– Kiryl, przeciez to tylko kawalek metalu, on nic nie znaczy!
– Wiem. Ale to symbol. Odzegnuje sie od was. Mam was dosyc. Wszystkich: celnikow, kucharzy, policjantow, kuratorow. Idzcie wszyscy na ch…! Ja jestem czlowiekiem i nie mam funkcji!
– Chcesz powiedziec, ze wrocisz do swojego „Bita i bajta” i bedziesz wciskal malolatom co drozsze karty graficzne? – nie uwierzyl Kotia.
– Raczej nie, pewnie mnie juz wywalili za nieobecnosc. Wroce na studia.
– Po co? – Kotia byl wstrzasniety.
– Zostane inzynierem, zbuduje rakiete i uciekne od was w cholere!
– Aha. A po nocach bedziesz wyladowywal wagony, zeby nie wisiec rodzicom na szyi.
– No, bez przesady. W koncu znam sie na kompach, zglosze sie do jakiejs firmy internetowej, wieczorami bede pracowal jako technik. O, „Korbina” ciagnie siec w calej Moskwie, zatrudnie sie u nich.
Kotia rozlozyl rece w pojednawczym gescie.
– Poczekaj! Poczekaj, Kiryl! Jestes teraz wzburzony, obaj jestesmy zdenerwowani i wystraszeni. Pewnie, ze wszystko mozesz: i na studia wrocic, i przez telefon instruowac przyglupich uzytkownikow. „A teraz prosze otworzyc folder: polaczenia…”. Ale to przeciez niepowazne! Rozumiesz? Nie usuniesz z siebie funkcyjnego, wczesniej czy pozniej zlapiesz sie za glowe i zaczniesz mnie szukac. I znajdziesz, bo wszystko do ciebie wroci! Wiec po co odkladac to co nieuchronne? Przeciez jestes w funkcji, widze to! Zdjales kolko, wyglosiles szumne slowa, ale nie stales sie zwyklym czlowiekiem!
– Zdaje sie, ze pozostaje mi juz tylko jedno – powiedzialem.
Podszedlem do slupa, na ktorym byla umocowana tablica do koszykowki, przymierzylem sie… zakopany niezbyt gleboko, na pol metra, na koncu bula cementu… Ujalem slupek i wyrwalem go z asfaltu.
– Wlasnie – powiedzial Kotia zadowolony. – O, wlasnie. Przeciez mowilem.
Z dwumetrowa metalowa rura (na jednym koncu wisiala cementowa gruda, na drugim drewniana tarcza z wbitymi nozami) ruszylem w strone Koti.
Ten czekal cierpliwie. Chyba naprawde nie mial zamiaru sie bronic, i to bylo jeszcze bardziej przerazajace.
Podnioslem rure i opuscilem ja na Kotie. W ostatniej chwili Kotia jednak nie wytrzymal, skoczyl, zrobil unik, przeturlal sie po asfalcie, przeskoczyl przez lawke i zawolal:
– Tak! Slusznie!
Znowu podnioslem rure. Od uderzenia cementowa gruda roztrzaskala sie i odpadla, ukazujac ostry, zardzewialy koniec slupka.
Kotia zlapal lawke – nie byla umocowana – podrzucil na wyciagnietych rekach i cisnal we mnie.
Odbilem ja ciosem rury. Lekka laweczka dla maluchow…
– Panowie! Panowie, co wy robicie?!
Katem oka spostrzeglem dwoch podpitych zuli, ktorzy staneli w bramie. Jeden piastowal butelke wodki, drugi trzymal dwulitrowa butle fanty. Nie wiem czemu, ale widok tej lemoniady strasznie mnie rozsmieszyl.
– Panowie, przestancie! Robicie straszne rzeczy! – wrzeszczal ten, ktory trzymal wodke. Drugi chyba lepiej zdawal sobie sprawe, jakie straszne rzeczy jest w stanie zrobic czlowiek, a jakich nie, wytrzeszczyl oczy i nie wypuszczajac butli z rak, zlapal kolege za lokiec i wyciagnal z bramy.
Kotia stal, patrzac na mnie triumfalnie.
– Wybacz – powiedzialem. – Jest tylko jedno wyjscie. I mam nadzieje, ze sie nie myle…
Skinal glowa, nie odrywajac ode mnie wzroku.
Ujalem rure wygodniej i gwaltownym ruchem wbilem mu ja w brzuch.
Kotia chwycil ja rekami, rozlegl sie zalosny jek zelaza – moj przyjaciel golymi rekami odcial rure tuz przy swoim brzuchu, jakby szczeknal po niej nozycami hydraulicznymi. Usiadl na asfalcie, opierajac sie o przewrocona lawke, z jego brzucha sterczal polmetrowy kawal rury.
Podszedlem i przykucnalem obok.
– Widzisz? – powiedzial Kotia, a jego twarz bladla szybko. – Widzisz, jakie to wszystko proste? No… dawaj…
– To wszystko jest bardzo skomplikowane – odparlem. – Ale mam nadzieje, ze sie nie myle. Nie chce byc kuratorem. Nie chce byc funkcyjnym. Idzcie wszyscy w cholere.
Chwycilem rure, wyrwalem ja z Kotii i odrzucilem na bok.
– Zaraz umre – powiedzial ze smutkiem Kotia. – Utrata krwi, szok bolowy…
Spojrzalem na zakrzepla krew na jego mundurze.
– Gdzie tam – powiedzialem. – Nie umrzesz. Jestes kuratorem. Poteznym funkcyjnym, zrecznie sterujacym
– A ty?
– A ja jestem zwyklym czlowiekiem. Dokonalem wyboru, rozumiesz? W chwili, w ktorej cie nie dobilem, dokonalem wyboru. I przestalem byc funkcyjnym.
– Nie, nie rozumiem. – Glos Kotii teraz juz okrzepl, moj przyjaciel dotknal rany, skrzywil sie. – O rany, jak boli… Gdybys wiedzial, jak to boli!
– Domyslam sie. To nic, wytrzymaj. Do obiadu sie zagoi.
– I tak nikt nie uwierzy… I wszyscy beda podejrzewac, ze nadal jestes funkcyjnym. Ze po prostu przyczailes sie ze swoimi zdolnosciami.
– I bardzo dobrze. To znaczy, ze na wszelki wypadek mnie nie zabija, zeby swiat nie polecial w diably. To swietnie, ze nie uwierza mi do konca.
Kotia poruszyl sie, siadajac wygodniej, po czym powiedzial rzeczowo:
– Goi sie… I nic w sobie nie czujesz?
– Nic. Zupelnie nic.
Wyciagnalem reke, probujac uniesc rure. Nie zdolalem.
– Jak ci sie to udalo? – spytal Kotia.
– Kazdy czlowiek ma swoj los – powiedzialem. – Przemieniacie w funkcyjnych tych, ktorzy mogliby zmienic losy ludzkosci. Ale istnieje niekonczaca sie mnogosc swiatow i gdzies tam, w tych swiatach, owi ludzie ida jednak za swoim losem, zmieniaja swiat, mam nadzieje, ze nie na drodze wojen. I ze na lepsze. I ta skaza, ta nienaturalnosc istnienia funkcyjnego jest jednoczesnie zrodlem jego sily. My… nie, teraz juz wy, jestescie silni, poniewaz zyjecie nie swoim zyciem. Poniewaz robicie nie to, czego mogliscie i powinniscie byli dokonac.
– A czego ty mialbys dokonac?
– Nie mam pojecia. Naprawde. Na poczatek wroce na studia. Moze faktycznie mam zbudowac rakiete?
– Przeciez to nie my oderwalismy cie od studiow – zauwazyl Kotia. – Sam zrezygnowales. Wtedy jeszcze nie mialem pojecia, ze zostaniesz funkcyjnym, to ty sam postanowiles odejsc ze studiow. Pamietasz, jeszcze mowiles, ze znudzilo ci sie wkuwanie tylko po to, zeby przez cale zycie jak kto glupi dokrecac nakretki i rysowac schematy?
– Kotia! – Rozesmialem sie. – A kto ci powiedzial, ze tylko wy jestescie funkcyjnymi? Ze tylko wy poprawiacie cudze losy? Tym, ktorzy przechodza przez wasze portale, zra w restauracjach niewiarygodne specjaly i imprezuja na brzegu pierwotnych oceanow – im jest wszystko jedno, czy to ty, czy ja. Niepotrzebny im zaden kosmos czy odkrycia naukowe, niepotrzebna im wiara w Boga ani trzeci poemat Homera. Oni wola, zeby czlowiek stal w sklepie i sprzedawal rozne czesci komputerowe.
– Mam w kieszeni papierosy, wyjmij – poprosil Kotia. Wyjalem zlocista paczke, wyciagnalem jednego papierosa, zapalilem i wlozylem Kotii do ust, on mial cale rece we krwi.
– Wez sobie – polecil Kotia i nie mogac sie powstrzymac, dodal: – Wez cala paczke, za stypendium takich sobie nie kupisz!
– A nie, dziekuje. Teraz musze dbac o zdrowie, przeciez nie jestem juz funkcyjnym.
Wstalem, otrzepalem kolana i zapytalem:
– Moze ci przyniesc
– Nie przeziebie.
– No to jak chcesz. Ja juz chyba pojde, musze wyjsc z psem na normalny spacer.