wariata.
Na zakonczenie byla jeszcze krzyzowka i horoskop. No bo jakze tu bez krzyzowki i horoskopu w gazecie!
Gwiazdy sprzyjaly dzis Rybom i Baranom, tym, ktorzy urodzili sie pod znakiem Ognistego Smoka i pod oslona Blekitnej Topoli, a takze tym, w ktorych imieniu byly trzy samogloski i cztery spolgloski. Cierpiec mieli Strzelcy i Drewniane Myszy, urodzeni pod znakiem Cienistego Debu i ci nieszczesnicy, w ktorych imieniu byly trzy spolgloski i jedna samogloska. Mnie gwiazdy nie wrozyly nic szczegolnego.
Generalnie byla to zwykla gazetka zwyczajnego miasteczka. I gdyby nie wiezowiec na gorze, w ogole nie byloby tu nic dziwnego.
Zaczal padac deszcz i postanowilem zakonczyc studiowanie prasy – przeciez w bibliotece tez mozna zaspokoic glod slowa pisanego, i to w znacznie bardziej komfortowych warunkach.
16.
Od jakiegos czasu wydaje mi sie, ze minal ten krotki okres, gdy czytanie ksiazek bylo powszechna rozrywka. Kino nie zdolalo stworzyc konkurencji – wyjscie do niego bylo wydarzeniem, a ksiazka zawsze lezala pod reka. Telewizor, nawet kolorowy i z duzym ekranem, nie mogl zaspokoic wszystkich jednoczesnie – musialoby byc tyle kanalow, ilu jest ludzi.
Za to wideo, a potem komputer zadaly ksiazkom potezny cios. Film to czytanie dla ubogich duchem, tych, ktorzy nie sa w stanie wyobrazic sobie wojny swiatow, siebie na mostku „Nautilusa” czy w gabinecie Nero Wolfe’a. Kino to papka, obficie nasaczona cukrem efektow specjalnych, papka, ktorej nie trzeba zuc, wystarczy otworzyc usta i lykac. Prawie to samo dotyczy gier komputerowych – to ozywiona ksiazka, w ktorej sam mozesz wybrac, po ktorej jestes stronie: „komunistow czy bolszewikow”.
A czytanie wrocilo do swego stanu pierwotnego, gdy stanowilo rozrywke dla wybranych. Ksiazki staly sie drozsze, naklady mniejsze – mniej wiecej tak, jak w dziewietnastym wieku. Mozna sie z tego powodu smucic, a mozna uczciwie zadac sobie pytanie – czy naprawde sto procent spoleczenstwa musi lubic balet? Sluchac muzyki klasycznej? Interesowac sie rzezba czy malarstwem? Albo chodzic na ryby czy mecze pilki noznej?
Wedlug mnie nalezy uznac od razu: czytanie nie jest rozrywka dla wszystkich. I w ogole jest nie tyle rozrywka, ile praca.
Patrzac na biblioteke tego miasta, mozna by dojsc do wniosku, ze tak wlasnie ksiazki traktowano tutaj. Budynek mial w sobie pewna pompatycznosc – trzy pietra, kolumny przed wejsciem, rzezba z brazu – ogromna, otwarta ksiega, dzieci, ktore przypadly do jej kart – i ponury pragmatyzm fabryki – sciany z szarego kamienia, szerokie okna zamkniete na glucho, dwuskrzydlowe drzwi bez zadnych ozdob. Z ciekawoscia przyjrzalem sie rzezbie – na brazowych kartach widnial alfabet, ksiazka byla elementarzem. Troje dzieci – dwoch chlopcow i dziewczynka, wszyscy naturalnej wielkosci – pochylalo sie nad ksiazka tak nisko, jakby cierpialo na krotkowzrocznosc albo uczylo sie czytac miedzy wierszami. Dziewczynka stala, podpierajac brode reka, chlopcy pochylali sie, wpatrzeni w wersy.
Dotknalem wypolerowanego ramienia jednego z mlodych czytelnikow i z tesknota pomyslalem o moskiewskim metrze. Wygladzone do blasku posagi na stacji „Plac Rewolucji”, zwlaszcza pies z brazu, do ktorego sam podchodzilem, zeby poglaskac nos przed egzaminem – pewny znak, ze zdasz sesje. A jednak mnie nie przyniosl szczescia. Ciekawe, czy z tymi posagami rowniez wiaze sie jakis przesad? Na przyklad: jesli dotkniesz, nauczysz sie czytac…
Wszedlem do biblioteki i zostalem przyjemnie zaskoczony napisem: „Dla umiejacych czytac wstep wolny”. Nie do konca rozumialem, po co do biblioteki mieliby przychodzic analfabeci, ale na wszelki wypadek skinalem glowa siedzacemu przed wejsciem starszawemu ochroniarzowi, wskazalem tabliczke i poszedlem dalej.
Biblioteka byla nieduza. Parter zajmowaly jakies pomieszczenia administracyjne, skad dobiegal urywany halas, przywodzacy na mysl maszyne drukarska. To znaczy, nigdy nie slyszalem, jak one halasuja, ale bylo w tym dzwieku cos periodycznego, jakby z wielkiego mechanizmu wylatywala kartka po kartce. Coz, calkiem mozliwe. Sami drukujemy, sami przechowujemy… i sami czytamy, sadzac po wyludnionych korytarzach.
Wszedlem na pietro; aha, tu jest czytelnia. Stoliki, krzesla, na stolach elektryczne lampki. Siedzi kilka osob, niektorzy czytaja, ktos cos notuje.
Starajac sie nie halasowac, poszedlem wyzej. Tu juz zaczynala sie wlasciwa czesc biblioteki – wysokie rzedy regalow zajmowaly cale pietro, dwa stoly przy samych schodach byly puste, przy trzecim siedziala krucha dziewczyna – uniwersalna, ponadczasowa dziewczyna-bibliotekarka. Takie mozna spotkac w Nowogrodzie i Czycie, w Szanghaju i Bangkoku, w Hamburgu i w Detroit. Dziewczyna wygladala, jakby plynela w niej mieszanka krwi azjatyckiej i europejskiej, takie jak ona sa mlode do czterdziestki, a potem jakos tak w jednej chwili przemieniaja sie w biblioteczne staruszki.
– Dzien dobry – powiedziala cicho dziewczyna. – Jest pan u nas po raz pierwszy?
– Tak – odparlem szczerze.
– W jakim jezyku pan czyta?
– W kazdym – odpowiedzialem po chwili wahania, w koncu byla to niemal prawda.
– Naprawde? – Dziewczyna sie usmiechnela. – To wspaniale. Pomoglby mi pan przeczytac te ksiazke?
Sadzac z pozolklych stron, ksiazka mogla miec ze trzysta lat. A moze nawet piecset. Ech, nie trzeba sie bylo chwalic. Zdolnosci funkcyjnego bardzo by mi pomogly, ale teraz ich nie czulem, a nie przypuszczalem, zebym, przechodzac przez portal, poznal martwe jezyki tego swiata.
Usmiechnalem sie speszony i stanalem obok dziewczyny. Pochylilem sie nad jej ramieniem i poczulem slaby kwiatowy aromat plynacy od jej wlosow. A potem spojrzalem na kartke i ochryplym glosem zapytalem:
– A czego konkretnie pani nie rozumie?
– O, prosze. – Dziewczyna popatrzyla na mnie zaciekawiona. – Tego.
– „Nie zaszkodzi dodac szczypty gozdzikow”.
– Zna pan ten jezyk? – zachwycila sie dziewczyna. – Naprawde go pan zna?
Jeszcze by tego brakowalo, zebym nie znal rosyjskiego!
– Mialem okazje sie z nim zetknac.
– Zdumiewajace – powiedziala cicho dziewczyna. – Ja sie uczylam, ze slownikow… ale myslalam, ze nikt… A prosze mi powiedziec, dlaczego ksiazka sugeruje, zeby dodac do jedzenia gwozdziki? Czyzby wiazalo sie to z niedoborem zelaza? Ale to przeciez bardzo niebezpieczne, mozna ich nie zauwazyc i polknac.
– To nie gwozdziki, lecz gozdziki, pisze sie podobnie, ale chodzi o cos zupelnie innego. Gozdziki to taka przyprawa… male suszone kwiatostany… Poprosze olowek.
Na kawalku szarego papieru narysowalem gozdziki – tak jak umialem. Nigdy nie dodawalem gozdzikow do potraw, ale robilem z przyjaciolmi grzane wino.
– Ojej – zmartwila sie dziewczyna. – Nie znam takiej przyprawy. Pewnie juz nie rosnie.
– Zapewne – przyznalem.
Jakie to dziwne, jakie smieszne i glupie, ze z calej wielkiej literatury rosyjskiej, ze wszystkich wydanych w Rosji ksiazek zachowal sie nie Tolstoj czy Puszkin, nie dziela zebrane Lenina, nie podrecznik do fizyki nawet, lecz ksiazka kucharska! Zwykla ksiazka kucharska… Chociaz, gdy sie zastanowic, nie bylo w tym nic dziwnego. Przeciez dobre ksiazki kucharskie drukuje sie na grubym, gladkim papierze, zeby nie puchly od wilgoci, zeby nie brudzily sie od tlustych palcow, zeby przetrwaly, stojac w kuchni obok scierek i pojemniczkow z przyprawami. Jesli macie w domu ksiazke kucharska, do ktorej czesto zagladacie, to gdzie ja trzymacie? W biblioteczce? Nie rozmieszajcie mnie.
I wtedy bardzo wyraznie, z cala jasnoscia zrozumialem to, na co podswiadomie bylem przygotowany.
To nie jest inny swiat.
To przyszlosc. Nasza przyszlosc.
Radioaktywne pustynie, plonaca ziemia, niebo zasnute chmurami, ruiny miast, resztki cywilizacji na wyspach – to moja Ziemia.
Oto, jak wyglada swiat funkcyjnych.
– Mamy cala polke ksiazek w tym jezyku – odezwala sie dziewczyna. – Oraz w innych martwych jezykach… w zbiorach specjalnych, na gorze.
Wyraznie miala ochote przytargac tu caly stos ksiazek, wywalic (co ja mowie! troskliwie zlozyc!) na biurku i