pisarzom, powinienem je odczuwac! Za to wystarczyla jedna jedyna wlasna, niegrozna rana, zebym poczul strach i chlod w piersi.
– Niech mi pan pozwoli spojrzec, mlody czlowieku.
Stanowczym ruchem Roza pomogla mi zdjac kurtke i sweter, rozpiela koszule. Rekaw byl caly we krwi. Krzywiac sie, wyjalem reke.
– Chwileczke – powiedziala Roza. W jej dloni pojawila sie mokra chusteczka, ktora starannie zmyla krew.
Popatrzylem na swoje ramie i zobaczylem szrame pokryta czerwonym strupem.
– Pierwszy raz? – Roza zajrzala mi w oczy.
Skinalem glowa.
– Przywyknie pan.
Staruszka odwrocila sie i popatrzyla uwaznie na lezaca nieruchomo kobiete.
– Klawdia! Klawa, ocknij sie!
Kobieta otworzyla oczy i powoli wstala. Spojrzala na Roze, potem na nas.
– Widzisz, wszystko w porzadku – powiedziala Roza. – Pomoc przyszla. Lepiej ci?
– Tak, Rozo Dawidowna.
– To dobrze.
Kobieta pochylila sie nad chlopcem, potrzasnela go za ramie. Chlopiec wstal. Klawdia wziela dzban z resztka wody, upila kilka lykow, podala chlopcu. Ten zaczal chciwie pic; woda plynela po jego twarzy, zmywajac krew. W koncu chlopiec odstawil pusty dzban, otarl twarz rekami.
Blizn na jego ciele juz nie bylo.
Mlodziencze pryszcze zostaly.
– Pietia, przywitaj sie – polecila Roza. – I podziekuj panu celnikowi. Nie mial obowiazku nas ratowac.
– Piotr – przedstawil sie poslusznie chlopiec. – Dziekuje bardzo.
– Doprowadzcie sie do porzadku, a potem posprzatajcie – zadysponowala Roza. – Wyczysccie meble i dywany.
– A co zrobic z tymi, Rozo Dawidowna? – spytala kobieta, wskazujac cialo napastnika.
Pomyslalem, ze dziwnym trafem tego pytania nigdy nie zadaja sobie bohaterowie ksiazek fantastycznych. Wielu zabitych wrogow zostaje na miejscu, a potem gdzies (gdzie?) znikaja. No dobrze, zalozmy, ze na dworze utylizacja zajmuja sie ptaki i zwierzeta. Ale w pomieszczeniach? Ciala trzeba pochowac! Mozliwe, ze przy kazdej wsi, przez ktora przejezdzaja, wymachujac zelastwem, rozne „szalone palki”, stworzono specjalne cmentarze dla wrogow.
– Nad morze – powiedziala po zastanowieniu Roza. – Ale nie wrzucajcie od razu do wody, polozcie na brzegu. Moze po nich przyjda i beda chcieli pochowac…
Klawdia i Piotr, zerkajac na nas z ciekawoscia, ale o nic nie pytajac, wyszli z palarni.
– Matka i syn – wyjasnila Roza. – Najelam ich trzy lata temu, u nas, w Rosji. Nie ufam miejscowym, wie pan. Maz Klawy to alkoholik, dlatego syn jest nieco… prosty w obejsciu. W ich zyciu nie czekaloby ich nic dobrego, sa mi bardzo wdzieczni. Szkoda, ze to zwykli ludzie i w swoim czasie umra.
– A my? – zapytalem.
Podwazylem paznokciem brazowy strup rany i pociagnalem. Kazdy, kto robil cos takiego w dziecinstwie, wie, ze teraz powinny sie pojawic czerwone kropelki krwi.
Ale pod strupkiem byla czysta, gladka skora.
Zaczalem sie ubierac.
– A my, jak wyjdzie. Dlugo sie goilo – zauwazyla Roza. - Rozumiem, ze jest pan na stanowisku od niedawna?
– Pierwsza dobe.
– Oczywiscie. – Roza skinela glowa. – Zuch z pana, szybko sie pan oswaja.
Zajrzalem do sali. Pietia sciagal ciala na sterte, zupelnie bez wysilku, jakby pod czarna tkanina byly nadmuchiwane lalki, a nie trupy.
– Ale oni nie wygladaja na zwyklych ludzi. Rany zagoily sie do razu, no i ta sila…
– To moje terytorium – powiedziala Roza Dawidowna, jakby to wszystko wyjasnialo. – Ja tutaj ustanawiam pewne prawa. Niestety, walka nie jest moja prerogatywa.
– Rozo Dawidowna! – nie wytrzymal Kotia. – My naprawde nic nie rozumiemy! Kim jestescie? Co to za swiat dookola?
– Zaraz porozmawiamy – odparla Roza. – W tamtej szafce jest koniak i cygara. Chociaz nie, troche tu brudno. Chodzmy! A koniak i cygara prosze wziac, tak…
– Nie pale – mruknal Kotia, ale mimo wszystko zajrzal do szafki. Wyjal drewniana szkatulke z cygarami, plaska butelke koniaku i trzy srebrne kubeczki.
Poszlismy za staruszka przez sale, gdzie Klawdia, zaopatrzona w wiadro i sterte szmat, scierala z dywanu ciemne plamy, weszlismy po schodach na pierwsze pietro. Z niewielkiego holu biegly w dwie strony waskie korytarzyki; Roza wskazala glowa kanape i krzesla przy oknie.
– Poczekamy tu, az posprzataja. Moze jednak cygaro? Jestescie pewni, ze nie? A ja, z waszego pozwolenia… Wybaczcie, ze tak wulgarnie.
Odgryzla koniuszek grubego, brazowego cygara. Na stoliczku przed kanapa stala popielniczka, lezalo pudelko zapalek. Koniuszek cygara powedrowal do popielniczki, Roza zrecznie przypalila od dlugiej zapalki.
Kobieta z corona to dziwny widok, od razu powoduje wzburzenie mezczyzn… Freud pewnie wiedzialby, jak to zinterpretowac. Usiadlem obok i sie rozejrzalem. Pokoik przypominal hol malego hotelu. Na scianach lampy gazowe, na wprost nas wygasly kominek z ulozonymi drwami.
– To hotel – oznajmila Roza. – Pensjonat. Zajazd. Mozecie nazywac go, jak chcecie.
Skinalem glowa.
– Urodzilam sie w tysiac osiemset szescdziesiatym siodmym – oznajmila uroczyscie i popatrzyla na nas wyzywajaco. – Nie mam zwyczaju ukrywac swojego wieku.
– Dobrze sie pani trzyma – skomentowal Kotia. Nie usiadl, stal przy oknie. – Prosze opowiadac. Teraz juz we wszystko uwierzymy.
Po chwili wahania wzialem szklana butelke. Ormianski prazdniczny, sadzac po etykietce, jeszcze z czasow ZSRR. Nalalem trzy kubeczki, chociaz Roza pokrecila glowa.
– W mlodosci pracowalam w hotelu – zaczela opowiadac Roza – najpierw w hotelu ojca, w Samarze… a potem wyjechalam do Petersburga. Nie sposob wymienic wszystkich miejsc, w ktorych pracowalam, w kazdym razie rewolucja zastala mnie w „Europejskim”, bylam pomocnikiem dyrektora. Pracowalam tam nawet wtedy, gdy bolszewicy zamienili go w przytulek dla sierot. W czasie NEP-u znow zaprowadzono w hotelu porzadek, a w dwudziestym piatym podpadlam pod paragraf.
– Polityka? – spytalem.
– Nie, kradziez – odparla spokojnie Roza. – Coz chcecie, takie byly czasy. Kazdy sobie radzil, jak mogl. Rozpoczelo sie sledztwo. W moim wieku na ucieczke bylo juz troche za pozno. Gdybym byla mezczyzna, zapewne zastrzelilabym sie, wtedy to bylo modne, ale nigdy nie lubilam emancypantek. Lezec w kostnicy z dziura w glowie? O, nie! A lykanie trucizny jest dobre dla histeryczek. No to czekalam na naturalny rozwoj wydarzen. Az tu nagle zaczely sie dziac takie rzeczy! Przychodze do pracy i mysle tylko o jednym: dzisiaj mnie wezma na przesluchanie czy jutro? A tu mnie ludzie nie poznaja! „Gdzie sie pchasz, kobieto?”, wolaja. „Nie ma wolnych pokoi!”.
Zasmiala sie cicho. Skinalem glowa.
– Wrocilam do domu. Moj swietej pamieci maz jakos tak dziwnie na mnie patrzy, ale nic, zjedlismy kolacje, polozylismy sie spac. Budzi sie rano i jak nie zacznie wrzeszczec: „Cos za jedna, dlaczego w moim lozku?!”. To dopiero glupek, co? Skoro juz widzisz w swoim lozku kobiete, niechby nawet niemloda, to siedz cicho i korzystaj z okazji! Huknelam na niego: „Zwariowales, stary, czy co? Jestem twoja zona!”. A on mi na to, ze zone pochowal pietnascie lat temu, ze jest uczciwym wdowcem i zadna stara wiedzma nie odbierze mu pokoju. Plunelam mu w gebe za takie slowa i wyszlam. Trzy dni po Petersburgu chodzilam. Spalam na ulicy, zebralam, myslalam, ze rozum trace. I nagle podchodzi do mnie listonosz. Na ulicy, wyobrazacie sobie? I wrecza telegram. A tam adres w Litiejnym zaulku i propozycja, zeby przyjsc. Nie mialam nic do stracenia, poszlam. Znalazlam obok kasyna maly sklepik, popatrzylam na witryny i omal sie nie przewrocilam! No bo przeciez jakie to byly czasy! A tam obfitosc