Nie miala juz na sobie czarnego kombinezonu. Spodnica, troche przydluga, ale u nas tez takie nosza, cos w rodzaju krotkiego kozuszka, brazowy beret.
Dziewczyna jak dziewczyna. W metrze nikt nie zwrocilby na nia uwagi – ani na ubranie, ani na typ urody.
– Dokad chcesz przejsc? – zapytalem.
– A dokad jest przejscie? – Popatrzyla za siebie. Albo nie chciala spotkac sie ze mna wzrokiem, albo sprawdzala, kto sie za nia pojawi.
– Do Moskwy. I gdzies na brzeg morza, tam nie ma ludzi.
– Morze. – Dziewczyna weszla, odsuwajac mnie. Zamknela drzwi i przesunela zasuwe. Popatrzyla na Kotie, dumnie uniosla glowe i w koncu spojrzala mi w oczy.
Byla smiertelnie przerazona. Znajdowala sie juz w tym stanie, gdy znika panika, a pozostaje jedynie martwy spokoj.
– Clo! – zawolalem. – Masz na psie noze do rzucania. Biala bron o dlugosci mniejszej niz lokiec podlega oplacie.
Jednym ruchem dziewczyna wywrocila kieszen kozuszka. Na podloge wypadla garsc monet, chyba srebrnych.
Nie chciala byc niegrzeczna. Po prostu bardzo sie spieszyla.
– Wystarczy. – Skinalem glowa. Moglem nie liczyc, wiedzialem, ze zaplacila z naddatkiem i ze nie ma ze soba nic wiecej podlegajacego ocleniu. – Idz. Tamte drzwi.
– Powinienes otworzyc – powiedziala dziewczyna i oblizala wargi. – Spiesze sie.
Otworzylem – ciekawe, czy jej by sie nie udalo? – i malowniczym gestem wskazalem plaze. Dziewczyna przesliznela sie obok mnie i od razu zdjela kozuszek, zostajac w czarnym sweterku.
– Poczekaj! – zawolalem. – Powiedz, po co napadliscie hotel?
Podskakujac na jednej nodze, dziewczyna zdejmowala but.
– Potrzebowalismy mistrza.
– Jakiego?
– Dowolnego. – W slad za butami polecialy na piasek welniane skarpety. To juz zaczynalo przypominac striptiz.
– Po co?
Dziewczyna wyjela z pochwy kindzal, podciagnela spodnice i szybkimi ruchami zaczela obcinac kiecke na wysokosci kolan.
– Byl taki jeden pomysl… – odpowiedziala metnie. Nagle odwrocila sie do mnie i ze szczera nienawiscia wykrzyknela: – Jak ja was wszystkich nienawidze!
– I mimo to prosisz mnie o pomoc?
– Nie o pomoc! O przejscie.
Przez chwile trzymala noz w reku, jakby sie zastanawiajac, czy we mnie nim rzucic, czy nie. Ale rozsadek zwyciezyl, noz wrocil do pochwy, dziewczyna odwrocila sie, zrobila jeden krok, drugi, jakby dla rozgrzewki i zaczela biec – lekko, pieknie, do brzegu, ku zielonej gestwinie w oddali. Biegla szybko. Nie dogonilbym jej… W kazdym razie nie wtedy, gdy bylem menadzerem.
– Dokad sie tak spieszy? – spytal w zadumie Kotia.
– Nie dokad, tylko skad – poprawilem. – Cos mi sie wydaje… Nie wydawalo mi sie. Do drzwi od strony Kimgimu ktos zastukal, delikatnie, ale stanowczo.
– Moze lepiej nie? – Kotia wskazal glowa drzwi. – Mogles przeciez wyjsc. Do sklepu, po telewizor…
Pokrecilem glowa. Kotia nie rozumial – nie moglem nie otworzyc. Jesli rzeczywiscie bylem w wiezy, to udawanie nieobecnego bylo ponad moje sily. To tak, jakby probowac powstrzymac kichniecie.
Jedyne, co moglem zrobic, to podejsc do drzwi bardzo powoli, otworzyc je niespiesznie i nie od razu wpuscic czlowieka, ktory stal na progu.
Mezczyzna, na oko trzydziestoletni. Normalna budowa ciala, jedynie twarz niestandardowa – romboidalna, jakby zbudowana z klockow lego. Przybyly byl lekko ubrany, jakby wyszedl na spacer w chlodny letni wieczor – wiatrowka, jakis lekkomyslny berecik na glowie.
– Czesc. – Mocno uscisnal mi reke. – Jestes Kiryl, wiem. Feliks mowil o tobie duzo dobrego. – Nazywam sie Chajes.
Znow pomyslalem, ze mieszkancy Kimgimu nie maja szczescia do fonetyki. Smutne westchnienie Kotii mialo chyba znaczyc, ze ja i Chajes nie rozmawiamy po rosyjsku.
– Mozesz mi mowic po prostu: Chaj – zaproponowal. – Wiem, ze nasze imiona brzmia dla was dziwnie.
– Kiryl – przedstawilem sie niepotrzebnie. I zarazony jego maniera dodalem: – Mozna po prostu Kir.
– To twoj przyjaciel? – Chajes skinal glowa w strone Kotii i pomachal mu reka. – Wspaniale. Dokad uciekla dziewczyna?
– Tam.
– Ide. – Chajes westchnal i twardym krokiem podszedl do drzwi. Zlobkowane podeszwy jego butow zostawialy na podlodze kawalki topniejacego sniegu. – Jesli nie sprawi ci to klopotu, to nie wychodz nigdzie przez pol godziny, dobrze?
Otworzyl drzwi bez problemu. Wyszedl, rozejrzal sie. Kopnal kozuszek, zrzucony przez dziewczyne, i pobiegl jej sladem; najpierw powoli, ale z kazda sekunda przyspieszajac coraz bardziej. A przy tym w jego ruchach nie bylo tej mechanicznej monotonii, z jaka ruszaja w pogon terminatorzy czy inne wampiry w amerykanskich filmach. Nie, Chaj biegl swobodnie, od czasu do czasu podskakujac, jakby probowal wypatrzyc ofiare, albo po prostu cieszyl sie pedem, piaskiem, morzem, sloncem.
I to bylo jeszcze straszniejsze niz kinowe potwory.
– Funkcyjny policjant – powiedzialem.
– Domyslilem sie – odparl cicho Kotia. – Moze niepotrzebnie go wpusciles?
– Przeciez ta dziewczyna usilowala cie zabic!
– To co? A teraz nie ma zadnych szans.
– Ja tez nie mialem. Gdybym go nie przepuscil, wszedlby sam.
– Przeciez jestes na swoim terytorium – przypomnial Kotia. – W trakcie pelnienia funkcji, ze tak powiem!
Moze mial racje. Moze moglbym stawic opor sympatycznemu policjantowi. Pod jego nogami pekalby parkiet, to znaczy, przepraszam, deski, na jego glowe spadalyby rozne belki i stropy… W domu funkcyjnego zapewne pomagaja mu nawet sciany. Moje poodrywane rece i nogi zapewne przyrastalyby blyskawicznie. Bylbym szybki, diablo silny i w efekcie pokonalbym policjanta.
Tylko po co?
– Po co? – zapytalem. – Po co mialbym go zatrzymywac? On sciga bandytke!
– Dame!
– Bandytke!
Popatrzylem na przyjaciela i powiedzialem szczerze:
– Kotia, on mi sie nie spodobal. Jesli mam byc szczery.
Kotia od razu przestal mnie atakowac. Zdjal okulary, potarl je brzegiem nieswiezej chusteczki do nosa i niechetnie powiedzial:
– Mnie tez. I ta dziewczyna tez mi sie nie podoba. Ale poszczuc na nia policjanta to, to samo, co szczuc owczarka na bolonczyka.
Rozlozylem rece.
– Kotia, a czym ten bolonczyk myslal, gdy zaczynal ujadac? Chodz, dopijemy piwo.
– Jestes w stanie pic piwo, gdy gdzies tam zabijaja kobiete?! – zawolal Kotia.
– A ty?
Kotia zastanowil sie i ze smutkiem przyznal:
– Jestem. Na tym swiecie ciagle ktos kogos zabija. Czy z tego powodu mam umrzec z pragnienia?
13.
Sa czynnosci, ktore ciezko wykonywac, gdy czlowiek na cos w napieciu czeka. Nie, nie, seks do nich nie