sie oddalic od niej dalej niz na dziesiec-pietnascie kilometrow. Strzyge sie u fryzjera-funkcyjnego na Czystych Prudach.
– Wiec wie pan o funkcyjnych? – powtorzylem tepo.
No nie, czemu ja sie dziwie? Jako funkcyjny-celnik pracowalem zaledwie kilka dni, a przez moja wieze miedzy swiatami chodzili i politycy, i biznesmeni, i jakies gwiazdki pop z przyjaciolmi. Przychodzil z inspekcja jeden polityk i komik. Wystarczajaco duzo ludzi, zeby zrozumiec – w Moskwie o funkcyjnych wie kilkuset zwyklych ludzi. A moze nawet kilka tysiecy. Ci, ktorzy naleza do sfery wladzy, biznesu, kultury masowej – oni sa wtajemniczeni. A ten mlodzieniec wcale nie jest taki zwyczajny, od razu widac.
– Wiem, wiem! – odparl Sasza, smiejac sie. – No, jak mam to panu udowodnic? Chce pan, to wymienie cla, ktore sa w Moskwie?
– Lepiej niech pan poda nazwy kilku swiatow, do ktorych wychodza te cla.
– Weroz! – powiedzial od razu Sasza.
– Nie ma takiego swiata! – odparowalem z satysfakcja.
– Jak to nie ma? To ten, gdzie sa panstwa-miasta. Gdzie jest taki smieszny feudalizm z maszynami parowymi… – Pstryknal palcami. – Tam jest Nut, Kimgim, Ganzser…
Skinalem glowa. Mial racje. Z mojego cla mozna bylo przejsc wlasnie do Kimgimu. Bardzo sympatyczne miasto. A procz niego istnialo jeszcze kilka tysiecy innych panstw-miast.
– Wierze – powiedzialem.
– Jest jeszcze Skansen – mowil dalej Sasza. – I…
– Wierze, wierze – przerwalem mu i napilem sie piwa. – Tak. Nie spodziewalem sie.
– A jakim pan jest funkcyjnym? – pytal dalej Sasza, ciagle z ta sama dobroduszna ciekawoscia. – Przepraszam, jesli jestem zbyt natretny, moze nie chce pan odpowiadac…
– Jestem celnikiem – wyznalem, nie dodajac, ze raczej ekscelnikiem.
– I moze pan podrozowac?
– Tak.
– Niesamowite! – Samo istnienie funkcyjnych zupelnie go nie dziwilo, jedynie zdolnosc przemieszczania sie. – Za to mozna by wypic… czy jak?
Wsunal reke do walizki i gestem sztukmistrza wyjal butelke martela.
Pokrecilem glowa.
– Dziekuje. Lepiej nie. Nad ranem przyjda celnicy.
Sasza sie zasmial.
– A to dobre! Funkcyjny, ktory boi sie celnikow! – Nagle spowaznial. – Granice, clo… ciagle budujemy mury. Prosci ludzie maja problemy, a dla bandytow to i tak zadna przeszkoda. I komu to potrzebne?
Dziwna rzecz… Mowil niby szczerze, i ja absolutnie zgadzalem sie z jego slowami, a jednak brzmialo to sztucznie, jak przemowienie wyglaszane z trybuny. Mimo woli przypomnialem sobie polityka Dime. Czyzby to jakas skaza zawodowa?
– Nikomu to niepotrzebne – przytaknalem mimo wszystko.
– Wezmy taki Weroz – ciagnal Sasza, zrecznie krojac basturme – wyglada jak patchwork, a przeciez prawdziwych granic prawie nie ma. Taki mily, sympatyczny swiatek. Wie pan, czasem sie zastanawiam, czyby sie tam nie przeniesc.
– Niech mi pan powie, jak dowiedzial sie pan o funkcyjnych? – zapytalem. – I innych swiatach?
– Musze wiedziec takie rzeczy. – Chlopak usmiechnal sie szeroko. – Gdy zostalem referentem u Piotra Piotrowicza, wprowadzono mnie w temat. Sam pan rozumie, niektore sprawy wymagaja mojej stalej obecnosci przy szefie.
Odnioslem wrazenie, ze kluczowe w jego wypowiedzi bylo to „referent Piotra Piotrowicza”. To juz na pewno bylo haslo rozpoznawcze, ktore funkcyjny powinien znac… i zareagowac.
– Jak on sie czuje? – palnalem na chybil trafil. – Lepiej?
Coz, zapewne nieznany mi blizej Piotr Piotrowicz, posiadajacy zaufanych referentow, ma co najmniej piecdziesiat lat. A w tym wieku, w dodatku wsrod urzednikow z pogranicza „biznesu i polityki” nie ma ludzi absolutnie zdrowych.
Sasza mrugnal i powiedzial:
– Tfu, tfu, na psa urok. Wode pil, byl na diecie…
– Karlsbad? – strzelilem i znow trafilem.
– Tak jak zwykle. – Teraz juz chyba Sasza uznal mnie za „swojego”. Przestala go niepokoic moja umiejetnosc podrozowania i to, ze mnie nie znal. Odkorkowal butelke i spytal: – Slyszal pan dowcip o funkcyjnym- ginekologu?
– No?
– Funkcyjny-ginekolog wpada do gabinetu kolegi i mowi: „Chodz ze mna! Mam taka pacjentke…”.
Caly problem takich dowcipow polega na tym, ze sa przerobkami starych kawalow. I nawet jesli nie jestes fanem ksiazek o Harrym Potterze, gry w MTG, czy, nie daj Boze, rapu, i tak znasz te dowcipy. Zamien Czapajewa na Pottera, a Pietke na Rona, Pugaczowa na Timati albo Decla i juz. Wlasnie tak one powstaja.
A jednak usmiechnalem sie uprzejmie i w ramach rewanzu opowiedzialem w miare sprosny dowcip o rozprawie nad rozpustnym Gruzinem. Sasza zarzal radosnie, podsuwajac mi butelke piwa. Najwyrazniej byl zadowolony z towarzystwa.
Ja, szczerze powiedziawszy, rowniez.
Pilismy piwo, kilka razy wychodzilismy zapalic – poczestowalem Sasze zarekwirowanymi w samochodzie Kotii papierosami „Treasure” i zostalem obdarzony pelnym aprobaty spojrzeniem. Piwo sie skonczylo i Sasza zaproponowal, zeby pojsc do wagonu restauracyjnego. Rzecz jasna, nie mieli tam angielskiego
Kolo drugiej w nocy polozylismy sie spac – w jak najlepszych humorach. Aleksander szybko zaczal chrapac, ale nie przeszkadzalo mi to, stuk kol i tak zagluszal chrapanie. Wentylacja dzialala, co juz bylo ewenementem. Lezalem na plecach, podlozylem reke pod glowe i patrzylem na przesuwajace sie po suficie swiatla latarni – podjezdzalismy do jakiegos miasteczka.
Ciekawe… Ze wszystkich pasazerow trafil mi sie taki, ktory wiedzial o funkcyjnych i w dodatku zrecznie mnie zagadal. Przypadek? A moze pulapka? Wyrwalem sie z systemu, zlamalem prawa funkcyjnych, mozna nawet powiedziec, ze wzniecilem bunt. Pokonalem policjanta Andrieja, zabilem „akuszerke” Natalie, potem ucieklem kuratorowi… mojemu bylemu przyjacielowi Kotii.
Rzecz jasna, z punktu widzenia logiki taki przypadek bylby raczej malo prawdopodobny i Sasza jest po prostu naslanym agentem. Lecz gdyby na to wszystko patrzec logicznie, to od dawna leze w szpitalu i bredze – no bo czy mozna uwierzyc w inne swiaty, do ktorych prowadza tajemne przejscia, w spacerujacych po miescie funkcyjnych i kierujacych tym wszystkim tajemniczych eksperymentatorow?
Podnioslem reke i spojrzalem sennie na metalowe kolko na palcu – jedyne, co zostalo z mojej funkcji.
Trzeba isc spac. Moj sasiad, bez wzgledu na to czy jest przypadkowy, czy naslany, raczej nie zaatakuje mnie w nocy. Nie przeczuwalem niebezpieczenstwa, a zawsze ufalem swoim przeczuciom. Rano bede w Charkowie, poszukam Wasylisy, kobiety dziwnej, ale budzacej zaufanie…
Pociag zwalnial. Z daleka dobiegl metaliczny loskot dworcowych glosnikow: „Pociag pospieszny numer 19… relacji Moskwa-Charkow… wjezdza na peron drugi…”. Po scianie przeplynal jasny prostokat swiatla, wyluskujac z ciemnosci spodnie, wcisniete na siatkowa polke razem z pomietym swetrem i skarpetkami (tak, niechluj ze mnie!).
Unioslem sie na lokciu, przysunalem do niedokladnie zaciagnietej zaslonki i odruchowo spojrzalem na zblizajacy sie peron.
Na samym poczatku, tam gdzie pewnie zatrzyma sie ostatni wagon, stala grupka mlodych mezczyzn – dziesieciu, moze dwunastu. Wszyscy krotko ostrzyzeni, z odslonietymi glowami, w lekkich plaszczach albo krotkich kurtkach. I wszyscy bacznie przygladali sie wagonom.
Ich twarze wydaly mi sie znajome – nie chodzilo o szczegoly, lecz o ogolne wrazenie. Niby wygladali przecietnie, a jednak bylo w nich cos obcego.
Dalej peron byl pusty, w koncu niewielu ludzi czeka na nocny pociag w malym prowincjonalnym miasteczku.