– Nie. A ty o co chciales mnie zapytac?
– Sluchaj, twoj ojczulek to przeciez ginekolog?
– Owszem, no i co?
– Jakie moga byc choroby weneryczne? Egzotyczne?
– A co, masz problem z postawieniem diagnozy? – nie wytrzymalem. – AIDS, syfilis…
– Ograne – westchnal Kotia. – Pisze dla jednej gazetki list, niby taka spowiedz faceta, ktory prowadzil bujne zycie seksualne i w efekcie ucierpial. No przeciez nie zarazil sie syfilisem! I nie AIDS… Ograne i nudne.
– Wstaw cos z wlasnego doswiadczenia – poradzilem zlosliwie. – Nie wiem, stary. W domu moglbym zajrzec do jakiejs ksiazki, ale z pamieci… Nie jestem lekarzem.
Kotia zarabial na zycie w dosc oryginalny sposob – pisal opowiadania dla prasy brukowej. Rzekomo dokumentalne. Rozne wyznania matek, ktore zgrzeszyly z synami, rozterki gejow zakochanych w facetach o orientacji hetero, zapiski zoofilow, ktorzy zapalali miloscia do jezozwierzy, wyznania nastolatek, ktore uwiodl sasiad czy nauczyciel. Cale to gowno pisal kilometrami, kiedy rzucala go kolejna kobieta. A gdy zycie plciowe Kotii sie stabilizowalo, przerzucal sie na sensacje o latajacych talerzach, duchach i zjawach, zyciu osobistym slawnych ludzi, masonskich spiskach, zydowskich intrygach i komunistycznych tajemnicach. W zasadzie bylo mu wszystko jedno, o czym pisze, mial tylko dwie grupy tematyczne: o seksie i nie o seksie.
– No dobra. – Kotia sie skrzywil. – Niech bedzie AIDS. W koncu…
Podszedlem do komputera, zerknalem na ekran i pokrecilem glowa.
– Kotia, czy ty chociaz rozumiesz, co piszesz?
– A co? – spytal czujnie.
– Co to za zdanie? „Miala zaledwie szesnascie lat, ale byla rozwinieta jak siedemnastolatka”.
– Co ci sie nie podoba? – Kotia sie nadal.
– Chcesz powiedziec, ze jestes w stanie odroznic szesnastolatke od siedemnastolatki? Po stopniu rozwoju fizycznego?
Kotia mruknal cos niezrozumialego i w koncu powiedzial:
– To zamien „siedemnastolatka” na „dwudziestolatka”.
– Sam sobie zamien. – Wrocilem do stolu. – Jak dlugo mozna pisac te bzdury? Napisz wreszcie jakas powiesc erotyczna, duza, powazna. To przynajmniej bedzie literatura. Moze Nobla dostaniesz albo Bukera?
Kotia spuscil wzrok i ze zdumieniem zrozumialem, ze trafilem w dziesiatke. Chyba juz cos takiego pisze… albo ma zamiar.
W zasadzie wystarczyloby, zeby Kotia opisal swoje zycie – wyszloby interesujace czytadlo o moralnosci moskiewskiej bohemy i okolicach. Ale tego juz mu nie mowilem – zdaje sie, ze limit przyjacielskich zlosliwosci wyczerpalem.
– Mam powazny problem, Kotia – powiedzialem i sam sie zdziwilem, jak prawdziwie to zabrzmialo. – Zupelnie wariacka historia…
Slowa plynely same z siebie. Podczas mojej opowiesci prawie dopilismy koniak, Kotia kilka razy zdejmowal i przecieral okulary, w koncu odlozyl je na telewizor. Kilka razy zadawal pytania, a raz nie wytrzymal i zapytal: „Nie bujasz?”.
Gdy skonczylem, dochodzila dwunasta.
– Ales wdepnal – oznajmil tonem lekarza oglaszajacego wstepna, acz nieprzyjemna dla pacjenta diagnoze. – I zadnych papierow?
– Zadnych.
– A nie zgubiles czasem dowodu… no, dokumentow? Moze potajemnie sprzedali twoje mieszkanie i zameldowali te lajze.
– Kotia! Ona twierdzi, ze mieszka tam od trzech lat! I dokumenty to potwierdzaja!
Kotia skinal glowa.
– Na pierwszy rzut oka zwykle mieszkaniowe oszustwo. Ale… zeby w ciagu jednego dnia zmienic tapety, glazure i… co tam jeszcze?
– Linoleum.
– Wlasnie. A takze kran, potem wyniesc meble, wstawic nowe. I jeszcze sprawic, by wygladalo na zamieszkane, rozrzucic kapcie, porozwieszac staniki. Kiryl, jedyna rozsadna wersja to taka, ze klamiesz.
– Dziekuje.
– Poczekaj. Mowie, ze to rozsadna wersja. A teraz inne. Pierwsza: zwariowales. Albo jestes w alkoholowym ciagu. Mieszkanie sprzedales tydzien temu, jak cie Anka rzucila, i zupelnie o tym zapomniales.
– A takze sfalszowalem dokumenty, zeby mieszkanie wygladalo na sprzedane trzy lata temu.
– Poczekaj, na poczatek upewnijmy sie, ze jeszcze wczoraj wszystko bylo w porzadku. Byl ktos u ciebie?
– Nie. – Pokrecilem glowa. – Chociaz nie, zaczekaj, byl! Igorek wieczorem podskoczyl, chcial film pozyczyc.
– Jaki?
– Nie pornola – burknalem zlosliwie. – Japonski, animowany.
– A co to za Igorek.
– Nie pamietam nazwiska, Igorek to Igorek. Bystry taki chlopaczek, pracowal w naszej firmie, a potem przeszedl do konkurencji. E, znasz go! Skladal ci komputer!
– A, ten, co ciagle przed wojem ucieka? – Kotia sie usmiechnal. – Pamietam. Masz jego numer?
– Telefon mi padl.
– Ale masz nokie, nie? Wez moja ladowarke, one sa standardowe. Potem ci wystawie rachunek za prad. – Zachichotal.
Wyjalem telefon, podlaczylem – faktycznie, duza wygoda, ze w roznych modelach jest to samo wejscie – i zaczalem szukac w „kontaktach”.
– O, mam. No i co?
– Wybierz.
Kotia zabral mi telefon, niebezpiecznie odchylil sie na taborecie, sprytnie oparl o sciane i dziarsko zawolal:
– Igorek! Siemasz, tu Kotia. No, ten, ktoremu rok temu komputer skladales. Przyjaciel Kiryla.
Mrugnal do mnie. Zaczalem otwierac butelke, ktora przynioslem.
– No wiem, wiem, ze pozno, przepraszam. Ale mamy wazna i pilna sprawe. Byles wczoraj u Kiryla? Jaka znowu „Sluzba dostawy Kiki”? Nie, nie interesuje sie. Mam inne pytanie: Kiryl ciagle mieszka w Miedwiedkowie? Tak? Kawalerke ma, nie? Aha. A mieszkanie wygladalo normalnie, nie bylo sladow rozgardiaszu, remontu, przeprowadzki? Tak, strasznie mi potrzebne. Aha. A ma psa? Fajnego, mowisz? A przypadkiem nie ugryzl wczoraj Kiryla? Nie, prawie trzezwy. Posluchaj, powiedz swojej babie, ze jak mezczyzni rozmawiaja, to nie nalezy przeszkadzac. Nawet, jesli czeka na ciebie w lozku… Ze co?
Kotia oddal mi telefon i pokrecil glowa.
– Uczysz, czlowieku, te mlodziez, uczysz, oswiecasz seksualnie… A oni swoich bab wychowac nie potrafia! Tak. Ale jak rozumiem, masz swiadka. Jeszcze wczoraj tam mieszkales, a twoj pies uwazal cie za swojego pana, a nie za obcego kmiota.
– Kotia, ja ci moge znalezc jeszcze z dziesieciu swiadkow, i co z tego? Romka Litwinow trzy dni temu zajrzal, piwo pilismy, on w ogole czesto bywa; jeszcze ktos… Zrozum, nie oszalalem! W moim mieszkaniu mieszka obca kobieta i wszystko wskazuje na to, ze mieszka tam od dawna!
– Mowisz, ze nieladna? – rzucil niedbale Kotia.
– Na dame nie wyglada na pewno.
– Czego sie nie robi dla przyjaciela – stwierdzil Kotia. – Gdzie pracuje?
– Gliniarzowi mowila, ze handluje butami na bazarku Czerkizowskim.
– O Jezu… – westchnal Kotia. – Co za koszmar. Dawno juz nie uwodzilem sprzedawczyn. Ale nowe buty by mi sie przydaly.
– Ale kombinujesz – powiedzialem. – Tylko co mi to pomoze?
– Przynajmniej dowiemy sie, co to za jedna.
Nie watpilem, ze Kotia jest w stanie poderwac wyblakla Natalie Iwanowa. I nie czulem zadnej litosci do tej aferzystki. Ale to mi nie wystarczalo.
– Dobra, dzieki. Ale co ja jeszcze moge zrobic? Poradz! Moze zwrocic sie do prasy?