryce, calkiem niezly bohater komiksow. Czlowiek-palnik…
Zachichotalem cicho, a Kotia zerknal na mnie podejrzliwie. Ciekawe… Ja mu troche nie ufam. On mnie pewnie tez…
– Gotowe – oznajmil Kotia, odsuwajac sie. Napis plonal w powietrzu bladym ogniem.
Zrobilem krok do przodu i pomyslalem, ze gdyby Kotia chcial mnie zlikwidowac, to mialby idealna okazje. Wyszedlbym teraz w samym srodku pieca hutniczego, na dnie jeziora Bajkal, albo na szczycie Uralu – i juz, po zabawie.
W ostatniej chwili otworzylem usta i wciagnalem powietrze – jak we wznoszacym sie szybko samolocie. Jesli wokol mnie bedzie woda albo wrzacy metal, to i tak niczego to nie zmieni.
Jak sie po chwili okazalo, nieslusznie podejrzewalem Kotie o niecne zamiary.
Wciagnalem w pluca rzeskie moskiewskie powietrze, zakaslalem i pomyslalem, ze wcale nie jest lepsze od wody. Jak my mozemy tym oddychac przez cale zycie?!
W dodatku zaczely lzawic mi oczy, ale nie od powietrza – porazilo mnie jasne swiatlo latarni przy bramie. Panowala ciemnosc – w Moskwie bylo chyba trzy albo cztery godziny wczesniej. Wczesny swit, pozna jesien.
Padal drobny sniezek, jak kasza manna. Powietrze nawet nie bylo zimne, tylko przejmujace. Stalem przed brama z tabliczka „Szpital polozniczy numer 9”; w malej budce ochroniarza cmilo sie swiatlo, kilka krokow dalej dreptal przed brama mlody mezczyzna, podobnie jak ja zbyt lekko ubrany.
Odwrocil sie, popatrzyl na mnie zapytal serdecznie:
– Zona?
Zerknalem na tabliczke i wykrztusilem:
– Maz. W sensie… ja jestem mezem… a tam, tak, zona.
Zdaje sie, ze mezczyzna gotow byl wysluchac dowolnych bredni.
– Pierwsze?
– Aha – odparlem na chybil trafil.
– A u mnie drugie. Albo druga. – Zasmial sie. – Lekarzom nie mozna ufac, juz raz spodziewalismy sie dziewczynki. Zimno?
Wzruszylem ramionami i dostalem do reki metalowa piersiowke z odkrecona zakretka.
– Napij sie.
Stropiony i oszolomiony, poslusznie sie napilem. Koniak splynal ciezka, goraca fala po gardle. Cholera! No nie, przeciez nie z rana!
– Palisz?
– Tak…
– Bierz.
Papierosa – mocne, prawdziwe marlboro – wzialem juz swiadomie, musialem zabic czyms okropny smak w ustach. Nigdy nie pilem koniaku z samego rana – i jak sie okazuje, dobrze robilem!
– Corka dobrze, dwoch synow drugie dobrze – mowil dalej mezczyzna. – Ech, chcialem isc na porod rodzinny, slowo daje, nie boje sie! Ale zona nie chciala. A nuz, mowi, przestaniesz mnie potem kochac, zdarzaly sie takie przypadki. To inteligentna kobieta, o porodzie wszystko zawczasu przeczytala. – Napil sie koniaku i niekonsekwentnie dodal: – Wszystkie baby sa glupie! No gdzie ja bym przestal ja kochac.
Zaciagnalem sie kilka razy i rozejrzalem ukradkiem. Tak… powinienem isc wzdluz ogrodzenia…
– Powodzenia – powiedzialem. – Pojde juz. Powiedzieli mi, ze jeszcze za wczesnie, kazali przyjsc po poludniu.
– Mnie tez – wyznal mezczyzna. – Ale ja juz wole postac tutaj. Zajrze potem, dowiem sie, co i jak. A moze sie pomylili? Co? Lekarzom nie mozna wierzyc.
Uscisnalem na pozegnanie wyciagnieta reke i poszedlem wzdluz ogrodzenia, zostawiajac gadatliwego tatusia przed brama, w oczekiwaniu na wiesci od lekarzy, ktorym nie mozna ufac.
O dziwo, rozmowa wprawila mnie w dobry humor. Szedlem i sie usmiechalem.
Ludzie nie podejrzewali nawet istnienia funkcyjnych. Zyli i cieszyli sie zyciem, pracowali i rodzili dzieci, jezdzili na urlopy i skladali pieniadze na nowy samochod, grali z przyjaciolmi w preferansa. Funkcyjni byli dla nich takim samym wymyslem, jak Spiderman czy transformersi. I wcale nie bylem taki pewien, czy zamieniliby swoje zycie na nasze cuda.
Chociaz nie, moze by zamienili. Jest jedna wspaniala nagroda – bardzo, bardzo dlugie zycie – i wlasnie ona przesadza o wszystkim.
Gdyby tylko mozna bylo miec jedno i drugie: i zdolnosci, i wolnosc.
Ale przeciez wlasnie ja i Kotia nad tym pracujemy. Tak czy nie?
Zamyslony, dopalilem papierosa i wrzucilem niedopalek do kaluzy – w zasiegu wzroku nie bylo zadnego kosza. Ciekawe, dlaczego czlowiek, ktory ma zamiar nasmiecic, mimo wszystko wyrzuca niedopalek czy paczke po chipsach nie byle gdzie, ale tam, gdzie juz wczesniej ktos nasmiecil? W ostatecznosci do kaluzy, na pobocze czy do rowu. A ten, kto smieci na srodku drogi czy chodnika, budzi powszechne oburzenie.
Widocznie w glebi duszy wszyscy, nawet najwieksi niechluje, rozumiemy, ze nie wolno smiecic!