policjant. Ziemia-szesnascie jest niezamieszkana, Janus, mozna powiedziec, rowniez, w kazdym razie nie ma tam funkcyjnych. W Antyku mieszka Saul, to funkcyjny-dmuchacz, niewolnik. On jest w porzadku. – Chwila wahania uswiadomila mi, ze Marte i Saula laczy cos wiecej niz zwykla znajomosc. – Tylko bardzo zajety.

– Niewielu – podsumowalem.

Dopiero teraz uswiadomilem sobie, jak bardzo funkcyjnych ogranicza ta smycz, ktora przywiazuje ich do funkcji. To tylko ja mialem cieplarniane warunki – ogromna Moskwa do dyspozycji, do tego jeszcze Kimgim i Skansen: wspolczesna metropolia, sympatyczne miasto rodem z ksiazek Juliusza Verne’a, cieple morze. Funkcyjni porozrzucani po malych miasteczkach albo wsiach to tak naprawde byli gleboko nieszczesliwi ludzie.

I Wasylisa w swojej kuzni.

I Marta w swojej wiezy.

– Jest jeszcze akuszer – dodala nagle Marta. – Ten, ktory przemienia nas w funkcyjnych. U nas, w Europie, to mezczyzna.

– Tez mieszka w poblizu?

Marta popatrzyla na mnie zdumiona:

– Nie. Nie wiem. Co za roznica, przeciez akuszerzy nie maja smyczy. Zdaje sie, ze mieszka we Francji i w Niemczech, ale czasem sie tu zjawia. To on zrobil ze mnie funkcyjna.

Znow napilismy sie po kieliszku.

– Ile masz lat? – zapytalem. – Przepraszam za to pytanie, ale…

– A na ile wygladam?

– Na dwadziescia.

– I tyle wlasnie mam.

– I od dziewieciu lat jestes funkcyjna?

– Tak.

Nie wiedzialem co powiedziec. Bylem przekonany, ze funkcyjnymi zostaja tylko dorosli. Co czula ta dziewczynka, ktora nagle przestali poznawac rodzice, sasiedzi, nauczyciele? Jak dorastala w swoim rodzinnym miescie, gdzie znala kazdy zaulek, kazda lawke? Co czula, spotykajac swoich rodzicow?

– Wlasnie dlatego cie nie wydam – oznajmila Marta. – Nawet jesli jestes morderca. Ciebie tez nie spytali, czy chcesz zostac funkcyjnym, prawda?

– Nie spytali – przyznalem. – Dziekuje. Nie bede ci dlugo siedzial na glowie. Jesli mozna, przenocuje i rano sie wyniose.

– Mozna – powiedziala Marta, patrzac mi w oczy.

Ale chwile pozniej jej spojrzenie sie zmienilo. Pociagnela mnie za ramie, odwrocila do okna.

– Patrz… Tamten czlowiek, na placu!

Miedzy nasza restauracja i domkiem Marty stal na placu zamyslony mezczyzna, ktory wygladal jakby sie zastanawial, dokad ma pojsc: do cla czy do restauracji.

– To Krzysztof Przebizynski.

– Policjant? – uscislilem, uswiadamiajac sobie z przestrachem, ze niepotrzebnie szepcze. Na szczescie Marta tego nie zauwazyla albo taktownie usilowala nie zauwazyc.

– Tak. Wyczuwa, gdzie jestem…

Policjant o szeleszczacym imieniu poszedl w strone domu Marty.

– Daje mi czas. – Marta popatrzyla na mnie, przygryzla warge i westchnela. – Niestety, nie uda ci sie odpoczac.

– Pusci mnie? – zapytalem.

– Nie, jego funkcja to lapanie przestepcow. – Marta wstala i wziela mnie za reke. – Chodz…

Od razu podbiegl do nas zaniepokojony kelner. Nie zrozumialem, co mowil, ale z tonu wywnioskowalem, ze przestraszyl sie, ze jestesmy niezadowoleni z obslugi. Marta powiedziala cos szybko i wtedy kelner otworzyl przed nami drzwi do pomieszczenia sluzbowego. Zbieglismy po waskich kretych schodach na parter, przemknelismy przez korytarz obok kuchni, skad dobiegal loskot naczyn i apetyczne zapachy. Kelner odprowadzil nas wzrokiem. Kolejne drzwi – wychodzace na podworko na tylach – byly otwarte. Tam przy pojemnikach na smieci stal bezdomny pies i wybieral lapa lezace na gazecie resztki. Tutaj pachnialo czyms kwasnym i nawet mzacy deszcz nie zdolal zagluszyc tego zapachu. Nieopodal plynela rzeczka, niezbyt szeroka, z kamiennym nabrzezem i szerokim, jakby zbudowanym na wyrost mostem.

– Tedy! – Marta zdecydowanym ruchem wskazala most. – Krzysztof jest niemal na granicy swojej smyczy. Jesli odejdziesz kilometr dalej, nie dogoni cie.

– A co potem? – zapytalem. – Nie mam ani pieniedzy, ani dokumentow!

Marta wsunela reke do kieszeni, wyjela garsc monet i cienki plik banknotow scisnietych srebrzystym zaciskiem. Dorzucila pomieta paczke papierosow z zapalniczka i burknela:

– Daj Rosjaninowi palec, a zlapie cala reke. Bierz.

– Zostaw sobie, musisz zaplacic.

– Mnie tu znaja. No, nie stoj jak slup! Uciekaj!

– Poradz mi cos! – zawolalem. Nagle obudzila sie we mnie ni to bezczelnosc, ni to upor. – Dokad mam isc?

Marta pokrecila glowa.

– Idz przez most! Jak dojdziesz do stacji, wsiadz do pociagu i jedz do Gdanska! Tam sa trzy portale, stamtad bedziesz mogl dotrzec do swojej Moskwy i gdzie bedziesz chcial! Uciekaj!

– Co za dzien, juz druga kobieta mnie wygania! – zawolalem niemal powaznie. – Dzieki… Kiedys tu wroce, na pewno. I wtedy to ja zaprosze cie do restauracji.

Wzruszyla ramionami. Cholera, naprawde nie podobal mi sie rytm tego dnia! I naprawde wolalbym, zeby pozegnanie z Marta wygladalo inaczej!

Ale dalsza zwloka bylaby glupota.

Odwrocilem sie i pobieglem w strone mostu. Pies, ktory wygrzebal z resztek jakis smaczny kasek i wlasnie go pozeral, szczeknal na mnie z pelna paszcza.

Tak, to zdecydowanie nie byl moj dzien. Zwykle psy na mnie nie szczekaja, nawet bezdomne. Wyczuwaja, ze je lubie.

Most rzeczywiscie byl zbyt szeroki i zbyt pompatyczny jak na te mala rzeczke i male miasteczko. Podobnie jak wielki kosciol katolicki, ktory nagle wylonil sie po prawej stronie.

Moze wlasnie na tym polega ten europejski sekret, ktorego Rosja nigdy nie zrozumie? Zeby robic wszystko odrobine lepsze niz potrzeba. Odrobine wieksze. Mocniejsze. Ladniejsze.

Przebieglem przez most i obejrzalem sie. Marty juz nie bylo, pewnie wrocila do restauracji. Sprobuje powstrzymac policjanta? Nie, najwyzej zagada go przez chwile… Moze tak naprawde policjant wcale nie chce mnie lapac, moze tylko gna go za mna jego funkcja? I moze moglby opoznic pogon? Tylko… czy to zrobi? Kim ja dla niego jestem? Po pierwsze, Rosjaninem, co w Polsce nie jest zbyt mile widziane, po drugie, zbieglym funkcyjnym, co tez nie dodaje mi popularnosci. Jednak, o dziwo, fakt zabicia akuszerki dziala na moja korzysc. Okazuje sie, ze nikt nigdzie nie lubi akuszerow.

Miasteczko naprawde bylo bardzo male – od razu za mostem zaczely sie pola, albo w ogole nieuprawiane, albo po prostu po jesiennemu puste. Bardzo znajomo wygladala sterta jakiegos zelastwa, nieco dalej walaly sie stare kolpaki i gora gnijacych desek. Ale droga ciagnaca sie przez pola byla wyasfaltowana i bieglo mi sie lekko. Zamiast przemoczonego ubrania Marta dala mi to, co sama nosila: dzinsy, adidasy, koszule w krate – wiejski uniform dwudziestego pierwszego wieku. Wszystko z metkami znanych firm, ale chyba szyte w Polsce. Wlozenie takiego ubrania czynilo czlowieka niemal niewidzialnym.

Drobnym truchtem bieglem po oswietlonej ksiezycem drodze, coraz bardziej oddalalem sie od miasta. Daleko w przodzie niczym choinkowy lancuch migotaly latarnie – moze biegly wzdluz szosy, a moze wzdluz torow? Zimne powietrze bylo czyste i slodkie, z lekka goryczka lisci i dymu. Takie powietrze bywa tylko jesienna noca z dala od miast.

W tej nocnej ucieczce bylo cos nieprzyjemnego, jakies deja vu. Przypomnialem sobie Illan uciekajaca przez Zajem i siebie samego, zaledwie dobe temu (az trudno uwierzyc!) ukrywajacego sie przed specnazowcami z Arkanu.

Zaczalem isc wolniej, zapalilem. Chyba Marcie udalo sie przekonac miejscowego policjanta, zeby nie okazywal nadmiernej gorliwosci. Kilka minut szedlem w strone latarni, palac i rozmyslajac, dokad pojechac: do

Вы читаете Czystopis
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату