Pod jego czujnym spojrzeniem skierowalem sie do bankomatu.
Co zrobi ochroniarz, jesli teraz rzuce sie do ucieczki? Chyba nie bedzie mnie gonil. I pewnie nie powiadomi milicji. Nie wyrzadzilem szkody sklepowi, a ze mam cudza karte, to juz nie jego problem.
Stanalem plecami do ochroniarza, wsunalem karte do szczeliny bankomatu. Na karcie rzeczywiscie widnialo Iwanowa Natalia. Powinienem byl sie domyslic, ze karta sie tak zmieni.
Ale czy zmienil sie rowniez kod?
Czy bank zdazyl zablokowac karte nieboszczki?
Powoli wybralem na pulpicie 7739. Potwierdzilem.
Na ekranie wyswietlilo sie zapytanie o sume.
Z ulga wystukalem piec tysiecy, ale zmienilem zdanie i wybralem dziewiec siedemset – prawie wszystko, co bylo na karcie.
Bankomat obojetnie zaszelescil banknotami, wydajac mi nowiutkie piecsetki i lekko pomiete setki.
Wrocilem do kasy, demonstracyjnie trzymajac pieniadze w reku. Ochroniarz odszedl na bok, wyraznie rozczarowany. Kasjerka spakowala w milczeniu zakupy, zaplacilem i minute pozniej wyszedlem ze sklepu. Odwrocilem sie. Kasjerka i ochroniarz patrzyli na mnie i cos mowili.
Cholera.
Co sie stalo z moja wczorajsza niewidzialnoscia? Przeciez bylem widzacym w kraju slepcow! Czlowiekiem w czapce-niewidce, ktory bez problemu moglby chodzic nago i boso!
A teraz…
Obudzila sie we mnie niesmiala nadzieja. Usiadlem na lawce naprzeciwko sklepu, postawilem torby z zakupami obok, wyjalem telefon.
Do przyjaciol czy do rodzicow?
Do rodzicow.
Sygnal. Drugi. Trzeci.
– Tak! – uslyszalem w sluchawce wesoly glos ojca. – Slucham!
Przelknalem narastajaca w gardle gule i powiedzialem:
– To ja, Kiryl.
– O, czesc, czesc! – odezwal sie ojciec i zanim zdazylem sie ucieszyc, dodal: – Kiryl Andriejewicz?
– Nie! Kiryl Danilowicz!
– E… przepraszam?
– Jestem twoim synem! – krzyknalem do sluchawki.
Przez kilka sekund panowala cisza. Potem ojciec jakos tak niepewnie powiedzial:
– Glupi dowcip…
– Jestem twoim synem – powtorzylem.
– Ile pan ma lat? – spytal ojciec, znizajac glos.
Stropilem sie, ale odpowiedzialem:
– Dwadziescia szesc.
Czy mi sie wydawalo, czy w glosie ojca uslyszalem ulge?
– Nie nalezy tak zartowac, mlody czlowieku! Glupie i niesmieszne!
W sluchawce uslyszalem krotkie sygnaly przerwanego polaczenia. Odruchowo wybralem numer jeszcze raz, ale ojciec chyba zdazyl wylaczyc telefon.
Co sie dzieje? Wiec nic nie wrocilo? A czemu ojciec pytal mnie o wiek?
Zastanowilem sie… i usmiechnalem krzywo. Noo, tato! Ales zasunal! Wychodzi na to, ze moge miec brata, starszego albo mlodszego.
Zreszta, jakie to ma znaczenie, skoro ja sam nie istnieje?
Drzwi sklepu otworzyly sie, wyszedl ochroniarz, zeby zapalic. Zobaczyl mnie, w jego wzroku zaplonela podejrzliwosc.
O nie, kolejne spotkanie z milicja nie jest mi potrzebne. Tym razem juz mnie nie puszcza.
Wzialem torby i poszedlem w strone swojej wiezy. Wcale bym sie nie zdziwil, gdyby zniknela albo przemienila sie w zwykla wieze wodociagowa. Ale wieza stala na swoim miejscu, drzwi sie otworzyly, w srodku tez nic sie nie zmienilo. Schody, meble na pietrze. Woda mineralna i koniak nadal staly na stole. Wylozylem zakupy i pozalowalem, ze nie kupilem jednorazowych naczyn i sztuccow. Kielbase musialem gryzc. Zreszta, brak sztuccow i talerzy nie przeszkodzil mi w zjedzeniu sniadania skladajacego sie z kielbasy z sucharkami, wody mineralnej i koniaku. Potem stanalem przy
Snieg, budynki z czerwonej cegly. Slonce stoi wysoko, ale przyszly chmury. Pewnie znow zacznie sypac.
Zdaje sie, ze powinienem wejsc do tego swiata. Poszukac odpowiedzi na pytania. Ale najpierw musze zdobyc cieple ubrania. Z moimi zasobami chyba bede musial zajrzec do jakiegos ciucholandu.
Poranny dobry nastroj rozwial sie jak dym.
To nie w porzadku! Skoro juz istnieja inne swiaty, to powinny tam byc potwory i ksiezniczki! Te pierwsze nalezy zabic, te drugie uratowac. A tutaj co? Slepy zaulek i opuszczone budynki!
Przez jakis czas patrzylem ponuro w okno, a potem powiedzialem na glos:
– Nie ma co tu siedziec. Wszystkie odpowiedzi, a takze potwory i ksiezniczki sa gdzies tam.
W moim glosie nie bylo przekonania, ale i tak wstalem i poszedlem w Moskwe.
Udalo mi sie jednak obejsc bez wizyty w ciucholandzie. Przypomnialem sobie o sklepie w rejonie WDNCh, gdzie sprzedawano skonfiskowane ubrania, bedace podrobkami znanych marek, koncowki modnych kolekcji i inne towary o podejrzanie niskich cenach. Tam udalo mi sie kupic ciepla kurtke, podszyta przez pracowitych Chinczykow, welniany beret nieznanego pochodzenia (napis „Designe of Italia” jedynie poglebil moje watpliwosci) i zimowe buty, ktore mialy jedna niezaprzeczalna zalete – byly suche.
Zreszta, byc moze komus spodobalby sie ich niesamowity jasnozielony kolor.
Z zakupami w wielkiej torbie, za ktora przedsiebiorczy handlarze nie omieszkali zedrzec ze mnie pieciu rubli, wyszedlem ze sklepu i wtedy zadzwonil moj telefon.
– Tak?
– Kiryl? – uslyszalem w sluchawce.
Zrobilo mi sie cieplo na duszy.
– Tak! Kotia, czesc!
– Hmm… – Kotia wyraznie sie nie spodziewal, ze zostanie rozpoznany. – Jak masz na nazwisko?
– Maksimow.
– Aha. Sluchaj, dwa dni temu zesmy…
– Pili koniak – dokonczylem ze zmeczeniem w glosie. – Wszystko jasne. Nic nie pamietasz, ale znowu znalazles swoja notatke? Jak tam stary lowelas wuefista? Nauczyl swoja osmoklasistke robic szpagat? I zerknij na parapet, pewnie stoja tam dwie puste butelki po koniaku. Jedna z nich to „Ararat”.
– Wiec to wszystko na serio? – zapytal Kotia beznadziejnym tonem.
– A cos ty myslal?
– Ze hakerzy sobie wyglupy robia, wlamali sie do kompa i to napisali.
No nie, trzeba byc Kotia, zeby wierzyc w takie rzeczy!
– Posluchaj. Nic ci nie bede udowadnial – powiedzialem spokojnie. – Wczoraj bylismy razem u twojego znajomego fantasty. A potem o mnie zapomniales, w ciagu dziesieciu sekund.
– A gdzie jestes teraz? – zapytal Kotia po chwili milczenia.
Stalem sie czujny.
– Po co ci to?
– No jakos mi tak… niezrecznie. Dziwne to wszystko. Moze przyjedziesz?
– I co? – zapytalem niemal wesolo. – Przyjade, bede ci dlugo udowadnial, ze sie znamy, potem wypijemy dwie butelki. Nad ranem wytrzezwiejesz i znowu mi nie uwierzysz. Wiesz co… juz lepiej ty przyjedz.
– Dokad?
– Stacja Moskwa-trzy. To w miescie, niedaleko metra Aleksiejewska.
– Przyjade. Sprawdze na mapie – powiedzial Kotia zdecydowanym tonem. – Bede za godzine… nie, za poltorej. Kupic cos?