kopula. Na jednej z czerwonych skal pojawilo sie pekniecie.
Tu, w wiezy, nie czulo sie trzesienia ziemi – i bylo to jeszcze bardziej przerazajace.
– Tak sie tu czasem dzieje… – Marta zlapala mnie za reke. – A teraz…
Nad rownina przetoczylo sie dlugie przeciagle wycie, jakby tysiac glosow zlalo sie w jedna pelna udreki, beznadziejna skarge.
– Co to? – spytala Marta. – Powiedz, co to?
Przelknalem sline. Wycie cichlo w oddali. Czujac sie jak doktor Watson, wciskajacy sir Henry’emu to, w co sam nie wierzyl, powiedzialem:
– Wulkany wydaja czasem dziwne dzwieki.
Marta odwrocila sie do mnie i przez jakis czas patrzyla mi w oczy.
– Ogladalam rosyjski film o psie Baskerville’ow.
Wzruszylem ramionami.
– Przepraszam. Ale nie chce mi sie wierzyc, ze otworzylas wrota do piekla, gdzie z niebios spadaja anioly, a pod ziemia wyja dusze grzesznikow.
Marta milczala przez kilka sekund. A potem usmiechnela sie i zamknela drzwi.
– Masz mocne nerwy – zawyrokowala. – Prawie wszyscy daja sie nabrac. Zwlaszcza jesli trafili na gejzer.
– I co tam jest tak naprawde?
– Wypalona pustynia. Fumarole, gejzery i wulkany, ciezko oddychac… Pewien… – zawahala sie, pewien uczony powiedzial, ze kiedys cala nasza Ziemia wygladala wlasnie tak, ale potem chmury sie rozeszly, wulkany wygasly, a tutaj z jakiegos powodu sie to nie stalo. Swiat, ktory nie nadaje sie do niczego. Poza tym jest jeszcze promieniowanie.
– Ze co?
– No, radioaktywne. Jak w Czarnobylu.
– Duze? – spytalem czujnie. Marcie tam wszystko jedno, ona jest funkcyjna, ale ja…
– Nieduze, nie boj sie. Jesli tam sie nie mieszka, nie spi na ziemi, nie oddycha dlugo tym powietrzem, to nic sie nie dzieje.
Zdaje sie, ze bardzo zyskalem w oczach Marty po tym, jak nie dalem sie nabrac na mroczna opowiesc o Ziemi-szesnascie. W kazdym razie teraz patrzyla na mnie znacznie serdecznej i nawet zapytala:
– Zjadlbys cos?
– Chetnie.
– Dobrze. Zaraz znajde ci jakies ubranie. – Zawahala sie, ale mimo wszystko dokonczyla: – Jesli masz ochote, zapraszam cie na kolacje w Elblagu.
– Nie przywyklem, zeby zapraszaly mnie kobiety.
– Wiec jak? – W jej glosie zadzwieczalo rozczarowanie
– Bede musial zaczac sie przyzwyczajac – odparlem z westchnieniem.
5.
Podobienstwo Elblagu do Kimgimu nie ograniczalo sie jedynie do nazwy. W miescie bylo pelno domow w stylu „Europa Srodkowa, epoka renesansu i lata pozniejsze”. Takich miast jest calkiem sporo – pod warunkiem, ze oszczedzil je walec II wojny swiatowej, ze nie znecaly sie nad nimi niemieckie dziala, rosyjskie katiusze i amerykanskie B-17. Jednak mimo wysilkow restauratorow nie zawsze da sie ukryc wiek budynkow. Wystarczy zboczyc z trasy turystycznej, zeby zobaczyc osypujacy sie tynk, przegnile drewno i wyszczerbiony kamien.
Tutaj, podobnie jak w Kimgimie, wszystko bylo swieze, nowe, zywe. I bruk, i kamienice w niemieckim stylu. Miedzy dwa takie budynki wcisnela sie wieza Marty – od strony Elblaga wygladala jak waski, dwupietrowy dom. Rzecz jasna, zwykli ludzie nie dostrzegali jej – gdyby bylo inaczej, kogos mogloby zainteresowac ostre swiatlo slonca widoczne w oknie drugiego pietra. Zapewne Marta zostawila otwarte okno wychodzace na Antyk.
Siedzielismy w malej restauracyjce, w ktorej polska celniczka byla chyba stalym bywalcem. Kelner zaprowadzil nas z usmiechem na pietro, gdzie bylo tylko kilka stolikow, i posadzil przy najbardziej przytulnym – obok okna wychodzacego na plac. Od pozostalych stolik byl odgrodzony drewniana kratka opleciona kwiatami.
Marta patrzyla kpiaco, jak studiuje menu w jezyku polskim, i zlozyla zamowienie za nas dwoje. Gdy kelner odszedl, spytala:
– Niezrozumiale?
– Za duzo podobnych slow – wymruczalem. – Dlatego niezrozumiale. Co zamowilas?
– Barszcz, maja tu bardzo dobry barszcz, wieprzowine z jablkami, salatke sledziowa i zubrowke.
– Oho! Juz dawno chcialem sprobowac prawdziwej polskiej kuchni – powiedzialem, ale znowu nie docenilem Marty.
Zmruzyla oczy i spytala:
– Masz ochote na oryginalne, narodowe dania? Dobrze, zaraz zamowie ci na pierwsze czernice, a na drugie flaki.
– Stop! – Unioslem rece. – Jestem inteligentny i wyczuwam podpuche. Barszcz jest super! Gotow jestem nawet przyznac, ze wymyslono go w Polsce.
– Bo to prawda – powiedziala twardo Marta.
Kelner przyniosl nam karafke z przejrzystym plynem, w ktorym plywala cienka trawka.
– To nie wasza zubrowka – powiedziala Marta ze wzgarda. – Ta jest prawdziwa, z trawka!
Coz, co prawda, to prawda, wiec sie nie spieralem, zwlaszcza z kobieta, ktora uratowala mi zycie. Najwyrazniej miala okazje poznac jakiegos strasznie niemilego Rosjanina – no bo skad ta ciagla opozycja i ironia?
Ale zubrowka faktycznie byla dobra – w milczeniu wypilismy po kieliszku; barszcz rowniez byl wspanialy.
– Rano w Charkowie jadlem barszcz na sniadanie – powiedzialem, chcac zagaic luzna rozmowe. – Teraz jem go w Polsce na kolacje. Mam dzisiaj dzien barszczu.
– Na Ukrainie nie umieja robic barszczu – prychnela Marta. – Sciagneli od nas, ale nasz i tak jest lepszy.
Mimo ze Rosja i Ukraina od dawna nie byly jednym panstwem, poczulem lekka uraze i powiedzialem nieszczerze:
– No, nie wiem, nie wiem. Ukrainski bardziej mi smakowal.
– Przemawiaja przez ciebie rosyjskie kompleksy kolonialne – oznajmila z przekonaniem Marta. – Ludzie nieuprzedzeni wiedza, ze polski barszcz jest lepszy. Sprobuj sledzia! Dobry?
– Dobry – odparlem, jedzac sledzia. Znalem ten smak z dziecinstwa.
– Zlowiony tutaj, u nas. – Marta wskazala reka ciemnosc za oknem, jakby przeplywal tam kuter rybacki.
– To Elblag jest nad morzem?
– Baltyckim. Nie wiedziales?
– A ty wiesz, gdzie lezy Uriupinsk? – odparlem.
– Wiem. To miasto w okregu wolgogradzkim…
– A bez umiejetnosci funkcyjnego?
Chyba wyczerpal jej sie wreszcie zapas dumy narodowej, za to obudzila sie ciekawosc.
– Wszystko zapomniales? Straciles wszystkie zdolnosci?
Skinalem glowa.
– A jak zdolales zabic akuszerke?
– A tak… – odparlem niejasno. – Nie chce o tym mowic.
– Dziwny jestes. – Marta zapalila i podala mi papierosy. – Nigdy kogos takiego nie spotkalam.
– Znasz wielu funkcyjnych?
Zaciagnela sie i niechetnie odparla:
– Mieszka nas tu troje. Jest Dzieszuk i Kazimierz. Dzieszuk to kucharz, ale nie tu, ma restauracje na peryferiach, Kazimierz to krawiec. Dwoch innych moze tutaj dojsc z okolic. Kwitasz to rzeznik, a Krzysztof to