wszystkiego… Jesiotr i losos, zywe raki, czarny i czerwony kawior, wina, szampany, szynka, pikle, oliwki, owoce w czekoladzie. W najlepszych latach NEP-u czegos takiego nie bylo! Tylko za cara, a i to nie we wszystkich sklepach. A ludzie przechodza obok tak, jakby nic nie widzieli! Wejsc weszlam, ale wtedy juz nic nie rozumialam!

Popatrzyla na mnie i na Kotie, jakby sprawdzajac, czy jej wierzymy. Wydmuchnela dym z cygara i mowila dalej:

– Wyszedl wlasciciel, taki kulturalny mlody czlowiek, popatrzyl na mnie badawczo i mowi: „Zaraz pani zemdleje z glodu…”. Nakarmil mnie, napoil i mowi: „Rozumiem, ze znajomi zaczeli pania zapominac? Nie poznaja pani w pracy, nie poznaje rodzina?”. Kiwnelam glowa. I wtedy on mi wyjasnil to, co zaraz opowiem wam.

– Akurat – powiedzial ponuro Kotia. – Takie cuda sie nie zdarzaja! Nic nam pani nie powie i niczego nie uslyszmy. Wybuchnie pozar, albo zacznie sie trzesienie ziemi.

– …I ten sklepikarz powiedzial mi – ciagnela Roza, nie zwazajac na wtret Kotii – ze naleze do wybrancow.

Kotia parsknal.

– Zycie jest bardzo krotkie. Kiedy dozyjecie do szescdziesiatki – jesli dozyjecie – to sie sami przekonacie. Jak to mowia, wobec smierci wszyscy ludzie sa rowni. Ale! – Roza uniosla palec. – To jest los zwyklego czlowieka. A zupelnie co innego, gdy w swoim zawodzie osiagnales wyzyny mistrzostwa.

– Na przyklad w hotelarstwie? – zapytal ironicznie Kotia.

– Na przyklad – przyznala Roza. – Albo w stolarstwie. Albo w malarstwie. Albo w sztuce wojennej. I wtedy stajesz sie mistrzem, i wypadasz z zycia!

Drgnalem.

– Zwyczajni ludzie zapominaja o nas – powiedziala z lekkim zalem Roza. – I rodzina, i przyjaciele. Nasze dokumenty sie rozpadaja, nasze miejsce w zyciu znika, jakbysmy sie nigdy nie urodzili albo umarli dawno temu. Za to stajemy sie mistrzami i mozemy zyc wiecznie. Czasem w swoim swiecie, a czasem w innym. Tam gdzie jestesmy bardziej potrzebni.

– Masoni – oznajmil Kotia. – I swiaty rownolegle.

Roza rozesmiala sie nieglosnym, poblazliwym smiechem.

– Mlody czlowieku, niech pan nie wierzy brukowcom i goniacym za sensacja pismakom! Co tu maja do rzeczy masoni? Po prostu ludzie, ktorzy w swoim zawodzie doszli do prawdziwego mistrzostwa, wchodza w nowe zycie i staja sie mistrzami.

– Czy funkcyjnymi? – zapytalem.

Roza skinela glowa.

– Tak, niektorzy uzywaja tego okreslenia. Ale my, Rosjanie, nie powinnismy kaleczyc jezyka. Mistrz! Piekne, dumne slowo! Ja jestem mistrzem w hotelarstwie, a pan, jak widze, jest mistrzem-celnikiem? Jestem pelna podziwu, ze siegnal pan takich wyzyn w tak mlodym wieku.

– Nie jestem celnikiem – zaprotestowalem.

Roza sie usmiechnela.

– No przeciez widze! Widze, ze jest pan jednym z nas, wybrancow!

– Lyzki nie ma… – mruknal Kotia i usiadl naprzeciwko Rozy.

– Jakiej lyzki?

– Prosze nie zwracac uwagi. – W Kotii obudzila sie zawodowa ciekawosc. – Wiec jest pani tutaj juz osiemdziesiat lat? Nie starzeje sie pani.

– Jak pan widzi.

– Ale to przeciez nie jest Ziemia?

– To Kimgim. – Roza wymowila te nazwe dziwnie miekko, jakby z ukrainskim akcentem. – Tutejsze kontynenty roznia sie od naszych, ale miasto lezy mniej wiecej na wysokosci Sztokholmu. Zreszta, nieszczegolnie interesuje sie geografia.

– A skad ma pani ten hotel?

– Kazdy mistrz, mlodziencze, otrzymuje miejsce, w ktorym moze wykazac swoj talent. Gdy tutaj przyszlam – przez clo przy Dworcu Nikolajewskim – stala tu rozwalona szopa. Ale czulam, ze to moje miejsce. Z kazda spedzona tu noca budynek zmienial sie, dopoki nie zaczal wygladac tak, jak chcialam. – Po chwili wahania dodala: – Gdybym chciala, wyroslby tu hotel wiekszy od „Europejskiego”, ale zawsze podobaly mi sie male, przytulne hoteliki.

– Zatem nie starzeje sie pani… ma pani mozliwosc zajmowania sie ulubiona praca i prowadzenia takiego hotelu, jaki pani chce. I posiada pani pewne nadludzkie zdolnosci. Rany szybko sie goja, zapewne jeszcze cos, tak? – Kotia wyliczal, a Roza kiwala glowa. – Pani tak jakby nie jest czlowiekiem?

– Jestem mistrzem.

– I duzo was jest? Mieszkacie w roznych swiatach, podrozujecie miedzy nimi… I to przeciez od dawna, od dziesiatek, setek lat! Dlaczego nikt nic o was nie wie?

– Dlaczego „nikt”? Na przyklad pan, Konstanty, jest zwyklym czlowiekiem, ale przyjaciel-mistrz panu zaufal i teraz pan wie. Z czasem nauczy sie pan zauwazac innych mistrzow, te zdolnosc mozna wytrenowac. Klawa i Pietia od dawna umieja odrozniac mistrzow od zwyklych ludzi.

Widac bylo, ze Roza delektuje sie ta rozmowa. Moze nieczesto miala okazje wtajemniczac niedoswiadczonych mistrzow? I nie wygladalo na to, zeby klamala.

Tylko… jaki ze mnie mistrz? Jaki ze mnie celnik? Jakie wyzyny osiagnalem, zeby tak nagle przemienic sie w superczlowieka?

– A kto wami rzadzi? – nie poddawal sie Kotia.

– Rzadzi sie tlumem, mlodziencze. – Roza sie usmiechnela. – A my jestesmy mistrzami. Jestesmy samowystarczalni.

Moglbym jej przypomniec, ze pol godziny temu samowystarczalny mistrz hotelowy byl przywiazany do fotela, ale sie powstrzymalem.

– Wiec nie wie pani, kto na was napadl?

– Miejscowi – odparla krotko Roza. – Widocznie byl wsrod nich czlowiek, ktory o nas wiedzial. I oni polowali na…

Nagle zmruzyla oczy i zgasila cygaro w popielniczce. Skrzywilem sie od ostrego zapachu.

– Kiryle Danilowiczu, przeciez oni przyszli po pana! Tak, tak, tak, bez watpienia! Wiedzieli, ze pan do mnie przyjdzie, i postanowili pana schwytac! I sie przeliczyli! Powiedzcie mi, mlodzi ludzie, po co wlasciwie do mnie przyszliscie?

– Poproszono nas – powiedzial beznadziejnym tonem Kotia. – Pewna da… pewna ba… pewna kobieta. Podrzucila liscik, ze musimy znalezc biala roze i ze tam odpowiedza nam na wszystkie pytania. Najpierw myslelismy, ze trzeba znalezc kwiat. Potem, ze chodzi o hotel.

– Zwabili was w pulapke! Ale sie przeliczyli! – Roza klasnela w rece. Intryga wyraznie dodala staruszce wigoru. – Co za podlosc! Skontaktuje sie z najblizszym mistrzem-ochroniarzem. Pewnie nie zna pan jeszcze swoich sasiadow?

Pokrecilem glowa. W odroznieniu od Kotii nie czulem rozczarowania, ten podrzucony list jakos nie laczyl mi sie z zasadzka.

– Powinnismy wracac – powiedzialem. – Chyba juz pojdziemy.

– No co tez pan?! – Roza Dawidowna pokrecila glowa. – W taka zamiec? I po co? Przenocujecie u mnie, dowiecie sie, co to znaczy goscinnosc mistrza! Klawa wspaniale gotuje, zobaczycie, jaki z niej kuchmistrz!

– Musimy wrocic do wiezy – powtorzylem. – Powinna mnie pani zrozumiec. Jak mistrz mistrza.

To podzialalo. Staruszka pokiwala glowa.

– Tak, oczywiscie. Tak, rozumiem… Wiec pan tez ma wieze?

– Dlaczego tez?

– Gdyby pan wiedzial… – powiedziala Roza wstajac – jak przewidywalna jest meska fantazja! Polowa mistrzow wybiera sobie wieze.

Kotia wygladal na niezadowolonego, ale sie nie odzywal. Zeszlismy na dol. Po niedawnym pobojowisku niemal nie zostalo sladu. Pietia scieral jakies plamki ze sciany, jego matka dzwonila naczyniami w kuchni.

– Teraz jest zima – powiedziala ze smutkiem Roza. – Przyjdzcie do nas latem… Duzo gosci, wesoly smiech, kwiaty w wazonach. Zapraszam muzykow z miasta, gramy na pianinie.

– A czemu teraz nikogo nie ma? – zapytal Kotia. – Rozumiem, ze zima, ale mimo wszystko… Puste nabrzeze,

Вы читаете Brudnopis
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату