dwie: pieprz i sol! A tkaniny? Naturalne albo sztuczne. Sztucznych lepiej nie nosic, zwlaszcza skarpetek.

Ale gdy Kotia zadal mi pytanie, odpowiedz wyskoczyla sama. Oczyma wyobrazni zobaczylem asafetyde (nawet poczulem jej ostry, czosnkowy zapach) i wielki kupon zakardu z pastoralnymi scenkami.

– Widocznie ta wiedza nalezy ci sie razem ze stanowiskiem – zastanawial sie na glos Kotia. – Gdybys mial inny zawod… Och!

Nerwy mialem w strzepach, ale stukanie do drzwi wcale mnie nie przestraszylo – po prostu wstalem i ruszylem na dol. Za to Kotia strasznie sie zdenerwowal.

– Zaczekaj! Wyjrzyj chociaz przez wizjer! – zawolal Kotia, biegnac za mna.

– Jaki wizjer?

– To niedopatrzenie, powinien byc wizjer! – Kotia najwyrazniej spanikowal. – Do ktorych drzwi stukaja? Do ktorych?

– Do naszych! Moskiewskich!

– Spytaj: „kto tam?”.

Ale ja nie pytalem. Po prostu otworzylem.

Nieco z boku, zjechawszy z jezdni na rozmiekle pobocze, zaparkowano duze granatowe audi allroad. A tuz przed drzwiami staly trzy osoby: mezczyzna pod piecdziesiatke ubrany w drogie, nieco staromodne palto z kaszmiru i tak blyszczace buty, jakby go tu przyniesli z samochodu. Od razu widac, ze to „czlowiek na stanowisku”. Obok stala dziewczyna, mniej wiecej dwudziestoletnia, w futerku z norek, modnie ubrana, ladna, ale z tak pogardliwym wyrazem twarzy, jakby kazano jej grzebac w smietniku. Za nimi majaczyl potezny chlop z ponura twarza. Brakowalo mu tyko plakatu: „Jestem wypasionym ochroniarzem”. Ku mojemu zdumieniu, ochroniarz patrzyl na mnie nie ze zwykla zawodowa podejrzliwoscia, lecz z przestrachem, a jednoczesnie wyzywajaco. Zupelnie, jakbym niedawno bezkarnie strzelil go w twarz, a potem poklepal po ramieniu i powiedzial z aprobata: „Dobry chlopiec!”.

Zdumiewajace uczucie – miec swiadomosc, ze ktos sie ciebie boi.

– Dobry wieczor – rzekl mezczyzna wladczym glosem. Stalem sie czujny, przypomnialem sobie glos w telefonie… Nie, chyba jednak nie on. Jedyna wspolna cecha tych glosow byla pewnosc siebie. – Mozemy wejsc?

– Prosze. – Odsunalem sie, robiac przejscie.

Mezczyzna i dziewczyna weszli. Ochroniarz zostal na zewnatrz.

– Tak jak sie umawialismy, Witia – rzucil mu mezczyzna i zamknal drzwi.

Zapadla niezreczna cisza. Dziewczyna strzepywala z futerka krople wody. Chyba nie byla przyzwyczajona do wysokich obcasow, bo stala jakos tak niepewnie, niestabilnie. Mezczyzna rozejrzal sie, usmiechnal do mnie, skinal glowa zastyglemu na schodach Kotii. Kotia szybko zdjal i scisnal w reku okulary.

– Panstwo do mnie? – zapytalem.

Brwi mezczyzny uniosly sie.

– Nie. Chcielibysmy przejsc.

– Do Kimgimu? – spytal Kotia glosem ochryplym ze zdenerwowania.

– A co, pojawily sie inne mozliwosci? – zainteresowal sie mezczyzna.

– Nie – odparlem.

– W takim razie do Kimgimu.

– Trzeba bylo jechac na Siemionowska – powiedziala polglosem dziewczyna.

– I spedzic godzine w korkach? Tak bedzie szybciej – ucial mezczyzna. – Mozemy przejsc? Nie mamy ze soba zadnych towarow.

Powinienem byl poprosic o wyjasnienia. Nie, nie prosic – zadac. Ale cos mnie powstrzymalo. Moze wrazenie, ze zadac wyjasnien od tego czlowieka to tak, jakby pytac, ile cylindrow ma silnik jego samochodu. On nie wie, on uzywa.

A moze powstrzymalo mnie spojrzenie dziewczyny, rozdraznione i proszace jednoczesnie. Jakby strasznie sie bala niepotrzebnej zwloki i dlatego sie zloscila. I na mnie, i na mezczyzne.

– Przez te drzwi. – Skinalem glowa.

Przeszli, zostawiajac brudne slady na podlodze. Przechodzac obok schodow, dziewczyna przytrzymala sie reka poreczy, jakby stracila rownowage. Mezczyzna odsunal zasuwe, puscil dziewczyne przodem i grzecznie skinal mi na pozegnanie.

Podszedlem, zeby zamknac drzwi, i stwierdzilem, ze nieopodal wiezy na te pare czeka powoz. Czterokolowy, z odchylanym dachem.

– Ale dama! – powiedzial z zachwytem Kotia. – No? Co powiesz?

– A tam – burknalem, zamykajac drzwi.

– Co „a tam”? Mowie, ze facet ma sliczna dziewczyne!

– Moze to corka?

– Ha! – Kotia az klasnal w rece oburzony. – Z takim tyleczkiem? Ech, niektorzy to maja zycie… No, czemus ich o nic nie zapytal?

– Nie sadze, zeby oni to wszystko urzadzili – mruknalem.

Cos mnie niepokoilo. Taak… weszli… dziewczyna zachwiala sie i zlapala za porecz, na chwile zwolnila kroku…

– Ale cos by pewnie powiedzieli! Kim sa, skad wiedza o wiezy, dokad sie wybieraja. Zalapales, ze w Moskwie to nie jest jedyna wieza? Jeszcze gdzies na Siemionowskiej! Cos ty tam zobaczyl, Kiryl?

Podszedlem do schodow, pochylilem sie i podnioslem z podlogi kawaleczek papieru. Rozwinalem go.

– List? – ozywil sie Kotia i przechylil przez porecz. – Skad?

– Dziewczyna upuscila – wyjasnilem. – Kiedy przechodzila obok schodow.

Wzrok Kotii przebiegl po papierze. Po kilku sekundach powiedzial cicho:

– O cholera… i co zrobimy?

8.

Czy ktos prosil was kiedys o pomoc?

Zaloze sie, ze tak. „Pozycz tysiac na tydzien, co?”. „No, w koncu kupilem ten regal! Przychodz, bedziemy wnosic na trzecie pietro bez windy!”. „Masz samochod na chodzie? Tesciowa przylatuje o trzeciej w nocy z Antalii…”.

Pewnie, ze czasem to meczace i klopotliwe. Ale z drugiej strony rozumiesz, ze dzisiaj prosza ciebie, a jutro bedziesz prosil ty.

A czy kiedys kazali wam pomagac?

Na pewno. „Przyjechala ciezarowka z towarem, pomozesz chlopakom nosic”. „Stojcie, obywatelu, bedziecie swiadkiem!”. „W sobote wieczorem wszyscy idziemy na mityng przeciwko terroryzmowi!”.

Na tym wlasnie polega roznica. I tak poszedlbym rozladowac te ciezarowke – od towaru zalezy moja pensja. I bylbym gotow zaswiadczyc, ze ponury typ z rozbieganymi oczkami ma w kieszeni ukradziona przed chwila damska portmonetke. A juz terrorystow nie lubie bardziej niz karaluchow i „gdyby to ode mnie zalezalo…”.

Rzecz w tym, ze prosba-rozkaz nie pozostawia wyboru. Gdy kaza ci zrobic cos, co i tak zgodzilbys sie zrobic, podkreslaja, kto tu jest szefem, a kto glupkiem. Chociaz… madry zwierzchnik w takich wypadkach nie wydawalby polecen, lecz zostawil podwladnemu iluzje samodzielnej decyzji.

List podrzucony przez dziewczyne z „takim tyleczkiem” brzmial jak rozkaz. Starannym okraglym pismem czlowieka, ktory nie przywykl duzo pisac odrecznie, na kartce wyrwanej z notesu napisano:

Za godzine ruszajcie za mna.

Znajdziecie biala roze.

Czlowiek odpowie na wszystkie pytania.

Popatrzylem na zegarek, rejestrujac, ktora jest teraz godzina.

– Co zrobimy? – powtorzyl Kotia. – Poszukamy faceta z biala roza?

Вы читаете Brudnopis
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату