Gdanska czy od razu do Warszawy, gdzie celnikow pewnie bedzie znacznie wiecej? Przez zwykla ludzka granice bez paszportu i wiz na pewno nie przejde, chyba ze, biorac przyklad ze szpiegow ze starych filmow, przywiaze sobie do rak i nog krowie kopyta i przebiegne przez granice na czworakach.
Tak, nie na darmo mowi sie, ze palenie tytoniu jest niebezpieczne dla zycia. Obejrzalem sie najzupelniej przypadkiem.
Policjant z bardzo polskim imieniem i nazwiskiem wygladal bardzo adekwatnie – niczym „polski pan” ze starych karykatur: krzepki, z brzuszkiem, sumiastymi wasami i krotkimi nogami.
Ale przy tym biegnacy za mna w znajomym mechanicznym stylu policjantow-funkcyjnych.
Runalem przed siebie. Niedopalek polecial na droge, wiatr juz nie wydawal mi sie chlodny, teraz byl goracy. Ale ze mnie idiota… rozluznilem sie…
– Hej!
Glos dobiegal z daleka. Obejrzalem sie i… przystanalem.
Pan Krzysztof Przebizynki stal na srodku drogi, jakby z rozpedu wpadl na niewidzialna sciane.
Aha!
Usmiechnalem sie, zawrocilem niedbalym krokiem i zatrzymalem dwadziescia metrow od policjanta. Pan Krzysztof ponuro chodzil w prawo i
Klatka faktycznie byla, tylko niewidzialna. A raczej nie klatka, a smycz, przeklenstwo kazdego funkcyjnego.
– Daleko od funkcji? – zapytalem uprzejmie.
– Jedenascie kilometrow i szescset dwadziescia metrow – odparl ponuro Krzysztof.
– Zdarza sie – przyznalem. – Chciales o cos zapytac?
– Podejdz blizej – poprosil policjant.
Zasmialem sie, wyjalem z paczki nowego papierosa i zapalilem.
– Sluchaj, koles, jak ci tam na imie…
– Kiryl.
– Przeciez i tak cie dorwa! – Krzysztof poklepal sie po kieszeniach. – Hej… Masz moze papierosa?
Wyjalem z paczki polowe papierosow i przelozylem do kieszeni, a do paczki wlozylem podniesiony z ziemi kamyczek i rzucilem policjantowi.
– Co za obrazliwy brak zaufania! – zawolal Krzysztof. – Powinienes…
– Sie wstydzic? – zapytalem.
Krzysztof westchnal, przykucnal, zapalil i powiedzial z gorycza:
– Przeciez i tak cie zlapia… zeby zrobic cos takiego… teraz to juz nie ma wyjscia, podniosles reke na wspolbraci!
– Co ty pleciesz! – zachnalem sie i tez przykucnalem. – Wszyscy jestescie tylko pionkami! Steruja wami z innego swiata!
– Z jakiego?
– Z Ziemi-jeden, Arkanu! Robia na innych planetach eksperymenty socjologiczne!
– Posluchaj, nic nie wiedzialem. – Krzysztof sciagnal brwi. – A moze poszlibysmy do restauracji? Posiedzimy, opowiesz mi o wszystkim. Jesli faktycznie jacys dranie kreca nami jak chca w swoich interesach… No, czy nie jestesmy Slowianami?!
Albo z natury jestem latwowierny, albo policjanci maja taki dar przekonywania, w kazdym razie przez kilka sekund na powaznie rozwazalem ten pomysl. I dopiero po chwili sie zasmialem.
– Z tym slowianskim braterstwem to juz przesadziles.
– Racja – przyznal zirytowany Krzysztof. – Ale tak sobie pomyslalem, a nuz przejdzie?
Przez jakis czas palilismy w milczeniu, siedzac naprzeciwko siebie, a potem powiedzialem:
– Pojde juz. Przekaz zwierzchnictwu, ze nie mam zamiaru wchodzic w konflikt, ale poddawac sie tez nie zamierzam.
– Przekaze – zgodzil sie Krzysztof jakos tak niespodziewanie lekko.
– Smycz przeszkadza, co?
– Przeszkadza. – Krzysztof wstal. – Dlatego zawsze udaje, ze smycz juz sie napiela, gdy mam jeszcze w zapasie ze sto metrow.
Zerwalem sie. Spialem. Zdaze? Zdaze. Chyba.
– No to zlap mnie. Jesli zdolasz.
– Poza tym dobrze jest – mowil dalej Krzysztof, smiejac sie cicho – gdy strefy policjantow sie przenikaja, choc odrobine. Wtedy mozna sie umowic, na przyklad we trojke, i zlapac roznych zarozumialych kretynow.
Otoczyli mnie z trzech stron. Droge do Elblaga odcial mi Krzysztof, na drodze, ktora szedlem, stala kobieta w srednim wieku, z surowa twarza kontrolerki biletow, od strony pol lekko, z gracja, biegl mlody szczuply chlopak.
Ale wiedzialem, ze mimo mlodego wieku i chudosci chlopak bez problemu rozwalkuje mnie na placek.
I nawet gdyby Marta postanowila mi pomoc, jak robia to wszystkie ladne dziewczyny we wszystkich gangsterskich filmach, gdy juz bohater zostaje ostatecznie przyparty do muru, to po prostu oboje zostalibysmy skarceni i postawieni do kata.
Trojka policjantow to nie zarty.
Skoczylem w strone pol, liczac, ze zdolam przebiec miedzy kobieta i chlopakiem, a Krzysztofowi jednak przeszkodzi smycz. Nie przewidzialem tylko jednego: wprawdzie policjanci nie nosza broni palnej, gardzac nia niemal z zasady, ale to wcale nie oznacza, ze sa niebezpieczni jedynie z bliska.
Krzysztof zrobil zamach reka – i kamyczek, ten sam, ktory jak kto glupi wlozylem do paczki z papierosami, uderzyl mnie pod kolanem. Noga sie pode mna ugiela, stopa i golen byly jak sparalizowane, poczulem drobne uklucia, jakbym trzymal noge w tluczonym lodzie.
– Przeciez mowilem, ze nie uciekniesz – powiedzial z wyrzutem Krzysztof. – Po co bylo mnie zmuszac do robienia ci krzywdy? Myslisz, ze jestesmy jakimis lajdakami? Myslisz, ze sprawia nam to przyjemnosc?
Podeszli do mnie bez pospiechu. Lezalem skulony, nie z bolu – noga nie bolala, po prostu jej nie czulem – lecz z bezsilnosci i urazy. Trzy zaciekawione twarze zawisly nade mna jak ciemne plamy. Ze tez zachcialo mi sie palic! Jesli z tego wyjde, rzuce palenie. Rzuce, slowo daje!
Chlopak lekko kopnal mnie w bok i dostal od Krzysztofa po karku.
– Co robisz? Takie zachowanie jest niegodne kulturalnego czlowieka!
– Sprawdzam tylko, czy nie udaje – odparl obrazony chlopak.
– U mnie nikt nie udaje – odparl z duma Krzysztof. – Jesli nie wiesz, to ci powiem, ze z dwudziestu metrow przebijam stalowa kulka drzwi samochodu! Na wylot! – Podal mi reke i powiedzial: – Wstawaj.
Czy zdarzylo wam sie kiedys lezec pod nogami trzech wrogo nastawionych obywateli? Nawet jesli sie nie rwali, zeby od razu lamac wam zebra? Byc moze wam sie zdarzylo, w koncu dzieja sie takie rzeczy. W takim razie wiecie, ze to raczej malo przyjemne. A jesli nie wiecie, uwierzcie na slowo. I raczej nie sprawdzajcie.
– Wstawaj – powtorzyl Krzysztof. – My do ciebie po dobroci, sam widzisz…
Zapewne w koncu bym wstal – no bo co moglem zrobic? W ostatecznosci dostalbym kilka kopniakow od chlopaka i wstalbym.
Ale wtedy na tle ciemnego nieba smignela dluga jasna deska i wyrznela Krzysztofa w kark. Po raz pierwszy w zyciu mialem okazje sie przekonac, ze wyrazenie „oczy wyszly mu z orbit” nie jest tylko przenosnia – Krzysztof wybaluszyl oczy i runal na ziemie. Deska zrobila drugi obrot, walnela w twarz mlodego policjanta, zlamala sie z trzaskiem, a potem uderzyla kobiete w skron.
Z trudem usiadlem, w otoczeniu trzech nieruchomych cial. Biorac pod uwage zywotnosc funkcyjnych w ogole, a policjantow w szczegolnosci, ciosy zadano po mistrzowsku.
– Lobuz – powiedzialem ponuro, patrzac na czlowieka trzymajacego w rekach kawal dechy. – Ale z ciebie lobuz…
– To ja cie tu ratuje, a ty tak? – oburzyl sie Kotia, poprawiajac okulary. – No nie, popatrzcie tylko na niego!
Ale nie bylo komu patrzec – policjanci lezeli nieprzytomni.
– I czemu tak prymitywnie? – spytalem ponuro. – Deska po glowie… Z twoimi mozliwosciami… kuratorze…