przemarzlem.

* * *

Mniej wiecej pol godziny pozniej siedzialem po szyje w goracej wodzie, wypelniajacej wysoka drewniana balie, i pilem wrzacy napoj z glinianego naczynia, ktory Kotia nazwal tybetanska herbata. Brunatnozielona oleista ciecz przypominala z wygladu bardziej kisiel, ale w smaku… Hm, mocna herbata, do ktorej dodano tluszcz i sol, a potem wszystko razem skrupulatnie zmieszano. Jestem pewien, ze w domu nie przelknalbym ani kropli. Nawet z ciekawosci. Nawet w modnej restauracji.

A tutaj pilem. I nawet mi smakowalo.

Obok mojej balii stala jeszcze jedna, w ktorej moczyl sie Kotia z takim samym naczyniem w reku. Herbate pil, cmokajac i wydajac okrzyki zachwytu, co wydalo mi sie nieco przesadzone.

Pomieszczenie, w ktorym urzadzono nam kapiel, bylo niewielkie, z niskim okopconym sufitem. Wszystko bylo tu ciemne – pociemniale od czasu, dymu, brudu, a podloga byla chyba udeptana ziemia, posypana z wierzchu jakimis suchymi ziolami. Jedynym anachronizmem byly wesolutkie gumowe rozowe dywaniki, z rybkami i kaczuszkami, lezace na podlodze przy naszych baliach. I niesamowity agregat „made in China”, bedacy jednoczesnie lampa, malym czarno-bialym telewizorem, radiem i czyms jeszcze. Lampa swiecila, telewizor dzialal, choc w tej chwili pokazywal jedynie zaklocenia, a radio trzeszczalo, od czasu do czasu wystekujac pojedyncze sylaby:

– Sin… baj… sim… ic… ka… ec…

Jednym slowem, Chiny.

Weszli Dawa i Mimar – owi „bystrzy” mnisi, ktorzy przygotowali nam kapiel. Kazdy przyniosl wiadro goracej wody, ktore powoli wlal do balii. Potem Mimar (a moze to byl Dawa?) wyjal szary woreczek, rozwiazal go i wsypal do wody jakies suszone ziola.

– Co to? – spytalem podejrzliwie Kotie.

– Starozytna medycyna tybetanska. No co tak patrzysz? Nie wiem! Jakies ziola. Aromatyczne albo lecznicze

– A jak mam na ciebie patrzec? – Wzruszylem ramionami. Mnisi tymczasem wyszli, przez caly czas obojetni i milczacy. – Oklamywales mnie, odkad cie znam. Udawales zwyklego czlowieka! Potem probowales mnie zabic! Mozesz to jakos wytlumaczyc?

– Moge – odparl powaznie Kotia. I po chwili milczenia dodal: – Pytaj, a ja odpowiem.

Latwo powiedziec – pytaj! Nagromadzilo mi sie tyle pytan, ze nie wiedzialem, od czego zaczac. Kotia czekal cierpliwie, mieknac w balii.

– Ile masz lat? – spytalem w koncu.

– Ales sie uczepil – mruknal zaskoczony Kotia. – Przeciez juz mowilem: wiecej, niz wygladam.

– To pamietam. A konkretnie?

Kotia wciagnal ze swistem powietrze, odchylil glowe tak, ze uderzyl karkiem o brzeg balii, i powiedzial ponuro:

– Czterdziesci dziewiec.

Od razu mu uwierzylem.

– Aha, dwie wojny swiatowe i rewolucja. – wytknalem mu zlosliwie. – Kuratorze, jestes zaledwie cwierc wieku starszy ode mnie! I po co bylo klamac?

– Kurator powinien byc stary – odparl Kotia. – Sedziwy, madry, doswiadczony. A ja zostalem kuratorem zaledwie dwadziescia trzy lata temu. Kto by mnie szanowal?

– A jak zostales kuratorem? – zapytalem juz zaczynajac sie domyslac, co i jak.

Kotia westchnal. Zdjal okulary, oplukal je w goracej wodzie i powiesil na krawedzi balii.

– No? – zachecilem go.

– Ja… wykasowali mnie. Byl taki jeden akuszer, z Arkanu, teraz pracuje w innym swiecie, nie u nas. Zostalem funkcyjnym… tylko sie nie smiej… funkcyjnym-muzykiem.

– Ze co?

– Muzykiem.

– Skrzypkiem? – spytalem ironicznie.

– Saksofonista.

Milczalem, nie wiedzac co powiedziec. A Kotia z rozmarzeniem dodal:

– Gdybys slyszal, jak gralem! Mialam rzadki saksofon, basowy…

– Stradivarius?

– Jak sie bedziesz smial, to nic nie powiem.

Unioslem rece w pojednawczym gescie.

– Przepraszam, tak mi sie samo wyrwalo. Nie wiedzialem, ze saksofony moga byc rozne.

– Jest siedem rodzajow. Najbardziej popularne to altowe i tenorowe… Saksofon basowy to rzadkosc, a ja wlasnie na takim gralem.

– A co sie na nim gra?

– Coz, jest rozna muzyka dla saksofonow – odparl Kotia. – Ale glownie improwizowalem. Gralem… w restauracji.

– Jazz, muzyka dla grubych – wymruczalem.

– Tak. – Kotia prychnal. – Jeszcze nie zrozumiales, ze wszyscy jestesmy sluzacymi? Wlasciciel hotelu, wlasciciel restauracji, celnik na skrzyzowaniu swiatow… ja tez. Studiowalem dziennikarstwo, marzylem, zeby pracowac w „Komsomolce” – i nagle stalem sie nikim. Dwa dni wloczylem sie po ulicach, dobrze chociaz, ze bylo lato. A potem do mnie zadzwonili. Wtedy jeszcze nie bylo komorek, to byly czasy Zwiazku Radzieckiego, po smierci Brezniewa u wladzy byl Andropow. Wiesz, kto to taki Andropow? Zreszta, skad mialbys wiedziec. Byl szefem KGB i od razu zaczal przeprowadzac w kraju czystke. Wsadzano roznych lapowkarzy, zwalniali tych, ktorzy w czasie pracy zalatwiali sprawy prywatne. Na przyklad, otaczali sklep czy kino i sprawdzali, czy czlowiek ma wolne, czy powinien byc w pracy.

– Mam niejakie pojecie o Zwiazku Radzieckim i Andropowie – odparlem. – No i co, zle robili? Czy korupcja to cos dobrego? No, a gdyby tak u nas w czasie pracy ktos poszedl do kina… Zreszta, jakie tam kino. Gdyby chcial sie po tylku podrapac, to Andriej Isaakowicz zaraz by go zwolnil!

Kotia zakrztusil sie i przez jakis czas patrzyl na mnie w zadumie, w koncu powiedzial:

– Coz, w pewnej mierze, oczywiscie. Zreszta, niewazne. Jednym slowem, bylem pewien, ze stalem sie ofiara KGB. Ze chca mnie doprowadzic do szalenstwa albo po prostu przesladuja.

Chcialem zapytac, z jakiej niby racji KGB mialoby przesladowac studenta, ale przestraszylem sie, ze Kotia znow zacznie snuc nieinteresujace mnie wspomnienia, i nic nie powiedzialem.

– Przechodzilem obok budki telefonicznej – opowiadal dalej Kotia – gdy nagle zadzwonil w niej telefon – taki stary, zelazny… wrzucalo sie do niego dwie kopiejki. Wiadomo bylo, ze nie ma numeru i ze nie da sie na niego zadzwonic. Wszyscy wiedzielismy, ze na Zachodzie mozna zadzwonic do budki telefonicznej, czesto bylo to widac na filmach, a u nas nie. A jednak telefon zadzwonil. A ja podszedlem i podnioslem sluchawke. – Kotia zamilkl.

– Podali ci adres, pod ktory masz sie stawic? – zapytalem.

– Tak. Odnalazlem ten dziwny domek – taki maly, pietrowy, z czerwonej cegly, z dachem krytym blacha. Byl wcisniety miedzy dwa wiezowce, wyobrazasz sobie? Wtedy u nas budowali inaczej, nie oszczedzali starych domow, zburzyliby go.

– Teraz tez by zburzyli – zauwazylem. – Ziemia jest droga.

– Na parterterze byl sklep z instrumentami muzycznymi – mowil dalej Kotia. – Pochodzilem, poogladalem i wybralem sobie saksofon. Sam nie wiedzialem, dlaczego akurat saksofon, po prostu nagle zrozumialem, ze to moje… – Kotia sie zasmial. – Wszedlem na pietro, tam byl straszny bajzel, powybijane szyby, tynk na podlodze, jakis rozwalajacy sie tapczan. Usiadlem na nim i zaczalem grac. Nigdy nie mialem sluchu muzycznego; kiedy bylem maly, mama zaprowadzila mnie do znajomych muzykow i ci od razu jej powiedzieli: nie ma sensu meczyc dziecka i instrumentu. A tu usiadlem i zaczalem grac. Glodny, zdezorientowany, siedzialem i gralem. Trzy godziny pozniej przyszedl do mnie akuszer.

Вы читаете Czystopis
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату