– Dwadziescia dwa kilometry. – Wasylisa popatrzyla na mnie z powaga. – Jak sam rozumiesz, nigdy tam nie dotarlam.
– Czyja to wieza?
– Nie wiem.
– A skad masz te mape?
Wasylisa zawahala sie, a potem powiedziala:
– Ja… kiedys… tak sie zlozylo, ze pomoglam jednemu czlowiekowi wyrwac sie z Nirwany. Strasznie mu zalezalo. Nie moglam wpuscic go od razu na nasza Ziemie, wysledziliby go. Na Janusie byla wtedy wiosna, jedyna przyzwoita pora roku. Latem sa tam mordercze upaly, jesienia ulewne deszcze, w zimie snieg. Wyszedl do Janusa, a potem przyslal mi list, z naszej Ziemi. Mial szczescie, dotarl do wiezy i wrocil na Ziemie juz przez nia.
– Mozna polegac na tej mapie? – spytalem.
– Tak. – Zabrzmialo to twardo, ale nieszczegolnie pocieszajaco.
Patrzylem w okno, to wychodzace na swiat nazwany na czesc niezbyt sympatycznego boga, w dodatku nieladnie sie rymujacego.
Za oknem byla szara, metna zamiec.
– Tam jest teraz noc?
– Dzien – odparla po chwili wahania Wasylisa.
– I naprawde myslisz, ze dojde?
Wasylisa podeszla do okna, przytulila twarz do szyby. Nie od razu zrozumialem, ze za oknem, w obcym swiecie, wisi termometr – zwykly spirytusowy termometr krajowej produkcji, szklana rurka z dwoma plastikowymi uchwytami na koncach.
– Minus dziesiec – powiedziala Wasylisa. – Prawdziwe mrozy sie jeszcze nie zaczely. Masz szanse.
– Dwadziescia kilometrow?
– Dwadziescia dwa. Ale zdaje sie, ze nie utraciles wszystkich zdolnosci funkcyjnego. Moze ci to pomoze?
– Mam kurtke podszyta wiatrem.
– I buty na cienkiej podeszwie – przytaknela Wasylisa bez usmiechu. – Decyduj. Jesli pojdziesz, dam ci, co moge.
– A jesli nie? Wasylisa rozlozyla rece i po chwili wahania powiedziala:
– Nie bede walczyc z policjantem. Zabije mnie… a ja odpowiadam za cale osiedle. Idz, Kiryl. Na pewno po ciebie przyjda.
Jeszcze raz wyjrzalem przez okno na Charkow, taki goscinny, jeszcze niezasniezony. Z plakatu reklamowego po drugiej stronie ulicy usmiechalo sie trzech facetow, najwyrazniej zachecajacych do kupowania czegos. Wiatr i deszcz podniszczyly plakat, twarz jednego z mezczyzn rozplynela sie, drugi mial niezadowolona mine, a trzeci mimo kataklizmow pogodowych tchnal optymizmem.
Wybor mialem niewielki i ci plakatowi mezczyzni niezle go oddawali. Jak z tym przydroznym kamieniem: pojde do Nirwany – zostane debilem; zostane na Ziemi – zgine. Jedyna szanse mialem tylko na Janusie.
Ale dwadziescia dwa kilometry!
– Mam narty – odezwala sie Wasylisa. – Dobre, szerokie, mysliwskie. Och! Nie, nie mam. Zlamalam jedna i nie kupilam nowych, bo i po co jezdzic? I tak nigdy nie ma tam glebokiego sniegu, wszystko zwiewa wiatr. Dasz sobie rade bez nart?
Nie powiedzialem, ze ostatni raz jezdzilem na nartach w piatej klasie, bo potem stanelo na przeszkodzie globalne ocieplenie. A moze nowy nauczyciel wuefu nie lubil narciarstwa?
– Daj te cieple ubrania – poprosilem.
Zimowe ubrania – prawdziwe zimowe ubrania, a nie twory modnych projektantow, nadajace sie jedynie do przechadzek po wybiegu dla modelek – moga nosic zarowno mezczyzni, jak i kobiety. Jak mowia wspomniani projektanci, usmiechajac sie manierycznie: „Unisex”. Jesli sie nie przejmowac guzikami zapinajacymi sie na inna strone, to mezczyzna spokojnie moze wlozyc damski kozuch. Grunt, zeby kobieta byla
Na szczescie, czasy Niekrasowa dawno minely i czekal na mnie nie kozuch, lecz wspolczesna alaska znanej amerykanskiej firmy. Czysta syntetyka, w ktorej czlowiekowi niestraszna nawet Syberia: stworzona na zasadzie termosu, wielowarstwowa, wchlaniajaca pot, nieprzepuszczajaca mrozu i wiatru. Ze szpanerskim termometrem na podszewce i jeszcze bardziej szpanerskim na klapie kieszeni na piersi. Zeby mozna bylo zobaczyc, jak zimno jest na zewnatrz i jak cieplo w srodku.
Na szczescie buty rowniez byly na mnie dobre. Za ciasne buty to zima najwieksze niebezpieczenstwo, ale te, ktore przyniosla Wasylisa, choc przypominaly damskie, mialy rozmiar 43. Wyrazilem watpliwosc, czy w tych sztucznych butach bedzie mi cieplo, ale Wasylisa zapewnila, ze sprawdzila je na niejednym mrozie.
Za to futrzana czapka byla za mala. Wasylisa, bynajmniej niespeszona, podala mi welniana czapke, ktora budzila w pamieci niejasne wspomnienia zabaw na swiezym powietrzu, bitwe na sniezki i lepienie balwanow. Chyba takie czapki nazywalismy „kogucikami”. Zreszta, kurtka miala porzadny kaptur, wiec niepowazny, cienki „kogucik” wlasciwie nie byl mi potrzebny.
– Mam nadzieje, ze masz rekawiczki? – zapytalem.
– Wez moje rekawice. – Wasylisa podala mi twor ze skory i futra, podniszczone i przepalone na wierzchu iskrami. – Rece bedziesz mial do niczego, ale za to cieplo.
– Ubierasz mnie, jak Mala Rozbojniczka Gerde na poszukiwanie Kaja – wymruczalem.
O dziwo, Wasylisa zaczerwienila sie, potem jakos tak niezrecznie pocalowala mnie w usta i szepnela:
– Dziekuje, Kiryle.
Moj Boze, czyzby zdanie o Malej Rozbojnicze potraktowala jak komplement? A moze chodzilo o to
Pomyslalem nagle, ze Wasylisa na pewno ma kochanka wsrod mieszkancow Nirwany; pewnie w miare normalnego i przystojnego, ale raczej nieumiejacego prawic komplementow.
– To ja dziekuje – odparlem.
Stalismy przy drzwiach prowadzacych do Janusa. Bylem juz calkowicie wyekwipowany – mialem na sobie kurtke i buty, Wasylisa znalazla nawet plecak – nie turystyczny, miejski, ale wygodnie lezacy na plecach. Wlozylismy do niego moja lekka kurtke, prowiant i jeszcze jakies przydatne drobiazgi. Od razu przypomnialem sobie Kotie, ktory wyruszyl za Illan.
– Masz jeszcze moj noz? – przypomniala sobie nagle Wasylisa.
– Nie.
– Prosze.
Zdaje sie, ze wszedzie miala porozkladane noze. Ten wziela ze stolika stojacego przy drzwiach do Nirwany i wreczyla mi uroczyscie. Niczego sobie kindzal, nie gorszy od tamtego. I daj Boze, zeby tak samo jak tamten mi sie nie przydal.
– A moze nie bede szturmowac? – zapytalem i sam usmiechnalem sie do wlasnej naiwnosci.
– Zaczekajmy – zgodzila sie Wasylisa, chyba nawet z ulga.
I w tej samej chwili do charkowskich drzwi ktos zastukal. Ostroznie, uprzejmie, delikatnie – tylko ludzie posiadajacy wladze moga sobie pozwolic na takie pukanie.
– Idz. – Wasylisa od razu otworzyla drzwi prowadzace do Janusa. Zapachnialo mrozem, w drzwiach zawirowaly sniezynki. – Idz na zachod! Wpuszcze ich nie od razu, bedziesz mial godzine albo dwie.
– Bedziesz miala problemy – powiedzialem.
– Zalozmy, ze bylam w Nirwanie. – Wasylisa sie usmiechnela. – Zabrzmialo prawie jak Puszkin. Bylam w Nirwanie, odwiedzalam biednych, a ze ciebie wpuscilam do Janusa, to przeciez taka jest moja funkcja, wpuszczac ludzi tam i z powrotem. Nie zdazylam jeszcze przeczytac gazety, o niczym nie wiedzialam. Idz!
Szybko dotknela ustami mojego czola – tym razem byl to siostrzany lub matczyny pocalunek bez sladu erotyki – i wypchnela mnie w zamiec.
Drzwi za moimi plecami zamknely sie niemal bezglosnie.
Odwrocilem sie.