Kotia zdjal i przetarl okulary.

– Przeciez to stara wieza wodociagowa.

– Oczywiscie. Z pozoru.

– I mozesz mnie tam zaprowadzic?

– Moge.

– To chodzmy. – Kotia wstal. – Choc osobiscie jestem pewien, ze albo nie otworza sie drzwi, albo w srodku nie bedzie niczego dziwnego.

Szczerze mowiac, tez sie tego balem. Skad mialem wiedziec, czy moge tam kogos wprowadzic? Moze przejscie miedzy swiatami dziala tylko dla mnie? To by nawet bylo logiczne.

Ale drzwi sie otworzyly i w srodku wszystko bylo dokladnie tak, jak zapamietalem. Krecone schody prowadzace na pietro, piecioro drzwi.

– Obled – stwierdzil Kotia, rozgladajac sie. – Widzisz to samo, co ja? Porzadnie zrobiony remont, krecone schody na gore…

– Tak.

– Pokaz mi te drzwi! – polecil Kotia. – Te do Kylgymu!

– Kimgimu – poprawilem.

Podszedlem do drzwi i zrozumialem, ze tutaj tez wszystko jest w porzadku. Metalowa klamka byla lodowata.

Padal snieg. Niebo zasnuly chmury i na nasze glowy opadaly leciutkie biale platki. W nielicznych oknach fabryk (zreszta, skad wlasciwie mysl, ze to fabryki?) nie palily sie swiatla, nie dobiegaly zadne odglosy. Slady powozu pocztowego dawno zasypal snieg.

– O, stamtad przyjechal listonosz – pokazalem. – W tilbury.

– Ciekawe… – rzekl Kotia, zerkajac na mnie. – Tilbury, mowisz?

Wzruszylem ramionami. Zdjalem z aparatu foliowe opakowanie i zrobilem kilka zdjec. Maly flesz usilowal podswietlic okolice; zreszta, na filmie „czterysta”, zdjecia powinny wyjsc.

– To mi wyglada na swiat rownolegly – zawyrokowal Kotia. – Co? Bardziej zacofany niz nasz, prawda?

– Chyba tak.

– Wracajmy – Kotia spowaznial.

– I co, teraz mi wierzysz? – spytalem, zasuwajac zasuwe.

– Wierze, wierze. – Kotia obmacywal pozostale drzwi. – Wszystkie zamkniete. A niech to! Ale numer.

Chodzil po pokoju, przyciskal ucho do drzwi, opukiwal je, niemal obwachiwal. Potem zaczal badac drewniana podloge.

– W ciagu nocy tak sie zmienila – powiedzialem z taka duma, jakbym to ja sam, osobiscie, w ciagu jednej nocy polozyl trzydziesci metrow kwadratowych desek.

– Modrzew – oznajmil Kotia. – Ale lakierem nie pachnie, a polakierowane juz po polozeniu!

– To samo bylo w moim mieszkaniu – potwierdzilem. – Wszystko zmienione i zadnych sladow remontu.

– Zmienila sie rzeczywistosc – oznajmil Kotia. – I wszystko zmienilo sie razem z rzeczywistoscia. Tylko ty pozostales niezmieniony!

– Pojdziemy na gore? – zaproponowalem goscinnie. – Tam jest jeszcze weselej.

– Albo przeciwnie – rozmyslal na glos Kotia, idac za mna. – Rzeczywistosc sie nie zmienila, tylko ty sie zmieniles. Dlatego odbierasz zwyczajne rzeczy jako niesamowite.

– Chcesz dac mi delikatnie do zrozumienia, ze zwariowalem? – spytalem. – A co, nie wiedziales, ze w kazdej opuszczonej wiezy wodociagowej robia taki wystroj?

Kotia tylko westchnal.

Na pietrze rowniez wszystko dokladnie zbadal. Wygladal przez okna, lustrowal meble. Parzac palce, wykrecil jedna zarowke i dlugo ja ogladal. Potem rzucil sie na przyniesione ksiazki, zaczal je z zainteresowaniem studiowac.

Nie przeszkadzalem mu, spokojnie nalalem do kubeczkow kupiony wczoraj koniak, pokroilem ser i kielbase. Zrobilo mi sie lzej na duszy. Wprawdzie przyjaciel mnie zapomnial, ale nasze stosunki nie ulegly zmianie; pewnie dlatego, ze ja wiedzialem, jak z nim rozmawiac, jakie slowa dobierac, jak sie zachowywac.

– Cos tu nie pasuje. – Kotia odlozyl ksiazki i popatrzyl na mnie w zadumie. Bez szczegolnego entuzjazmu wzial koniak i mruknal: – Wylacznie dla odprezenia.

– Co nie pasuje? – spytalem, gdy wypilismy.

– Wszystko nie pasuje. No popatrz, co my tu mamy? Jestes zwyklym moskiewskim chlopakiem. Zajmujesz sie jakimis bzdetami, mieszkasz w kawalerce, ktora kupili ci rodzice, nie masz zony ani dzieci. Szczegolnych talentow nie zauwazono. Zgadza sie?

– Zgadza.

– W twoim mieszkaniu pojawila sie obca baba, wszystkie twoje dokumenty zniknely, zapomnieli cie przyjaciele i rodzina. Podejrzewasz, ze to sprawa jakichs bandytow i probujesz przesluchac lajdaczke, ktora odebrala ci lokum. Lajdaczka niespodziewanie popelnia samobojstwo. Zostajesz aresztowany, ale zapominalstwo postepuje i gliny puszczaja cie wolno.

– Faktycznie, bez sensu – przyznalem.

– Nie! – Kotia uniosl reke. – Nie masz racji. To akurat uklada sie w logiczny ciag. Jakas sila usuwa cie z rzeczywistosci. Co to za sila – kosmici, masoni czy Pan Bog – to na razie niewazne. Potem ktos do ciebie dzwoni i doprowadza do opuszczonej wiezy. W srodku jest mieszkanie, ktore przez jedna noc samo podnosi swoj standard. Poza tym, w wiezy jest piecioro drzwi, a jedne z nich – na razie tylko jedne – prowadza do obcego swiata. Procz tego, ktos ci niedwuznacznie sugeruje, ze masz pelnic funkcje celnika. Rozumiesz, co tu nie pasuje?

– Nie, nie rozumiem! Przeciez caly czas dziala ta sama „jakas sila”!

Kotia westchnal i nalal jeszcze po jednym.

– Tepoto… Wez dowolnego… no dobrze, nie dowolnego, zonaci faceci maja swoje racje… Wez jakiegos kawalera, wszystko jedno, czy to dozorca, student, czy pracownik wielkiej firmy, i zaproponuj mu nowa prace: stanowisko celnika miedzy dwoma swiatami.

– Brzmi interesujaco – przyznalem.

– Ja bym sie zgodzil. – Okulary Kotii blysnely od gwaltownego ruchu glowy, ale wygladalo to tak, jakby zaplonely mu oczy. – Kazdy by sie zgodzil! Ty tez!

– No wiesz… – Popatrzylem w okno. Nad tajemniczym miastem Kimgimem padal snieg. Tam juz zapadl zmrok. Tam bylo cicho, czysto i tajemniczo. A w drugim, moskiewskim oknie mzyl deszcz. Ziemia rozmiekla, ulica przejechala, plujac czarnym dymem, wielka ciezarowka. Niespodziewanie powiedzialem: – Tak, zgodzilbym sie.

– No widzisz. – Kotia pokiwal glowa. – A teraz pomysl, po co te komplikacje? Mieszkanie, dokumenty, skleroza przyjaciol, stuknieta samobojczyni? Dlaczego nie przyszli i po prostu nie zaproponowali ci tej pracy? To mnie wlasnie dziwi, Kiryl.

– Probujesz zrozumiec logike… – Zdlawilem slowo „kosmitow” i dokonczylem: – Nie wiadomo kogo. A moze oni wcale nie maja logiki?

– Logika jest zawsze! – powiedzial surowo Kotia. – A jesli jej nie ma, to znaczy, ze nie rozumiemy tego, co sie dzieje. I to mnie niepokoi. Poza tym…

Wzial jedna ksiazke, otworzyl na poczatku, przesunal palcem po stronie i zapytal:

– Co to jest asafetyda?

– Wschodnia przyprawa – odparlem, nie podejrzewajac podstepu. – Wchodzi w sklad curry.

– Wierze – przyznal Kotia i otworzyl ksiazke w innym miejscu. – A co to jest… e… zakard?

– Tkanina. Bawelniana.

– A czym sie rozni od zwyklej tkaniny?

– No… Jest taka… biala albo bezowa, a na niej taki jednobarwny wzor. Pastuszkowie, baranki, drzewka…

Zamilklem.

– Dotarlo? – spytal Kotia. – Kiedy wspomniales o tilbury, od razu zaczalem cos podejrzewac. A moze pracowales jako kucharz w kombinacie tkackim?

Pokrecilem glowa.

Najbardziej przykre bylo to, ze zupelnie nie czulem w sobie zadnej nowej wiedzy! Jakie przyprawy? Znam

Вы читаете Brudnopis
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату