zaczalem dzwonic do przyjaciol, znajomych i kontrahentow – do wszystkich, ktorych numery telefonu mialem w komorce, poczynajac od menadzera Aszimowa, od ktorego czasem kupowalem hardware dla firmy, a konczac na znajomym ojca, stomatologu Jablonskim, ktory pol roku temu zakladal mi kolejna plombe.
Pol godziny pozniej, z prawie wyladowana bateria telefonu, zakonczylem obdzwanianie blizszych i dalszych znajomych.
Ukladal sie dziwny obraz. Chociaz nie, dziwny bylby wtedy, gdyby nie bylo w nim zadnych prawidlowosci, a prawidlowosci jednak byly.
Przypadkowi znajomi, w rodzaju Jablonskiego czy menadzerow duzych hurtowni, zapomnieli o mnie zupelnie. Kumple, z ktorymi wiazaly mnie jakies osobiste wspomnienia, przypominali sobie nie od razu, ale po tekstach w rodzaju: „Aloszka, powalilo cie? Przeciez w zeszlym tygodniu siedzielismy przy piwie w pubie!” zaczynali tlumaczyc sie i przepraszac, kladac wszystko na karb odmozdzajacej pracy albo konsekwencje wczorajszego pijanstwa. Pieciu przypomnialo mnie sobie od razu – Kotia, ale to pewnie dlatego, ze dopiero co sie widzielismy, trzy dziewczyny, z ktorymi laczyly mnie bardzo serdeczne stosunki, i zupelnie niespodziewanie chlopaczek z konkurencyjnej firmy. Z nim kontaktowalem sie niezbyt czesto… ale bylo w nim cos takiego… jakby gejowskiego…
Az steknalem. A to dopiero! Historia rodem z opowiadan Kotii! Chyba rzeczywiscie chlopak jest gejem, ja mu sie pewnie podobam i dlatego mnie zapamietal.
Mysl o tym, ze jestem obiektem fantazji seksualnych geja, wstrzasnela mna bardziej niz skleroza, ktora dotknela moich znajomych. Wstalem, poszedlem do sklepiku i kupilem piwo. Sprzedawczynie mnie nie poznaly. Wrocilem na lawke, probowalem sie skupic. Do licha z chlopaczkiem, ktoremu wpadlem w oko. Do wieczora nawet on kompletnie o mnie zapomni. Brzyyydal.
Potem pewnie zapomna o mnie te dziewczyny, z ktorymi cos mnie laczylo.
Co dalej?
Bez mieszkania. Bez pracy. Bez przyjaciol.
Dowod? Co z tego! Falszywy. Kupiony na bazarze.
A rodzice?
Czy nie wezwa milicji, kiedy zobacza mnie w swoim mieszkaniu?
Wybralem numer ojca. Wsluchalem sie w pstrykanie i trzaski swiatowego eteru.
– Tak?! – zawolal wesolo tata.
– Czesc, mowi Kiryl.
– Kto, kto?
– Kiryl! Co, rodzonego syna nie poznajesz?!
– Slabo cie slychac, Kirylka – powiedzial dobrodusznie ojciec. – Nie lacznosc komorkowa, tylko poczta polowa… Co slychac? Pracujesz?
– W pocie czola – powiedzialem, upijajac lyk piwa.
– Matka pyta, czy jestes zdrowy.
– Jak kon.
– Wszystko w porzadku? Nic sie nie stalo?
Kusilo mnie, zeby wypalic: stracilem prace i mieszkanie, a przyjaciele o mnie zapomnieli.
– Wszystko cool. Jak tam urlop?
– Dobrze. Turcy nas obskakuja, trzeba sie mocno trzymac za kieszen – odpowiedzial wesolo ojciec. – Szkoda, ze nie pojechales z nami.
– O, a jak ja zaluje! – przyznalem.
– Tak tylko dzwonisz? Steskniles sie?
– Tak.
– Za trzy… za cztery dni wracamy. Matka ci tu prezentow nakupila…
Skinalem glowa. Ze dwa T-shirty z napisem „Turcja – kraj wesolych dziewczat”, muszla, rytualnie przywozona znad morza, butelka jakiejs anyzowej tureckiej nalewki.
– To na razie, Kiryl – powiedzial ojciec. – Na koncie mam niewiele, a roaming ciagnie jak dziki.
– Wplacic ci? – zapytalem.
– Daj spokoj, nie trzeba. Na razie!
– Na razie, tato.
Czulem sie okropnie. Niby mnie poznali i nawet prezenty przywoza…
Rzecz w tym, ze nie mialem zadnej pewnosci. Skoro wystarczyl jeden dzien, zeby zapomnieli o mnie przyjaciele, to rodzicom po prostu zajmie to wiecej czasu. Duzo wiecej. Moze nawet caly tydzien. Ale wczesniej czy pozniej, tego bylem pewien, zapomna mnie rowniez oni. Beda ze zdumieniem natrafiac na moje zdjecia… Zreszta, skad pewnosc, ze zdjecia nie znikna? A moze zamiast nich pojawia sie jakies inne?
Co robic?
– Potrzebuje specjalisty – wymruczalem i skinalem glowa.
Tak, potrzebuje specjalisty. Czlowieka, ktory by cos zrozumial z tego, co sie dzieje. Milicjant? Raczej nie. Adwokat? Nigdy w zyciu. Parapsycholog? Juz predzej. Dzieje sie cos niesamowitego. Parapsycholog… A moze kaplan?
Stropiony dotknalem krzyzyka, ktory wisial na mojej szyi. Formalnie jestem prawoslawny, ochrzczony nie w dziecinstwie, lecz w calkiem swiadomym wieku, czyli prawoslawny z wyboru. I do cerkwi chodze… czasami… raz do roku ide do spowiedzi. Moze rzeczywiscie nadeszla pora zwrocic sie do Boga?
Tylko ze z Bogiem to nie jest taka prosta sprawa, nie ma co liczyc na osobista audiencje. Trzeba by pojsc do jego ziemskich przedstawicieli. A co sobie pomysli rozsadny kaplan – a przeciez oni sa bardzo rozsadni – gdy opowiem mu swoja historie?
Zgadza sie. Pomysli: chory czlowiek. A w kazdym razie: opetany. Na pewno zaczalby mnie pocieszac. Radzic, zebym sie modlil. Moze nawet pomodlilby sie razem ze mna.
Ale oczywiscie nikt by mi nie uwierzyl. Najwyzej niezbyt rozsadny kaplan, a takiej pomocy mi nie trzeba.
Na wszelki wypadek pomodlilem sie. Poczulem sie odrobine lepiej, jak zawsze, gdy czlowiek probuje przerzucic problem na cudze ramiona, gdy ma wrazenie, ze mu sie udaje.
Mimo wszystko potrzebowalem prawdziwej rady, i to w tym zyciu.
Znowu wybralem numer Kotii.
– Tak? – odezwal sie bohater frontu literackiego.
– Czesc, mowi Kiryl.
– Ee… Jaki Kiryl?
Aha, czyli zapominano mnie w postepie geometrycznym.
– Kotia, dzwonilem do ciebie pol godziny temu. Pamietasz?
– No… – zaczal niepewnie Kotia.
– Kiryl. Menadzer z firmy „Bit i bajt”. Znamy sie od pieciu lat. Bylem u ciebie wczoraj wieczorem, obciagnelismy dwie butelki koniaku!
Dluga cisza.
– Kiryl, mozesz teraz przyjechac? – spytal Kotia.
– Tak – odparlem z ulga.
– Przyjedz… Tylko szybko. Dzieje sie cos dziwnego.
– A wiesz, ze ja tez to zauwazylem? – powiedzialem zlosliwie, wstajac z lawki.
4.
Mialem szczescie do komunikacji i do Kotii dotarlem czterdziesci minut pozniej.
Zadzwonilem do drzwi. Kiedy Kotia otworzyl, popatrzyl na mnie z nieukrywanym zainteresowaniem.
– Kotia, to ja Kiryl – powiedzialem. – Pamietasz? Wczoraj zesmy…
– Pili… – wymruczal Kotia. – Na razie pamietam. Wejdz.
A jednak patrzyl na mnie jakos tak dziwnie. Nie jak na obcego, ale jak na bardzo, bardzo dziwnego znajomego.