– Glazura? – zainteresowal sie sierzant. – Glazura jest inna?
Podszedl do sciany. Poskrobal paznokciem fuge i zwrocil sie do jednego z milicjantow:
– Pracowales na budowie, prawda? Mozna w ciagu jednego dnia zmienic glazure na scianie?
Milicjant sie zawahal.
– Teoretycznie wszystko mozna. Dobry klej, szybko schnaca fuga… ale w praktyce nie.
– Chodzmy do lazienki – zdecydowal Dawydow.
W lazience suszyla sie bielizna. Damska. Natalia pospiesznie zdejmowala ze sznurkow majteczki i staniki.
– To panska lazienka? – spytal Dawydow. – Pana glazura?
Ale sie czepil tej glazury. Chociaz z drugiej strony rozumialem, do czego zmierza. Co innego zmienic dwa metry glazury w kuchni, a co innego zrobic calkowity remont w lazience.
– Niby moja – odparlem smetnie. – Taka, jaka byla, nie zmienialem.
– Jakies cechy szczegolne? Obita wanna, peknieta plytka?
Uczciwie probowalem cos sobie przypomniec. Tak bardzo chcialem znalezc w tym mieszkaniu cos swojego.
– Na kranie byla rysa, kupilem wybrakowany – przyznalem sie. – Ale ten jest inny, stary.
– Jak to stary?! – oburzyla sie Natalia. – Nie zmienialam kranu, jest taki, jaki byl!
Pisnal radiotelefon sierzanta. Milicjant burknal cos do mikrofonu i w zadumie pomacal kran.
– Taak… Kto ma dokumenty na to mieszkanie?
– Ja! – zawolala Natalia. – Zaraz…
Pobiegla do pokoju.
– Ja tez mialem – powiedzialem beznadziejnym tonem. – W biurku. Tylko ze nie ma go w pokoju, juz zagladalem. To znaczy, biurka nie ma.
– Takie dokumenty nalezy trzymac w sejfie w banku – powiedzial powaznie sierzant.
Wtedy nie wytrzymalem i wybuchnalem:
– Co ty pleciesz, strozu porzadku?! Jaki znowu sejf? Co ja jestem, nowy Rosjanin, zeby w banku sejf wynajmowac? A ty gdzie trzymasz swoje dokumenty?
Nawet sie nie obrazil i to mnie chyba najbardziej przerazilo.
– Pod materacem. Niech pan ochlonie, Kiryle Danilowiczu, bo powie pan cos niepotrzebnie i bedziemy musieli pana zatrzymac.
Wrocila Natalia z dokumentami – zawiadomienia o czynszu, dowody zaplaty za elektrycznosc, umowa kupna mieszkania. Milczalem. Sierzant przejrzal dokumenty, oddal i powiedzial:
– No coz, panie i panowie, nie widze mozliwosci udzielenia wam pomocy. Pan, Kiryle Danilowiczu, musi sie zwrocic do sadu. Jesli mieszkanie rzeczywiscie jest panskie.
– Jak to „rzeczywiscie”?! – zawolalem.
Dawydow skrzywil sie i dokonczyl:
– Kopie dokumentow sa u notariusza, w organach rejestracji aktow sprzedazy mieszkan, a wreszcie w spoldzielni. Podmienic te wszystkie dokumenty… – Zawahal sie. – Zapewne mozna, ale to proces tak zlozony i drogi, ze gra nie bylaby warta swieczki. Nikt nie bedzie robil czegos takiego dla kawalerki w domu z wielkiej plyty!
Natalia prychnela tak triumfujaco, ze nie bylo watpliwosci – ona ma pewnosc, ze odpowiednie dokumenty tam wlasnie sa – i w administracji i u notariusza.
– A pani, obywatelko Iwanowa, radzilbym nawiazac jako takie stosunki z sasiadami. Czy ktos moze potwierdzic, ze pani tu mieszka? Przyjaciolki, krewni?
– Krewni mieszkaja w Pskowie, nie odwiedzali mnie tu – odparla Natalia. – Z przyjaciolkami chodze do parku i do kina, i nie pije w domu, jak mezczyzni. A z takimi sasiadami, bez wstydu i sumienia – popatrzyla gniewnie na swiadkow – nie zycze sobie nawiazywac zadnych stosunkow.
– Spokojnie, spokojnie. – Dawydow ruchem reki powstrzymal Piotra Aleksiejewicza, ktory juz zrobil krok w strone Natalii. – Sytuacja jest skomplikowana, ale prawda zawsze triumfuje. Wyjdzmy z mieszkania obywatelki.
Zrozumialem, ze przegralem. I nie moglem nic zrobic ani powiedziec. Chociaz…
– Keszju ci nie zostawie, suko! – Zlapalem krecacego sie u nog Natalii skye teriera – Al!
Keszju ugryzl mnie w palec, wywinal sie, upadl na podloge i zaczal szczekac. Na mnie.
– No, tylko mi psa skrzywdz, bydlaku! – wrzasnela Natalia. – Keszju, malutki…
– Niech pokaze dokumenty na psa! – zawolalem. – To moj pies!
Keszju siedzial u Natalii na rekach i obszczekiwal mnie oburzony. Palec bolal, ale krew nie leciala; Keszju nie ugryzl bardzo mocno.
– Chodzmy, Kiryl. – Dawydow poklepal mnie po ramieniu. – Chodzmy. Pies najwyrazniej sie z panem nie zgadza.
– Zaraz pokaze dokumenty! – krzyczala za mna Natalia. – A to dran! To po to zes wszystko wymyslil, tak? Zeby mi psa odebrac?
Gdy wyszlismy na klatke – Dawydow troche mnie popychal, a troche wypychal – drzwi zatrzasnely sie za nami z hukiem. Szczeknely zamki, brzeknal lancuch.
– A to ci chryja – powiedzial wstrzasniety sierzant.
Popatrzylem na sasiadow. Galina, w koncu przypomnialem sobie jej imie odojcowskie, Romanowna, parzyla na mnie z autentycznym zachwytem. No pewnie! Taki temat do rozmow!
– Bedzie sie pani usmiechac, jak kiedys wroci pani z piekarni i zastanie w swoim mieszkaniu obcego faceta – powiedzialem zgryzliwie.
Oczy Galiny Romanowny sie zaokraglily.
– Ach ty! – wrzasnela, w panice cofajac sie do swojego mieszkania. – W ogole cie nie znam! I nie mieszkales tu nigdy!
Dawydow westchnal.
– I po co to panu? Przed panem dluga sprawa w sadzie, po co nastawiac swiadkow przeciwko sobie?
– A pan mi wierzy? – zapytalem.
Nigdy nie lubilem milicji, zbyt czesto spotykaly mnie klopoty zamiast pomocy. Ale ten sierzant mi sie spodobal. On… jakby to powiedziec… wygladal na prawidlowego milicjanta, takiego, jaki powinien byc. Nawet mnie nie urazilo to, ze spasowal przed dokumentami Natalii.
– Wierze. Nie wyglada na to, zeby pan klamal, zreszta, po co mialby pan to robic. I panskim sasiadom wierze. – Dawydow wyjal paczke „Jawy”, podsunal mi, ale odmowilem. Sierzant zapalil i mowil dalej: – Gdyby to ode mnie zalezalo, to jedno slowo tej wscieknietej baby znaczyloby wiecej niz wszystkie papiery.
– No, skoro juz ona sie wstawila… – burknal Piotr Aleksiejewicz. – Nie poczestowalby pan?
Dawydow zerknal w paczke.
– Ostatniego nawet gliniarz nie zabiera… za to moze poczestowac. Pal, mam w samochodzie.
Chyba nie chcieli sie rozchodzic – do tego stopnia zszokowalo ich to wydarzenie.
– Co ja mam zrobic? – zapytalem.
– Zadnych dokumentow, oprocz dowodu, pan nie ma?
Pokrecilem glowa.
– Niech pan idzie do administracji. Niech pan chodzi po wszystkich biurach, w ktorych moga byc jakiekolwiek dokumenty potwierdzajace panskie prawo do mieszkania. Bez dokumentow czlowiek jest…
– Nikim – mruknalem.
– Wlasnie. Nawet gdybys przyprowadzil stu swiadkow, ktorzy z toba w mieszkaniu pili wodke, kladli tapety, robili parapetowke, to bez papierka jestes nikim i nie pomoze ci zaden sad. Jesli masz znajomych pismakow, to sie do nich zwroc. Moze cos doradza, albo napisza artykul.
– To tylko kiedys artykuly mialy jakies znaczenie – burknal Piotr Aleksiejewicz. – A teraz to tylko sie podetrzec.
– Z psem dziwnie wyszlo – zauwazyl Dawydow. – Wszystko dopuszczam – i ze dokumenty podmienili i ze tapety polozyli i ze glazure skuli. Ale zeby pies swojego pana nie poznal? Doroslego pan bral?
– Dwumiesiecznego szczeniaka.
– Nic nie rozumiem. – Dawydow pokrecil glowa. – To znaczy, ze to inny pies.