Niestety, kazdy widzi inaczej swoja droge do zbudowania tego wspanialego spoleczenstwa. I jesli sie zastanowic, to wysilki filozofow czy socjologow nie stworzyly nic bardziej zdolnego do zycia niz klasyczna utopia – gdzie nawet najskromniejszy chlop mialby co najmniej trzech niewolnikow.
Ludzkosci po prostu brakuje dwunoznych bydlat. Zmienianie w niewolnikow swoich bliznich stalo sie niemodne, a jeszcze nie nauczylismy sie produkowac robotow ze srubek czy bialka. Ale gdy tylko sie nauczymy, bedziemy ja mieli. Bedziemy mieli utopie. Te, ktorej godna jest ludzkosc.
Nie zdolalem zrozumiec, jaki byl charakter relacji miedzy Kotia i mnichami klasztoru buddyjskiego, za kogo oni go uwazali i dlaczego mu sluzyli. W kazdym razie rano znalazlem moje ubranie idealnie czyste i wyprasowane, a gdy wyszedlem z malego pokoiku, w ktorym spalem, do „angielskiej” sali, juz czekalo sniadanie – zupelnie niepasujace do buddyjskiej religii: omlet, kielbasa, parowki.
– Do czegos ty doprowadzil mnichow – wymruczalem, patrzac na Kotie, ktory palaszowal parowki obficie polane keczupem.
Byl ubrany tak, jakby zszedl na sniadanie w jakims eleganckim hotelu – spodnie, marynarka, biala koszula. Brakowalo tylko krawata.
– O, gdybys wiedzial, ile mnie to kosztowalo! – odparl z duma Kotia. – Na obiad ugotuja mi kure!
– Zywcem? – zapytalem, nakladajac sobie omlet, zimny, ale z wygladu apetyczny.
Kotia sie zasmial.
– Illan jeszcze spi – oznajmil, choc nie pytalem. – Chcesz poczekac, az wstanie, czy wyruszysz wczesniej?
– Zjem i wyrusze – powiedzialem, zerkajac na male okienko, za ktorym byl szary, chlodny swit i podswietlone rozowym swiatlem slonca szczyty gor. Az chcialo sie czytac Rericha i Blawatska.
– Przerzuce cie do Moskwy – rzekl Kotia. – Dobrze? Stamtad sa trzy dogodne przejscia do Oryzyltanu. Tam znajdziesz Andriuszke. – Polozyl przede mna koperte. – Tu jest list do niego, mozesz przeczytac, nie zakleilem.
Wzialem koperte – stara, ze znaczkiem „Poczta ZSRR” – i schowalem do kieszeni, a Kotia mowil dalej:
– W liscie prosze Andriusze, zeby zorganizowal ci bezpieczne przejscie do Opoki i kontakt z kims z ich wladz, nieoficjalnie oczywiscie. To sprawdzona droga, nie raz juz tak zalatwiano rozne sprawy.
– A ja myslalem, ze z fanatykami religijnymi nie da sie nic zalatwic.
– Kiryl, daj spokoj! Fanatycy lataja i wykonuja rozkazy, a wladze zawsze sa calkiem do rzeczy. Jestem pewien, ze jesli mozemy zmierzyc sie z Arkanem, to oni tez szybko zdecyduja sie na negocjacje.
– I co ja mam tam mowic? Prosic o pomoc? – spytalem, dlubiac widelcem w omlecie, ktory jednak byl niesmaczny.
– Tak… Ze jestes funkcyjnym, ktory zerwal ze swoja funkcja. Ze masz znajomego kuratora i wlasnie jego, to znaczy mnie, przekonales do tego, zeby wystapic przeciwko Arkanowi. Opowiedziales o swojej wizycie tutaj, o zlej akuszerce Iwanowej. Ja sie przejalem i teraz jestesmy gotowi wystapic przeciwko Arkanowi. Musimy sie tylko dowiedziec, w jaki sposob ludzie staja sie funkcyjnymi.
– Albo jak zrobic z funkcyjnych zwyklych ludzi.
Kotia sie usmiechnal.
– No wlasnie. I jeszcze wykrywac obcych oraz zamykac przejscia miedzy swiatami. Duzo roboty, ale jestesmy gotowi przyjac delegacje z Opoki, zapewnic jej tutaj transport i pieniadze.
– Zwariuja w naszym swiecie – powiedzialem.
– Niewykluczone – odparl wesolo Kotia. – Ale moga sie tez przemoc, pomodlic i zaadaptowac.
– I co, tak od razu dadza mi odpowiedz?
– Nie przypuszczam. – Kotia pokrecil glowa. – Biurokraci sa wszedzie, tam rowniez. Po przedstawieniu naszego stanowiska wracaj do Oryzyltanu. Pomieszkaj u Andriuszy, to goscinny czlowiek, albo jedz do Moskwy. Szczerze powiedziawszy, nie wiem, gdzie bedzie spokojniej.
– A jak skontaktuje sie z toba?
– Poczuje, gdy zjawisz sie w naszym swiecie – odparl Kotia. – Ale na wszelki wypadek… jesli nagle strace te zdolnosc…
Wyjal z kieszeni czarny skorzany wizytownik, przedmiot absolutnie niewyobrazalny u dawnego Kotii, i podal mi srebrzysty prostokacik.
Byl na nim tylko numer. Bardzo dlugi.
– Satelitarny – wyjasnil Kotia. – Coz poczac, nie ma sensu odzegnywac sie od techniki.
– Aha. – Schowalem wizytowke. – Super.
Kotia i telefon satelitarny – to tez bylo dziwne. Jeszcze dziwniejsze niz jego stanowisko kuratora funkcyjnych na naszej Ziemi.
– Ja tez nie bede tu siedziec z zalozonymi rekami – wyjasnil Kotia. – Mam umowiona rozmowe z jednym politykiem.
– Z Dima? – blysnalem erudycja.
Kotia sie rozesmial.
– Mowisz jak czlowiek, ktory poznal jednego Chinczyka i przy spotkaniu z drugim mowi: „Poznalem pana Sun Wynia, nie zna go pan czasem?”. Nie, Kiryle. To powazniejsze spotkanie. Z Piotrem Piotrowiczem… jesli to imie cos ci mowi.
– Pozdrow ode mnie jego referenta Sasze – odparlem. Kotie zatkalo, teraz patrzyl na mnie z nieukrywanym zdumieniem.
– Oho… I kiedy zdazyles… Zreszta, niewazne. Moze umiesz jeszcze wiazac krawat?
Wyjal z kieszeni marynarki zwiniety jedwabny krawat – zlocisty, z ledwie widocznymi fioletowymi rybkami, najwyrazniej drogi.
– Umiem – odparlem. – Wiazalem ojcu… zawsze albo matke prosil, zeby mu zawiazala krawat, albo mnie.
– A ja nigdy sie nie nauczylem.
W milczeniu zalozylem krawat na wlasna szyje i zawiazalem prosty wezel.
– Dzieki – powiedzial Kotia, biorac ode mnie krawat. – Wez kurtke, w samej koszuli sobie po Moskwie nie pobiegasz. W wewnetrznej kieszeni sa pieniadze.
Kurtka lezala na lawie pod sciana. Nie wygladala na ciepla, byla raczej wielosezonowa, z grubego szarego materialu, zapinana na guziki. Ale chyba nie bede duzo biegal po Moskwie.
– Tak… do kogo cie tu przerzucic? – zastanawial sie na glos Kostia. – Zeby czlowiek nic o tobie nie wiedzial…
– Funkcyjny mialby nie wiedziec? – spytalem z powatpiewaniem. – Myslisz, ze to mozliwe? Chyba wszyscy czytaja „Funkcje cotygodniowa”?
– Nie. Sa tacy, ktorzy swiadomie odsuwaja sie od zycia funkcyjnych, zabawiaja w czlowieka. Sa tacy, ktorzy zobojetnieli, zyjac kolejna setke lat, i pograzyli sie w swoich pasjach – zbieraniu znaczkow z orchideami, hodowli rzadkich rybek akwariowych, wyszywaniu krzyzykami portretow wielkich pisarzy. A sa tez funkcyjni analfabeci.
– Analfabeci? – zachwycilem sie.
– Tak. Ale to glownie w Afryce i Azji, a ciebie przerzuce do Oryzyltanu przez Moskwe. – Kotia zastanawial sie nad czyms, marszczac czolo. – Danila cie przerzuci, ale pozna. Anna moze nie poznac, ale… O, za to Nikolka nie pozna na pewno!
– Czemu? – spytalem kwasno.
– On ma alternatywne podejscie do informacji. – Kotia usmiechnal sie przebieglym usmiechem czlowieka, ktory nie chce przed czasem zdradzac pewnej tajemnicy. – On jest w porzadku, to dobry celnik. Bylibyscie kolegami, nawet mieszka po sasiedzku, w Marinej Roszczy, przyjaznilibyscie sie domami… to znaczy, wiezami. Masz tu adres.
Wyjal z kieszeni jeszcze jedna wizytowke i szybko, bez zastanowienia napisal cos na odwrocie. Podal mi kartonik. Zerknalem na te notatki: „Przy szpitalu polozniczym numer dziewiec skrecic…” – i trzy linijki wskazowek. Pomyslalem, ze nie chodzi tu tylko o dobra pamiec, zdaje sie, ze Kotia juz wczesniej zdecydowal, do kogo mnie skieruje, a teraz tylko tak udawal, dla fasonu.
Chociaz, moze sie myle, moze po prostu kurator zna wszystkich celnikow?
A moze Kotia po prostu lubi odwiedzac inne swiaty i pamietal najdogodniejsze przejscia?