Wrocilem, wzialem kawe, otworzylem, upilem lyk. Gdy wyjechalismy ze stacji na szose, zaczelo switac. Zapalilem papierosa, opuscilem szybe do konca. Powietrze bylo chlodne i rzeskie, zima jeszcze sie nie rozgoscila tu na dobre, czulem sie tak, jakbym powrocil w pozna jesien.
– Dziwny jestes – mruknal nagle kierowca. – Jakby nasz… i nie nasz. Nie jestes bandyta, a szastasz pieniedzmi. Zasnales sobie… A gdybym cie stuknal w glowe – i do rowu?
– Wiedzialem, ze nie stukniesz.
– Wiedziales – prychnal kierowca. Samochod lecial po nocnej szosie. Trzeslo, wyremontowana na wiosne droga znow byla rozjezdzona.
Skad wiem, kiedy naprawiali te droge? Skad znam odleglosci miedzy miastami?
I wreszcie, skad wiem, ze zona kierowcy ma na imie Oksana, ze jest mlodsza od niego o dziesiec lat i reszte tej nocy spedza w lozku sasiada – za milczacym przyzwoleniem matki, ktora z nimi mieszka. A imienia kierowcy nie znalem.
Czyzby to jakies resztki zdolnosci funkcyjnego, przejawiajace sie od przypadku do przypadku?
– Dziwny jestes – powtorzyl kierowca.
– Wiem.
– Co dla ciebie wazniejsze: dojechac jak najszybciej do Charkowa czy nie czuc sie frajerem?
– Dobre pytanie. Chcialoby sie i jedno, i drugie. Ale najwazniejsze to dojechac.
– To wysadze cie w Bielgorodzie na dworcu autobusowym, zaprowadze do miejscowego taksowkarza. Oni maja na granicy wszystko zalatwione, przewioza cie szybko, mnie by ze trzy godziny obrabiali. Taka przyjemnosc bedzie cie kosztowala piecset rubli.
– Aha. – Skinalem glowa. – Jasne. A za ile bys mnie dowiozl do Bielgorodu, gdybysmy od razu sie tak dogadali?
– Za trzy tysiace na spoko – odparl kierowca z nieukrywanym zadowoleniem.
– Jasne. Coz, bede mial nauczke.
Przez jakis czas jechalismy w milczeniu, w koncu kierowca powiedzial:
– Wiesz co, zaplace za ciebie te piecsetke w Bielgorodzie.
– Czemu? – zainteresowalem sie. – Przeciez nie wymagam…
– Jestem taksowkarzem, nie szmaciarzem. – Kierowca wyjal z paczki camela. – To moja praca i chce byc uczciwy. No… – zerknal na mnie spode lba – potargowac sie, zazadac wiecej forsy to normalna sprawa. Gdybys byl Ukraincem, to dopiero bym z ciebie skore zdarl. Ale skoro sie nie wsciekasz, nie zadasz, zeby ci zwrocic pieniadze, to i ja postapie uczciwie. Tak sobie mysle, ze gdyby wszyscy u nas zaczeli pracowac z pasja, z szacunkiem do swojego zawodu, to wszystko by sie ulozylo.
Chcialo mi sie smiac, ale nic nie powiedzialem i nawet skinalem glowa, zgadzajac sie z tym haslem, godnym prawdziwego funkcyjnego.
Takie krotkie znajomosci to dziwna sprawa. Zwykle zdarzaja sie w podrozy, ale czasem tez w rodzinnym miescie. Spotykamy sie, rozmawiamy, jemy, pijemy, czasem sie klocimy czy uprawiamy seks, a potem rozstajemy na zawsze. Ale przypadkowy kumpel od butelki, z ktorym najpierw sie zaprzyjazniliscie, a potem poklociliscie, nudzaca sie mloda konduktorka, z ktora spedziles noc ze stukiem kol w tle, oraz, w bardziej prozaicznym wariancie, taksowkarz, ktory wiezie cie kilka godzin – wszyscy oni sa fragmentami losu, ktory sie nie wydarzyl.
Z kumplem od butelki mogles poklocic sie tak, ze on zabilby ciebie, albo ty jego.
Konduktorka mogla zarazic cie AIDS, albo przeciwnie – zostac wierna i kochajaca zona.
Taksowkarz mogl sie tak zajac rozmowa, ze wjechalby na slup albo utknal w korku. Nie zdazylbys do pracy, dostal nagane od szefa, musialbys zmieniac prace, moze nawet wyjechalbys do innego kraju, tam spotkalbys inna kobiete, rozbil cudze malzenstwo, porzucil wlasna rodzine.
Kazde spotkanie to rzut oka na swiat, w ktorym moglbys zyc. Zreczny urzednik Sasza i ten prowincjonalny kierowca, ktoremu po nocach zona przyprawia rogi, to los, ktory sie nie dokonal. Zawsze mnie to ciekawilo. A jeszcze bardziej od chwili, gdy zrozumialem, jak latwo wymazac z rzeczywistosci nasze losy.
Wciskajac rece w kieszenie (nawet tu, na poludniu, bylo zimno), szedlem przez poranne, budzace sie miasto. Szkoda, ze nie spytalem Wasylisy o adres. Chociaz, skad moglem wiedziec, ze kiedykolwiek mi sie przyda.
W jakiejs knajpce z lekka nalecialoscia ukrainskiego kolorytu zamowilem porcje pierozkow, talerz barszczu, kawe, a po chwili wahania rowniez kieliszek koniaku – na rozgrzewke. O dziwo, pierozki byly smaczne i recznie klejone, do barszczu podano buleczke pachnaca apetycznie czosnkiem, kawa okazala sie porzadnym espresso, a koniak (a raczej ukrainska brandy) nie budzil odruchow wymiotnych. Poza tym, do knajpki zaczely zagladac mlode dziewczeta o podwyzszonej – w stosunku do Moskwy – klasie urody. Przy piatej albo szostej z kolei poczulem silne pragnienie zawarcia znajomosci i uznalem, ze najlepiej bedzie, jesli dopije kawe i wyjde na mzacy deszcz.
Ale ulica rowniez nie przyniosla ulgi. Najwyrazniej w poblizu byl jakis wydzial, a moze nawet uniwersytet (czy w Charkowie jest uniwersytet? Nie wiedzialem, a intuicja milczala) i studenci szli na pierwsze zajecia. Minute pozniej przylapalem sie na tym, ze otwarcie gapie sie na idaca nieopodal mnie dziewczyne, a ta usmiecha sie zachecajaco – i gwaltownie skrecilem w zaulek, mruczac pod nosem: „Czas sie zenic, paniczu…”.
Niestety, nie przyjechalem tu po narzeczona. Ani na pierozki.
Siadlem na lawce na podworku starego, dwupietrowego domu – odpadajacy tynk, podparte kawalkami szyn male balkoniki z pekatymi, wyszczerbionymi tralkami, rzadkie szklane klatki na tle starych, szarych ram okiennych. Ten budynek mial w sobie cos nieuchwytnie moskiewskiego – cos ze starej powojennej Moskwy. Moze budowali go moskiewscy budowniczowie? W czasie wojny Charkow zostal prawie doszczetnie zniszczony, kilka razy przechodzil z rak do rak. Odbudowywano go od podstaw, odbudowywal caly kraj, nic dziwnego, ze miejscami przypomina Moskwe, a miejscami inne miasta.
Jak znalezc tu kobiete o imieniu Wasylisa? Gdy jeszcze bylem celnikiem, mialem poczucie kierunku, ktore pomagalo mi wrocic do ukrytego w starej wiezy skrzyzowania swiatow, ale obcych portali nie czulem nawet wtedy, a funkcyjnych poznawalem jedynie przy spotkaniu twarza w twarz.
Moj pomysl – przyjechac do Charkowa, odnalezc Wasylise i poprosic ja o pomoc – od poczatku byl bardzo watpliwy. To prawda, ze od razu poczulismy do siebie sympatie, a do nieznanych nam wladcow marionetek, ktorzy uczynili z nas funkcyjnych, odnosilismy sie wrogo. Z tego, co zrozumialem, Wasylisa w ogole byla odludkiem, rzadko kontaktowala sie z kolegami.
Ale skad mysl, ze ni z tego, ni z owego zacznie mi pomagac, stawiajac wszystko na jedna karte?
Tylko dlatego ze znam ja troche lepiej niz innych celnikow? Zreszta, nawet to bylo watpliwe, z niemieckim celnikiem tez gadalo mi sie bardzo przyjemnie, prawie sie zbratalismy.
Ogarniety tymi niewesolymi rozmyslaniami palilem, moklem i wpadalem w depresje. Co ja tu robie? Czy nie lepiej powiadomic funkcyjnych, ze nie mam zamiaru z nimi walczyc, ze moga zostawic mnie w spokoju? Moglbym wrocic do domu. W pracy dostane opieprz, ale przyjma mnie z powrotem. Zreszta, laski bez. Czy mam zamiar do konca zycia wciskac pryszczatym podrostkom „coolowe karty graficzne”, a starym ksiegowym udowadniac, ze „ten komputer jest bardzo potezny, ma myszke, monitor i Internet”? Wstapie na uniwersytet, na wydzial matematyczno-fizyczny. Zeby… tego… wynalezc maszyne do wedrowania miedzy swiatami. Zajrze na Ziemie- jeden… albo nie, lepiej na Ziemie-zero, ktora, jak przypuszczalem, stala za tym wszystkim. I urzadze im male piekielko. Z dwoma mieczami na plecach, z automatem w reku, uprzednio polewajac sie swiecona woda i opanowujac tybetanska magie. Wszystko w duchu pisarza-fantasty Mielnikowa.
Pomyslalem o Mielnikowie i od razu przypomnial mi sie Kostia.
I wtedy poczulem sie naprawde parszywie. Wstalem, zgasilem drugiego papierosa, ktorego zapalilem zaraz po pierwszym, i ruszylem przez podworko.
Charkow to duze miasto. Ma metro i cala reszte, a przede wszystkim ogromna liczbe domow. Nie oszczedzali tu powierzchni, budynki z rzadka rosly w gore.
No i dlaczego Wasylisa musiala mieszkac wlasnie tutaj? Gdyby mieszkala w jakims tam malym, przytulnym Bobrujsku…
Przez kilka podworek – mokrych, szarych, smutnych – przeszedlem pograzony we wlasnych myslach, niemal ich nie dostrzegajac. Domy staly na wzgorzu, miedzy nimi wila sie asfaltowa uliczka, omijajac odgrodzone drewnianymi plotkami ogrodki, moze nawet warzywniki – rzecz w milionowym miescie zaskakujaca i chyba nawet