Mamy swiat, ktory raczej nie jest moim swiatem. Mamy poziom rozwoju mniej wiecej taki jak u nas, albo na Werozie. Co oni tu maja zamiast Chin? Jakis tam Lytdybr?
Ale na siedzibe funkcyjnych mi to nie wyglada. Weroz to czy nie Weroz?
Co jeszcze wiem?
Bywaja tu zolnierze Arkanu – kapitan poznal moj plecak i zwrocil sie do mnie w jezyku, ktory dla niego laczyl sie z tym plecakiem. Czyli co, znam teraz jezyk funkcyjnych? Jakis szczegolny jezyk, ktorego znajomosc jest rzadkoscia i sugeruje wysoka pozycje mowiacego, dostep do tajemnic panstwowych?
Ciekawe…
Przebralem sie – ubranie bylo w sam raz, jak to dobrze, ze tubylcy sa raczej wysocy – i rozejrzalem uwazniej.
Nastepne piec minut zadalo moim teoriom dotkliwy cios.
Po pierwsze, znalazlem zrodlo elektrycznosci na statku.
Nad stoliczkiem, ktory wyraznie sluzyl kapitanowi za biurko, umocowano (w wypolerowanych do blasku pierscieniach z brazu) szary cylinder, przypominajacy potezny, pietnastocentymetrowy kondensator elektrolityczny. Metalowa oslona, szklane denko (odnioslem wrazenie, ze cylinder zamocowano do gory dnem) i dwa miedziane sworznie wystajace ze szkla. Do sworzni przymocowano zaciski-zabki, ktorymi konczyly sie wchodzace w sciane grube kable. Cylinderek buczal cicho i pachnial ozonem, z zewnatrz cala konstrukcje chronila przysrubowana do sciany brazowa siatka, cos w rodzaju oslony.
Byc moze sie mylilem. Byc moze byl to jakis specyficzny ozonator i prad wcale nie szedl przewodami, lecz byl dostarczany do cylindra. Ale bylem gotow sie bic o zaklad, ze to wlasnie jest zrodlo energii, zasilajace zarowki na calym jachcie, choc zupelnie niewiarygodne, biorac pod uwage rozmiary cylindra. Ani na Ziemi, ani tym bardziej na Werozie o takich technologiach nie bylo mowy.
Po drugie, dostrzeglem na scianie kilka zdjec, dosc dobrej jakosci, ale czarno-bialych, tylko jedno bylo recznie pomalowane. Akurat to „kolorowe” niespecjalnie mnie zainteresowalo, choc wynikalo z niego, ze kapitan mial niska, niemloda juz zone, a takze co najmniej trzech doroslych synow i corke. Albo trzech synow, z ktorych jeden byl juz zonaty, niewazne. W koncu i tak nie podejrzewalem, ze znalazlem sie w swiecie zamieszkanym wylacznie przez mezczyzn.
Za to inne zdjecia byly znacznie bardziej uzyteczne.
Na jednym z nich, wowczas wyraznie mlodszy, stal kapitan, w towarzystwie kilku mezczyzn, Europejczykow. To tez jeszcze o niczym nie swiadczylo, w koncu nie spodziewalem sie, ze natrafilem na ludzkosc zlozona z samych Azjatow. Najciekawsze bylo tlo… Mezczyzni stali na pagorku, za ktorym widnialy ruiny miasta.
Bardzo duzego miasta. Nawet zniszczone, drapacze chmur sprawialyby wrazenie gigantow czy to na Manhattanie, czy w innej, do granic mozliwosci zurbanizowanej wschodniej metropolii. Potworne szkielety budynkow niczym kosci wymarlych smokow zaslanialy caly horyzont. Na twarzach pozujacych mezczyzn odbijala sie swiadomosc podnioslosci chwili: duma i lek zarazem.
Trzecie zdjecie bylo tylko pejzazem, ale za to takim, ktory byc moze przypadlby do gustu Hieronimowi Boschowi w czasie pracy nad tryptykiem „Pieklo”. Niebo zaslanialy niskie ciemne chmury, ziemia wzdymala sie pagorkami i byla poprzecinana parowami. Obok robiacego zdjecie plonela – po kamieniach plasaly jezyki plomieni.
Czyzby to byla Ziemia-szesnascie, ktora ogladalem z polskiego cla?
A ten statek plywa miedzy swiatami?
I jeszcze dwa zdjecia.
Na jednym ladna, mloda dziewczyna, Azjatka, ale chyba nie zona i nie corka kapitana. Ubrana w jakis ceremonialny stroj, stala na tle imponujacej sali. Juz samo zdjecie, upozowane, oficjalne, emanowalo biurokracja, wladza, rozkazami i bankietami. I jeszcze wymyslny hieroglif w rogu zdjecia – podpis? Czyzby to byla miejscowa wladczyni?
I ostanie zdjecie: kapitan sciska reke mezczyzny w srednim wieku. Mezczyzna stoi bokiem, twarzy nie widac, za to bardzo wyraznie widac ochrone – kilku zolnierzy w znajomych mundurach. Na ich twarzach maluje sie obojetnosc, pogarda i surowosc, ale nie z koniecznosc, raczej pro forma. W tle widnieja niewysokie, drewniane budynki w azjatyckim stylu, z zagietymi krawedziami dachow.
Tak, zdaje sie, ze kapitan ma dostep do wyzszych sfer… To by znaczylo, ze mialem szczescie. Albo pecha, to zalezy.
Inne przedmioty w kajucie moglyby budzic zaciekawienie, ale nic wiecej. Szpada na scianie wygladala zupelnie normalnie, raczej sportowa niz bojowa. I stos ksiazek – sadzac z tytulow, romanse, zeby nie powiedziec erotyka.
Co, kapitanie, ciezko na morzu bez kobiet? Pewnie ciezko.
Mialem chec pogrzebac jeszcze w biurku i poszukac map, albo przynajmniej jakichs podrecznikow o marynarce, ale sie nie odwazylem. Zalozylem rece na plecy i zaczalem mierzyc kajute krokami, zerkajac przez iluminator na oddalajacy sie brzeg. Sciemnilo sie zupelnie, teraz juz nikt nie zauwazylby mojego sygnalu dymnego.
– Zaraz podadza kolacje.
Kapitan wszedl bardzo cicho, gdy stalem plecami do drzwi. Ciekawe, czy jakos mnie obserwowal, podgladal?
–
Odpowiadajac, nie uzylem „chinskiego”, do ktorego powrocil kapitan, lecz tego oficjalnego jezyka, bardziej dyplomatycznego i kwiecistego. Dlaczego?
Widocznie tak nalezalo.
–
–
–
–
Kapitan najwyrazniej czul sie nieswojo, widocznie bylo we mnie cos, co go peszylo, mimo plecaka i znajomosci „wysokiej mowy”.
–
–
Kapitan zasmial sie cicho.
–
–
Kapitan sklonil glowe.
–
–
–
–
Wzrok kapitana przemknal po zdjeciach.
–
–