– Moj! Co, ja swojego psa nie poznam? To tylko dla obcego one wszystkie sa takie same.

Radiotelefon Dawydowa znow zapiszczal.

– Powodzenia – burknal sucho sierzant, jakby doszedl do wniosku, ze za bardzo sie spoufalil. Nacisnal guzik windy. – Prawda zawsze wyjdzie na jaw.

– Do zobaczenia – powiedzial bez sensu gliniarz, ktory kiedys pracowal na budowie.

Weszli do windy, zaczepiajac sie lufami automatow i zupelnie tego nie zauwazajac. Tak wlasnie dochodzi do nieszczesliwych wypadkow.

– Kiryl, moze wejdziesz, wypijesz setke? – zapytal Piotr Aleksiejewicz. – Wygladasz jak trup.

Pokrecilem glowa.

– Upic to ja sie dzisiaj na pewno upije, ale jeszcze nie teraz.

– Masz gdzie przenocowac?

– Mam… chyba. Jesli u rodzicow nie sa teraz zameldowani jacys tadzyccy uchodzcy.

Piotr nawet sie nie usmiechnal.

Ja tez pomyslalem, ze w moich slowach nie ma nic smiesznego. Uscisnalem dlon sasiada i sciagnalem winde.

– Jakby co, to zawsze powiem, ze tu mieszkales – powiedzial jeszcze Piotr. – I corka potwierdzi, i zona…

Zarejestrowalem to „mieszkales”, chociaz sasiad pewnie nie przydal temu zadnego znaczenia.

2.

W mieszkaniu rodzicow nie bylo ani tadzyckich uchodzcow, ani bezczelnych brzydkich kobiet. Wyjalem z lodowki paczke zamrozonych parowek i kiedy sie gotowaly, podlalem kwiaty. Kwiatki mialy szczescie: wprawdzie obiecalem rodzicom, ze bede przyjezdzac, ale ciagle nie moglem sie zebrac.

A moze to wszystko wina kwiatow? Przeciez posiadaja wspolny roslinny rozum, wladaja pradawna magia…

Zachichotalem i poszedlem zjesc parowki. O dziwo, nastroj nie siadl mi ostatecznie, przeciwnie, poprawial sie z kazda minuta.

Odebrali mieszkanie? A guzik. Nikt mi go nie odbierze. Znajda sie papiery, swiadkowie, odpowiedni ludzie w prokuraturze, zeby „wziac sprawe pod kontrole”. W koncu moj ojciec cale zycie pracowal jako ginekolog, i to calkiem niezly, przeszlo przez niego sporo kobiet-sedziow i zon sedziow. Pomoga. W naszym kraju racje ma nie ten, kto ma racje, lecz ten, kto ma wiecej przyjaciol. A ja i racje mam, i kontakty sie znajda.

Za to potem bedzie co wspominac!

Uspokajajac sie w ten sposob, wyjalem z lodowki butelke wodki, wypilem setke pod parowki i schowalem butelke z powrotem. Nie mialam zamiaru upijac sie w samotnosci. Ale za to pogadac przy butelce z madrym czlowiek, odprezyc sie… o, to chetnie.

Wzialem telefon i uwalilem sie na kanape. Do kogo by sie tu wprosic albo, jeszcze lepiej, kogo zaprosic do siebie? Kogos takiego, zeby rozmowa nie zamienila sie w pijacki belkot o niczym.

I wtedy zadzwonil telefon.

– Halo? – spytalem czujnie. Nie daj Boze rodzice wpadli na pomysl, zeby zadzwonic do mnie do domu i natkneli sie na te… lachudre.

– Kiryl? – rozlegl sie radosny glos. – Wreszcie cie znalazlem! Komorka wylaczona, w twoim mieszkania Anka sie drze, ze ty tam nie mieszkasz… Co ty, zwariowales, mieszkanie jej zostawiles i odszedles?

– Anka? – zapytalem, wyjmujac komorke. Cholera, faktycznie padla, a ladowarka zostala w mieszkaniu.

– No a kto? Jakas baba…

Wszystkie kobiety na swiecie Kotia dzielil na baby i dame. Baby to wszystkie osoby plci zenskiej. Dama to ta baba, w ktorej w danej chwili byl zakochany.

– Kotia, nie plec – poprosilem. – Tu sie takie rzeczy dzieja… Potrzebuje twojej rady.

– A ja twojej! – zawolal radosnie Kotia.

Kotowate byly mu zupelnie obojetne, ale nie darzac sympatia swojego zapisanego w metryce imienia „Konstanty” chetnie reagowal na Kotie albo Kotka. Zwykle takie przezwiska przyklejaja sie do wielkich, niezgrabnych chlopow, traktujacych je z ironia – ale Kotia byl wyjatkiem. Niewysoki, szczuply i zwinny, nie Quasimodo i nie Apollo, Kotia mial po prostu urok i wdziek. Wielu amantow, ktorzy probowali razem z nim poderwac jakies dziewczyny, ze zdumieniem spostrzegalo, ze najladniejsza niezmiennie wybierala Kotie. „Mozna po prostu Kotek” – mowil z usmiechem podczas zawierania znajomosci i wcale nie brzmialo to manierycznie czy falszywie.

– Przyjezdzaj – powiedzialem. – Do rodzicow. Adres jeszcze pamietasz?

– Pamietam. – Kotia sklesl. – Sluchaj, ja tu mam pilna robote, musze artykul wykonczyc, to jakies dwie godziny pracy. Przyjedz ty, co?

– A twoja dama nie bedzie miala nic przeciwko? – zapytalem.

– Wszystkie baby to suki – powiedzial z przygnebieniem Kotia.

Jasne. Kolejna dama przeszla do kategorii bab, nie zdolawszy zaobraczkowac mojego ruchliwego przyjaciela. A nowa jeszcze sie nie pojawila.

– To przyjade – westchnalem. – Ale zebys wiedzial, jak mi sie nie chce odrywac od kanapy…

– Mam dobry koniaczek – zatrajkotal Kotia. – Wazki argument, co?

– Do licha z twoim koniaczkiem… Dobra, zaraz przyjade. Co zabrac?

– No przeciez na pewno sam najlepiej wiesz – powiedzial Kotia. – Wszystko, co chcesz, oprocz bab!

I tak sie stalo, ze pozbawiony mieszkania pojechalem pic z przyjacielem. Typowy rosyjski wariant rozwoju wydarzen, nie nalezalo sie spodziewac niczego innego.

* * *

Kotia mieszkal w sporym dwupokojowym mieszkaniu w starym stalinowskim domu, w polnocno-zachodniej czesci miasta. Czasem w jego mieszkaniu panowala wzorowa czystosc, ale teraz, pod nieobecnosc damy do domu stopniowo zakradal sie charakterystyczny dla gospodarza bajzel. Sadzac po kurzu na parapecie i nieumytej kuchence, z kolejna swoja pasja Kotia rozstal sie co najmniej tydzien temu.

Gdy przyszedlem, oderwal sie od komputera, postawil na stole butelke koniaku – porzadnego piecioletniego „Araratu” – i zadowolony zatarl rece.

– No, teraz to juz pojdzie jak z platka. Bez setki nie moge napisac opowiadania, a w samotnosci nie pije.

To byl jego standardowy tekst. Bez setki nie przezylby odejscia kolejnej damy, nie dokonczyl opowiadania, nie dalby madrej rady. A w samotnosci faktycznie nigdy nie pil.

Rozlalismy koniak do kieliszkow. Kotia popatrzyl na mnie pytajaco. W mojej glowie wirowaly dziesiatki pytan, ale zadalem najbardziej idiotyczne:

– Kotia, co to jest lachudra?

– To wlasnie jest to, o co chciales mnie zapytac? – Kotia poprawil okulary. Ma umiarkowana krotkowzrocznosc, ale ktos mu powiedzial, ze w okularach mu do twarzy. Prawde mowiac, tak wlasnie bylo, a poza tym, w okularach Kotia wygladal na inteligentnego europejskiego chlopca, pracujacego „w sferze kultury”, czyli na samego siebie. – Lachudra, moj naiwny przyjacielu, to prostytutka najnizszych lotow. Dworcowa, tirowka…

– Tirowka?

– No, ta, co z kierowcami tirow… – Kotia sie skrzywil. – I powiem ci szczerze, ze w kazdej babie siedzi taka wlasnie lachudra.

– O, za to pil nie bede – uprzedzilem.

– W taki razie wypijmy po prostu za baby.

Wypilismy.

– Jesli z rozpaczy postanowiles zamowic prostytutke… – zaczal Kotia.

Вы читаете Brudnopis
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату