9.
Znane powiedzenie: „Poskrob Rosjanina, znajdziesz Tatarzyna” nie raz i nie dwa zdumiewalo obcokrajowcow. No bo co to wlasciwie mialo znaczyc? Ze Rosjanie to bardzo brudni Tatarzy? A moze to jakas przenosnia? Ale jaka?
Sami Rosjanie i Tatarzy zawsze uwazali, ze powiedzenie mowi o tym, jak bardzo przemieszaly sie w Rosji jezyki i narody. Nie dopatrywali sie w nim niczego negatywnego, przeciwnie, byli dumni z tego internacjonalizmu, ktory znalazl odzwierciedlenie w przyslowiach.
A przeciez tak naprawde o „skrobaniu Rosjan” zaczeli mowic wlasnie zagraniczni goscie, i to w znaczeniu obrazliwym zarowno dla Rosjan, jak i dla Tatarow: pod cienka warstwa cywilizacji znajdziesz dzikusa.
Na szczescie Rosjanie i Tatarzy byli za slabo ucywilizowani, zeby zrozumiec subtelnosc europejskiego sarkazmu, zaczeli z usmiechem powtarzac to powiedzonko, ostatecznie utwierdzajac swiat w swojej przebieglosci.
Jednak w tym wariancie Rosji, w jakim sie teraz znalazlem, powiedzonko moglo pelnoprawnie funkcjonowac – bylem w Rosji muzulmanskiej!
Zreszta nie, juz samo pojecie „Rosji” nie mialo tu zadnego sensu. Nie bylo tu Rosji, podobnie jak nie bylo Anglii, Niemiec, Chin, USA. To swiat miast-panstw, oddzielnych terytoriow, ktore nigdy nie stworza imperium. Jakims cudem funkcyjnym udalo sie utrzymac go w epoce feudalizmu, w czasach, gdy okreslenie „my pskowianie” czy „ja kazanski” znaczylo wiecej niz: „ja Rosjanin” czy „ja Tatarzyn”. Narody rozpelzaly sie po Europie i Azji, laczyly, podbijaly, niszczyly, asymilowaly, zmienialy wiare, zmienialy nazwy. Malo kto wie, ze na przyklad przodkowie Czeczencow byli chrzescijanami, a Tatarzy to wcale nie Tatarzy tylko Bulgarzy, ktorzy wzieli swoja nazwe od plemienia Tatarow, wyniszczonych przez Mongolow jeszcze za czasow Czyngis-chana. Historia to wesola wietrznica, tylko jej humor jest przewaznie czarny.
Pierwsze skojarzenie, jakie przychodzi czlowiekowi do glowy: „Znalazlem sie w Rosji, w ktorej u wladzy sa islamisci”, mozna smialo odrzucic. Trafilem do miasta Orysultan, ktore istnieje zamiast Moskwy w swiecie zwanym Weroz. Zamiast Sztokholmu jest Kimgim, zamiast Kijowa pewnie jakas Ababagalamaga, a zamiast Paryza – Dyr- Bul-Szczyl. I pewnie tylko polskie miasto Szczecin, niewymawialne dla kazdego narodu zachodniego, nie zmieniloby swojej nazwy.
Rosjan, Niemcow, Tunguzow, Koriakow, Tatarow, Baszkirow nie ma tutaj i nigdy nie bylo. To inny swiat, tylko odrobine podobny.
I z ta mysla wyszedlem z cla Nikolaja Cebrikowa. Rozejrzalem sie i parsknalem smiechem.
Od strony Orysultanu clo wygladalo jak… jak grobowiec? Jak mauzoleum?
Tak, raczej mauzoleum. Ale nie to komunistyczne na placu Czerwonym, z mumia Lenina w srodku, lecz zwykle wschodnie mauzoleum: wysoko sklepione wejscie, w ktorym kryja sie drzwi z
– Matko kochana – wymamrotalem. – Przeciez to cmentarz!
Od razu zrozumialem, co to za tajemnicze budowle sa wokol mnie: to mauzolea, grobowce! Wschodni cmentarz! No tak, a jaki mialby byc w tym miescie?
Nikolaj Cebrikow musial byc ciekawym czlowiekiem, skoro jego clo wyroslo na cmentarzu.
Szedlem wzdluz mauzoleow, ogladajac napisy nad drzwiami. O dziwo, napisy byly po rosyjsku; czesto mozna bylo tez spotkac rosyjskie imiona: „Syna Piotra, Wasylija, miejsce pochowku. Niech bedzie laska Allacha nad nim miloscia szczodra! W imie Boga milosciwego i milosiernego. Kazda dusza doswiadczy smierci, a potem wroci do nas!”.
Albo taki: „Wyznawcy prawdziwej wiary! Jednoczcie sie! Wtedy czeka was laska! Syn Rawila, Iskander, spoczywa tutaj”.
Niektore napisy zaskakiwaly, przypominajac, ze nie jestem na „swojej” Ziemi: „Nie ma Tengri ponad Allacha. Mohammed – wyslannik jego!”.
Wiekszosc napisow zdobily wyrzezbione kwiaty, wzory geometryczne. Zdjec nie bylo, ale chyba w naszym swiecie tez nie jest to przyjete u muzulmanow.
Bardzo czesto nagrobne napisy przypominaly filozoficzne czy teologiczne wypowiedzi: „Wylacznie z boza pomoca mozna zerwac ze zlem i stac sie godnym czlowiekiem! Pamietajcie o tym na moim przykladzie czlowieka nikczemnego!”.
A potem natknalem sie na male mauzoleum (drzwi byly tu chyba tylko atrapa), przeczytalem napis i wzdrygnalem sie: „Jestem w raju i pieszcza mnie gurie. Ale jestem niepocieszony i dlatego placze, ona nie jest dla mnie mama, nie jest mama. Podchodzi aniol, daje mi zabawke. Ale ja jestem niepocieszony i placze: on nie jest tata, wiem o tym”.
Cala egzotyka, wszystkie dziwnostki tego swiata nagle stracily znaczenie. Stalem przy mogile dziecka i bez wzgledu na to, w co wierzyli jego rodzice – w Chrystusa czy Allacha, Tengri czy teorie ewolucji Darwina – ich rozpacz byla bardzo naturalna i bardzo prawdziwa.
Poczulem chlod, ale to nie byla wina wiatru. Objalem sie rekoma i stalem tak, patrzac na obca mogile w obcym swiecie…
…ktory w jednej chwili przestal byc mi obcy. Zmienil sie z kolorowej pocztowki, z eksperymentu arkanowskich naukowcow w prawdziwy wszechswiat, albowiem tylko w prawdziwym wszechswiecie ludzie umieraja.
– Nie trzeba plakac – powiedzialem polglosem do mogily i powoli poszedlem dalej, po kamiennych sciezkach miedzy mauzoleami, juz nie czytajac napisow.
Ciekawe, czy funkcyjni maja dzieci?
Tak, to ciekawe pytanie. Czy funkcyjni zaplacili za swoje zdolnosci jedynie swoboda przemieszczania sie? Czy smycz to jedyne ograniczenie? Czlowiek dosc szybko godzi sie z brakiem wolnosci i nawet zaczyna dopatrywac sie w niej wygody – najlepszym przykladem jest Nikolenka-dekabrysta. Jednak dla swojej milosci, dla dzieci, gotow jest zerwac wszelkie lancuchy i pojsc na pewna smierc.
Dla wiekszosci funkcyjnych ulubiona rozrywka byl seks. Ale zaden z funkcyjnych, ktorych znalem, nie zalozyl rodziny.
Przy wyjsciu z cmentarza, przed wysokim – wielkosci czlowieka – kamiennym ogrodzeniem, zobaczylem pierwszych mieszkancow Orysultana – dwoch niemlodych juz mezczyzn, nieco przypominajacych Tatarow. Ale ubrani byli calkiem zwyczajnie: buty, spodnie, palta.
Uklonilismy sie sobie w milczeniu i rozeszlismy.
Coz, pierwsza proba wypadla pomyslnie: moj wyglad nie budzil zdumienia w tubylcach.
Swiatynia Isy-proroka, ktora wywolalaby gniewny okrzyk protestu u kazdego moskiewskiego kaplana, karykaturalnie przypominala sobor Chrystusa Zbawiciela, choc pewnie nie bylo miedzy nimi zadnego zwiazku – historia naszych swiatow zbyt sie od siebie roznila, „rozstaje” kryly sie w mroku wiekow. Swiatynia stala w innym miejscu niz u nas, mniej wiecej w rejonie naszej Majakowki – pod warunkiem, ze Kreml znajdowalby sie w tym samym miejscu co w naszej Moskwie. Pozorne podobienstwo niklo po dokladniejszym przyjrzeniu sie. Wprawdzie byla kopula, ale byly tez dwa minarety, wyrastajace bezposrednio z kopuly, wylozone blekitnymi plytkami pilony, nie bylo krzyzy, za to widnialo mnostwo bogatych wzorow – miedzy innymi fikusne arabskie „robaczki”.
Samo miasto Orysultan-Oryzaltan budzilo lekkie oslupienie. Kimgim sprawial wrazenie zabawkowo- swiatecznego, ale bez watpienia europejskiego miasta – moze niemieckiego z czasow Hoffmana, a moze angielskiego czasow Dickensa? Bylo w nim cos sympatycznego, jakby znanego z ksiazek czy filmow. A Oryzaltan nie przypominal niczego. Ani Turcji, halasliwej i balaganiarskiej, czego sie po cichu obawialem, ani egzotycznego Egiptu czy Emiratow Arabskich.
I rzeczywiscie byl tutaj Kreml – tylko na wiezach, zamiast gwiazd czy orlow widnialy zlociste trojkaty. Slowo daje, ucieszylby mnie widok arabskich polksiezycow czy zydowskich gwiazd szescioramiennych – to przynajmniej byloby zrozumiale – ale trojkaty? Co to mialo byc? Masonska piramida odwrocona do gory nogami? Symbol Trojcy Swietej? Juz rownie dobrze mozna by uznac, ze to wezwanie do tego, zeby pol litra rozpic we trojke.