specyficzne poczucie humoru wlascicieli, ktorzy nazwali swoj zaklad: „Rudy kon bez jaj”? To znaczy, dla tubylcow nazwa brzmiala zapewne: „Rudy walach”.

Wszedlem do hotelu – brzeknal dzwoneczek przy drzwiach – i rozejrzalem sie. To chyba byla hotelowa restauracja, zadnego westybulu nie widzialem. Cztery nieduze stoly, krzesla, za nimi schody prowadzace na gore. Krzepka ruda dziewczyna przecierajaca stoly odwrocila sie do mnie, schowala szmate do kieszeni fartuszka i spytala:

– Sniadanie?

– Chcialbym sie tu zatrzymac.

– Dlaczego nie? – spytala dziewczyna. – A czemu wlasnie u nas?

– Spodobala mi sie nazwa.

– Rudy walach? Zna pan tatusia?

– Ee… – stropilem sie. – Obawiam sie, ze nie. A to, co… no…

– No? Na jego czesc, a co pan myslal? – Dziewczyna podeszla do szafki przy scianie, wyjela zasmarowany notes i ogryzek olowka. – Wie pan, ile mamusia nas ma?

– Siedmioro? – zasugerowalem nie wiadomo po co. Styl mowienia dziewczyny byl bardzo zarazliwy.

– Siedmioro? A moze jedenascioro?

– Jesli wszystkie sa takie jak pani, to czemu nie. – Usmiechnalem sie znaczaco.

Dziewczyna zastanowila sie i tez sie usmiechnela.

– Tylko niech pan tak nie zartuje przy mamie, bo wie pan co bedzie?

Juz zrozumialem, ze nie musze odpowiadac na wszystkie jej pytania.

– Na pierwszym pietrze nie ma miejsc? – zapytala dziewczyna siebie albo notes. – Nie ma? A na drugim tez nie ma? A na mansardzie bedzie pan mieszkal?

– Bede.

– Na jeden dzien?

– Na tydzien.

– Piatka.

W milczeniu podalem banknot, ktory zostal przyjety bez zadnych uwag i od razu zniknal w kieszeni fartucha.

– Sniadanie juz sie skonczylo, wie pan?

– Nie, nie wiem.

– No dobrze, ale chce pan jesc?

Skinalem glowa.

– Mamo? – Dziewczyna podniosla glos. – Mamo, zostalo cos?

Otworzyly sie niepozorne drzwi, zapachnialo jedzeniem.

– Czego chcesz.

W odroznieniu od corki matka lekcewazyla intonacje pytajaca. Rozumialem ja, jedna taka dziewczyna to w rodzinie az nadto.

– Gosc, zgadza sie mieszkac w mansardzie, zaplacil za tydzien z gory, nakarmimy?

– Nakarmimy.

Siadlem przy juz uprzatnietym stole. Bohaterska matka nie zjawila sie, jedzenie przyniosla dziewczyna. Male kawalki smazonej ryby, kromka chleba, gesty sos, imbryk i filizanka, paleczki, nie jednorazowe, ale czyste. Tak, chinska kultura pod pewnymi wzgledami odniosla pelne zwyciestwo.

– Smakuje? – zapytala dziewczyna, patrzac, jak maczam rybe w sosie.

Dobrze, ze w Moskwie nie brakuje japonskich i chinskich restauracji – nieumiejetnosc poslugiwania sie paleczkami moglaby zaskakiwac.

– Tak – odparlem. Co prawda danie nie bylo jakims specjalem, poza tym nigdy nie jadlem ryby na sniadanie, ale za to byla swieza, i to wiele wynagradzalo.

– Jest pan przyjezdny?

– Po co zatrzymywalbym sie w hotelu, gdybym nie byl przyjezdny?

– Moze zona wygonila pana z domu? – powiedziala w zadumie dziewczyna, wyraznie myslac o swoich sprawach.

Nie zdazylem odpowiedziec na te interesujaca sugestie – drzwi wejsciowe lekko sie uchylily, wsunela sie chuda reka i szybkim ruchem przytrzymala dzwoneczki. W slad za reka do hotelu wcisnal sie chudy, niemlody i niewysoki lysiejacy rudzielec. Slowo „konus” idealnie oddawalo jego wyglad.

– Tatus! – zawolala dziewczyna. – To ty? Mama obiecala, ze cie zabije, wiesz?

– Wiem, wiem – szepnal mezczyzna, wsuwajac sie do srodka. – Pracowalem.

– Pracowales? – spytala z niedowierzaniem dziewczyna.

– Tak, pracowalem! – odparl twardo rudy kon z defektem anatomicznym. – O!

Wyjal z kieszeni garsc monet i nieostroznie podrzucil je na dloni. Brzek aluminiowych drobniakow nie byl zbyt imponujacy, ale to wystarczylo – drzwi do kuchni uchylily sie i rozlegl sie twardy glos:

– Chodz no tu, stary capie.

Mezczyzna popatrzyl na mnie ze smutkiem i wzruszyl ramionami, szepczac z niespodziewana czuloscia:

– Kobiety, coz poradzic…

A potem pocalowal corke w policzek (w tym celu musial stanac na palcach) i dzielnie wmaszerowal do kuchni. Ja i dziewczyna nasluchiwalismy w napieciu. Rozlegly sie ciche glosy. A potem pocalunek.

A potem cos huknelo, jakby upuszczona patelnia.

Dziewczyna zaczela wycierac czysty stol, mamroczac:

– Ciagle obiecuje i obiecuje, ale przeciez w koncu go zabije, prawda?

Z kuchni dobiegl jek rozkoszy. Zabrzeczaly naczynia, drzwi zamknely sie z hukiem.

Dziewczyna zrobila sie purpurowa, co w polaczeniu z rudymi wlosami stanowilo niezapomniany widok.

– Nie, nie zabije – powiedzialem. – Ile was mama ma, jedenascioro?

Nawet skinienie glowy wypadlo pytajaco.

– No, no – powiedzialem zlosliwie. – Dzieki, sniadanie bylo bardzo smaczne. Odprowadzisz mnie?

Nie wiem, co sobie pomyslala, ale odpowiedziala ostrym tonem:

– Niech pan sam idzie, nie zabladzi pan.

I jakby sie zorientowala, ze mowi cos niewlasciwego, dodala:

– To na samej gorze, tam sa tylko jedne drzwi, jasne?

* * *

Mansarda faktycznie byla nie najlepszym pokojem. Spadzisty dach (jedynie na srodku pokoju mozna bylo sie wyprostowac), z mebli jedynie lozko, na szczescie duze, i pelniacy role szafki nocnej stoliczek przy lozku. Stoliczek byl zaskakujaco piekny: powierzchnia inkrustowana masa perlowa byla wprawdzie podrapana, ale mimo to cieszyla oko. Luk w podlodze prowadzil na schody.

Tak, ten pokoj raczej nie kosztowal tyle co pozostale.

Ale posciel byla czysta, materac rowny, a poduszka miekka. A tuz nad lozkiem znajdowalo sie okno, wyciete w szczycie budynku. Mialem stad wspanialy widok na gory, nadciagajace chmury i zwiniety wachlarz wiezowca.

Postanowilem nie robic awantury gospodarzom. Szczerze powiedziawszy, nie umiem tego robic.

No dobrze, mam przystan na poczatek. Miejscowe spoleczenstwo przy calej swojej specyficznosci nie budzi szoku, na totalitarne nie wyglada. Teraz musze juz tylko zrozumiec jedno – co powinienem zrobic dalej? Na pokladzie jachtu dodawalem sobie animuszu, obiecywalem funkcyjnym, ze sie zabawimy… morze krwi i worek kosci na dokladke. A powaznie? Nawet karabin utopilem, wtedy nie mialem glowy do ratowania automatu. Magazynek z nabojami zostal w plecaku, ale co z niego za pozytek… Jakas bron pewnie mozna by tu zdobyc, ale raczej nie palna. Poza tym, prawie nie mam pieniedzy.

Zdolnosci funkcyjnego?

Niestety, nie moglem na nie liczyc. Nawet jesli mam racje i zdolnosci pojawiaja sie w chwili dokonywania wyboru, nawet przy zalozeniu, ze bede silniejszy od swoich wrogow, pelnowartosciowych funkcyjnych, policjantow

Вы читаете Czystopis
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату