– Daje ci trzy minuty na spakowanie rzeczy i spadamy stad.
– A jak nie zechce?
– To pojde sam – odparlem szczerze. – To, ze pokonalismy policjanta, to cud. Przypadek.
Nie spierala sie. Otworzyla drzwi szafy, wyjela nieduza torbe, zaczela wrzucac do niej jakies szmatki. Na chwile oderwala sie od tego zajecia, zeby mi rzucic klebek sznurka.
– Lap!
– Po co?
Nastia zawahala sie.
– A co, chcesz go zabic?
Spojrzalem na nieszczesnego historyka. Szczerze mowiac, nie bylem na niego zly. Dwie minuty temu bez wahania zlamalbym mu kark, gdybym mial taka mozliwosc, ale teraz…
Przyklaklem i zwiazalem Andriejowi rece za plecami, a potem tym samym sznurkiem zwiazalem mu nogi. Nylonowy sznurek nie jest najlepszy do takich celow, ale staralem sie robic mocne wezly.
– Testem gotowa – oznajmila Nastia. – Oj, nie…
Bez wahania zrzucila szlafrok i zaczela wkladac dzinsy. Prychnalem i demonstracyjnie spojrzalem na zegarek.
– Masz jeszcze dwadziescia sekund.
– Normalny mezczyzna poprosilby, zebym sie nie spieszyla – odciela sie Nastia.
– Jestem normalny. Ale chce zyc.
Pogoda zepsula sie ostatecznie. Lal zimny deszcz, dal silny wiatr, a przy tym w chmurach jakims cudem powstal przeswit, w ktorym pojawil sie wielki pyzaty ksiezyc. Ulice swiecily pustkami; w oddali, przed wejsciem do metra nie bylo ludzi, nawet zywego ducha. Kierowcy zupelnie zapominali o uprzejmosci i pedzili po kaluzach, nie zwalniajac.
– Lap okazje – polecilem Nastii. – Mow: „Do Aleksiejewskiej”. Nie zaluj pieniedzy.
– A co, nie przyjechales samochodem? – zdumiala sie. Usilowala otworzyc parasol, ale silne porywy wiatru wywracaly go na druga strone.
– Ja w ogole nie umiem prowadzic! A ty co, tez nie masz samochodu?
– Po mnie Misza przysylal samochod z kierowca!
– Pieknie zyc nikomu nie zabronisz – mruknalem i rozejrzalem sie. Na razie cicho. Nie widac nowych policjantow.
Zatrzymal sie stary ziguli. Kierowca nie pytal, dokad jedziemy i ile zaplacimy, burknal tylko: „Wsiadajcie” i od razu ruszyl. Usiadlem na przednim siedzeniu, zerknalem na niego czujnie. A nuz…
Nie, chyba jednak czlowiek. Zwykly, niemlody, zmeczony i troche nerwowy.
– Ze tez was nie zmylo – powiedzial kierowca. – Leje jak z cebra! Nad ranem pewnie spadnie snieg, popatrzcie, jakie niebo czerwone. A pania mozna wyzymac. Za lekko sie pani ubrala.
– Zgadza sie – odparla dziarsko Nastia. – Tak wyszlo, musielismy uciekac od znajomych.
– A co sie stalo?
– Jeden glupek sie upil i zaczal sie do mnie kleic – oznajmila Nastia. – Pietia ledwie go uspokoil… Ale jak tu sie bawic po czyms takim…
I znow ta zabawa w konspiratorow. Zamruczalem cos bojowo, jak przystalo na bohaterskiego Pietie.
– Totez widze, ze na panskim policzku siniak jak zloto – stwierdzil kierowca, zerkajac na mnie.
Potarlem kosc policzkowa.
– Nie, po lewej. Nie czuje pan? Siniak jak malowanie. Z bokserem sie pan bil, czy co?
– Usmieje sie pan, z historykiem.
Kierowca rzeczywiscie sie zasmial.
– Historia to straszna sila. Ale piesc to nie ich bron, oni zwykle piorem walcza. Niech pan przylozy kawalek surowego miesa, sciagnie, pomoze.
– Jak pocaluje to jeszcze lepiej pomoze – oznajmila Nastia.
Wymienilismy spojrzenia przez lusterko wsteczne. Nastia usmiechala sie filuternie.
W stosunkach damsko-meskich do dzis pozostalo cos pierwotnego. Wystarczy pobic sie o kobiete.
– Dokad jedziemy? – zapytal w koncu kierowca.
– Do domu – odparlem. – Do Aleksiejewskiej.
23.
Jesli wierzyc Borgesowi, to wszystkie tematy literackie, a wiec wszystkie wydarzenia na swiecie mozna sprowadzic do czterech podstawowych: wyprawa po skarb, oblezenie lub obrona twierdzy, powrot do domu i samobojstwo boga. Z tym, ze o samobojstwie boga czesto sie zapomina, a pozostale trzy watki sprowadza sie do opowiesci o milosci, Indianach lub o Nowym Roku. Nie przypuszczam jednak, zeby Borges sie z tym spieral. Przeciez milosc to wlasciwie wyprawa po skarb, wojowniczy Indianie i walka o twierdze sa nierozerwalnie zwiazane, a co moze sie rownac ze swietem Nowego Roku? Tylko powrot do domu. Co sie zas tyczy samobojstwa Boga, to wspolczesni bozkowie nie sa sklonni do takich gestow.
W dobrej opowiesci wszystkie trzy tematy ida jeden po drugim. Odyseusz wyrusza po skarby, oblega Troje i plynie do domu. Iwan carewicz jedzie po jablka, okrada zamek Koscieja i wraca do ojca. Wilk po kolei oblega trzy domki prosiaczkow, a potem ucieka, gdzie pieprz rosnie.
Moja wyprawa po skarby wyraznie zaczynala prowadzic do obrony twierdzy. Tylko ze ja nie mialem szans wrocic do domu.
Obok wiezy nikt na nas nie czekal. Weszlismy do srodka. Sprawdzilem wszystkie drzwi, potem wszedlem na pierwsze pietro i wyjrzalem przez okna.
Cicho. Pusto.
– Wszystko w porzadku? – spytala Nastia.
– Dzieki twoim staraniom – mruknalem. – No i co? Jestesmy u mnie. A przeciez od razu proponowalem, zeby tu przyjsc! Tylko teraz wisi na mnie bojka z policjantem!
– Na nas.
Machnalem reka. Wyjalem telefon, wybralem numer Kotii. Dlugo nie odbieral – nic dziwnego, zblizala sie polnoc.
– Tak? – burknal niezadowolony Kotia.
– Mowi Kiryl. Nastia jest u mnie.
– Jaka Nastia? Ta, ktora list?…
– Tak. Przyszedl po nia policjant funkcyjny. Zabralem ja i przywiozlem do siebie.
– Pobiles policjanta? – zachwycil sie Kotia. – Ale super!
– No, megaczad. W kazdej chwili moga po mnie przyjsc.
– E tam, nie przypuszczam… Nie sadze, zeby w takiej sytuacji dzialali bez zastanowienia.
– Moga przyjsc rowniez do ciebie.
– A co ja mam z tym wspolnego?
– Udzieliles schronienia Illan. A ona na pewno interesuje ich nie mniej niz Nastia.
Kotia sapnal i spytal:
– To co proponujesz? Wyjechac?
– Najlepiej. Albo przyjedzcie do mnie. W wiezy chyba zdolam was ochronic, nawet przed policjantem. Zapytaj Illan, ona sie na tym zna.